niedziela, 14 lipca 2013

2.200

Urwaliśmy się z Ojcem Dzieciom na ekspresowe zakupy we dwoje.
Spożywcze. Dla nieobdarzonych gromadą nielatów dość to wątpliwa rozrywka.
Radio w samochodzie włączyło się po uruchomieniu silnika. W głośnikach jęknęło, zacharczało i po krótkim para-bada-bum jakiegoś muzycznego kawałka częstotliwość ustaliła się na wywiadzie z Agnieszką Chylińską. Prowadzący wygiął się we wdzięcznym wygibasie - zobaczyłam to oczyma duszy, bo świetnie znam tę narrację – i kuląc się w słownych lansadach poleciał do Agnieszki przymilnym tekstem „słuchaj, jak ty, matka trójki dzieci dajesz radę …” et caetera.
Jak dajesz radę spać, jeść, trawić, pogrzebać palcem w oku, znaleźć czas na rozrywkę.
Stanęliśmy na sklepowym parkingu, ale nie chciało mi się wychodzić na zewnątrz.
Jak dajesz radę – i niemal usłyszałam, jak Agnieszka Ch. się osuwa z redakcyjnego krzesła.

To jest doprawdy znakomita kwestia. Jak dajesz radę. A jaką niby „matka trójki dzieci” (matka jednego albo matka – powiedzmy – dziesięciu) ma alternatywę? Nie spać? Nie trawić? Nigdy nie grzebać palcem w oku? Nie miewać żadnych rozrywek?

Agnieszka Ch. westchnęła, zacharczała, splunęła i rzekła coś mętnie o tantrycznej przyjemności płynącej z zakupów przez internet. Dzieci się zajmują sobą przez trzy, cztery sekundy, a ona wtedy migusiem klika. W książkę, w świnkę Peppę dla córki, w perfumy albo w luksusowe szpilki.
A później jeszcze dość długo i ładnie mówiła o godzinie dziennie, którą miewa dla siebie, kiedy wszystkie dzieci już śpią. O czytaniu – w przerwie między codziennym biegiem a snem - o słuchaniu muzyki i oglądaniu starych zdjęć (… i co się z tej dziewczynki z fotografii zrobiło).

To takie moje i tak bardzo na tym blogu przewałkowane, że aż wstyd pisać o tym jeszcze raz. Moja herstory z getta matek wielodzietnych – gonię, nie nadążam, łapię chwile.


Opowiedziałam o tym jakiś czas temu Przemysławowi Wilczyńskiemu z „Tygodnika Powszechnego”. Sążnisty artykuł się ukazał w minioną środę, a treść zajawki ze stron „Tygodnika” nieco wykrzywia wymowę tekstu. Wbrew pozorom materiał nie jest cały w opozycji do Magdaleny Środy, przeciwnie.


klik



Tymczasem, ludzie listy piszą. Napisała do mnie czytelniczka.

Witam,

bardzo zdziwiła mnie Pani krytyka wywiadu z prof. Środą - absolutnie nie uważam, że to o czym ona pisze jest utopijne - wszystko zależy od tego jak ktoś sobie poukłada i zorganizuje życie i związek.

Prof. Środa też ma córkę -- sama chodziłam z nią do liceum.

Ja jeszcze nie mam dzieci, ale studiuję obecnie zaocznie drugi kierunek i pracuję na cały etat + ciągle się dokształcam sama, bo w mojej branży to absolutna konieczność. Ponieważ mam teraz znacznie mniej czasu niż mój mąż, to on gotuje codziennie, odkurza mieszkanie i myje podłogi, ja wrzucam i wieszam pranie i zmywam naczynia, każdy prasuje dla siebie  (muszę prasować, bo chodzę do pracy gdzie trzeba w miarę porządnie wyglądać, a dla dzieci bym chyba nie prasowała - nikt mi nie prasował jak byłam mała ubrań i nie ucierpiałam na tym w żaden sposób -- i tak ubrania kończyły zazwyczaj wytarzane w ziemi i na szkolnych parkietach).

Myślę, że zdecyduję się kiedyś na dzieci, bo z tego jak mój mąż dba teraz o mnie i o dom mogę wnioskować, że będzie też ponosił uczciwie połowę obowiązków, gdy będziemy je mieć. Gdybym nie była pewna pod tym względem kogoś z kim jestem, nie zdecydowałabym się na dzieci z nim. Nawet jeżeli miałoby to oznaczać nie posiadanie ich wcale... na pewno nie zdecydowałabym się na trójkę... wszystko jest kwestią priorytetów i nie każdy w swojej sytuacji (którą zazwyczaj sam sobie poukładał i zbudował) jest w stanie żyć w sposób opisywany przez prof. Środę, ale jest wiele takich kobiet i to nie tylko wśród tych, które stać na sprzątaczkę (mnie nie stać); sama znam takich kobiet masę, proszę mi wierzyć, to żadna utopia, to codzienność wielu z nas.

Pozdrawiam,
XY


(tekst bez żadnej mojej redakcyjnej ingerencji)


No właśnie.
Drogie Czytelniczki, Drodzy Czytelnicy, ja nadaję z getta. Z chaosu i nieprzewidywalności. I z jednej godziny urywanej między biegiem a snem, bardzo przyjemnej. Uprasza się więc teoretyków o powściągliwość (swoją drogą, mam szczególną sympatię dla pana, który podpisany jakimś imieniem i nazwiskiem pod linkiem do tekstu „Feminizm” na profilu „Tygodnika Powszechnego” wyartykułował opinię „No i nie ma co komentować, pani blogerka jest po prostu niepozbieranym leniem.). Hm.



… tymczasem gromadzę materiały do felietonu pod tytułem „wszelkie prace domowe zrzuciłam na męża”.
No bo co, kurczeblade, do licha.





61 komentarzy:

  1. Mam takie przekonanie, że jak Pani XY stanie wobec faktu, że jest już matką, może również stanąć wobec decyzji i oświadczenia męża: "To teraz ja robię karierę i zamuję się sobą. Ty jesteś w domu więc gotuj i sprzątaj. Twoja kolej."
    Sprawiedliwe? A jaaak.
    Chyba, że uzna, jak pani M.Ś, że w środę rodzi a w poniedziałek wraca do pracy. Wtedy dzieckiem i domem zajmie się... ?
    I, o, jak łatwo to można pogodzić, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wszystkie prace należy zrzycać na męża: wrzucanie i wieszanie prania zostawiamy dla siebie:) Pozdrawiam z 3-getta, w tej chwili 2 na obozach, nie wiem czy to poprawia sytuacje;)

    OdpowiedzUsuń
  3. "Myślę, że zdecyduję się kiedyś na dzieci, bo z tego jak mój mąż dba teraz o mnie i o dom mogę wnioskować, że będzie też ponosił uczciwie połowę obowiązków, gdy będziemy je mieć." Buahahahahahhaa. Czy mogę się jeszcze pośmiać? Buhahahahhahahaha. Chociaż nie jest to śmiech przyjemny. Mówiłam dokładnie tak samo. No przecież mój mąż gotuje, a ja sprzątam, to ładny podział pracy. No i tak zostało. Mój mąż gotuje, a ja robię resztę. I mam ochotę rzucać w niego tymi garami, które zabrudzi gotując. I tak po tym obiedzie wieczornym on zadowolony z siebie, bo ugotował siedzi przed komputerem a ja ciągle coś robię i robię, aż dziecko uśnie. Te wszystkie małe koszmarne drobiazgi, których nikt nie docenia, a które z dzieckiem zabierają dwa razy tyle czasu, bez których byłaby w domu pleśń w zlewie, lepka podłoga i sterta brudnych ciuchów. Tiaa, ja też kiedyś studiowałam dwa kierunki, pracowałam, a w weekendy piekłam chleb bo zdrowszy. Tylko listów takich kretyńskich nie pisałam. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ja pisałam, ale jako żona gotującego (i niezmiernie z siebie z tego powodu dumnego) męża podpisuję się obiema rękami. I jeszcze: "Uprasza się więc teoretyków o powściągliwość" - o tak, o powściągliwość właśnie:) Tu nie chodzi o rady dotyczące wychowania (jak ktoś niżej napisał), o odbieranie głosu bezdzietnym w tej kwestii, ale właśnie o wypowiadanie się w sprawie codziennej organizacji. Myślę, że można to porównać z sytuacją, kiedy osoba na siedzeniu pasażera nieposiadająca prawa jazdy poucza kierowcę, jak ma jechać. Wkurza to nas? Wkurza - i słusznie!

      Usuń
    2. mnie dodatkowo wkurza dość zakamuflowana w zacytowanym liście, ale gdzie indziej nieowijana w bawełnę teza "na pewno nie zdecydowałabym się na trójkę". czwórkę, dwójkę, dwunastkę.
      wpieprzanie się w cudzą prokreację nie jest u nas żadnym obciachem.
      bezdzietnych się pyta czy już, kiedy w końcu, na co czekają.
      wielodzietnym imputuje się patologię, nieznajomość zasad antykoncepcji i ogólny zanik refleksji.

      Usuń
    3. I to jest jedna z tych licznych rzeczy, które mnie w tym pięknym katolickim kraju zadziwiają. Przecież na pierwszy rzut oka można odróżnić rodzinę wielodzietną, gdzie dzieci "się" urodziły dla becikowego, a obecnie wyjadają resztki ze smietników pod nieobecność pijanych rodziców od zwyczajnej rodziny, która ma trójkę i więcej dzieci i stara się te dzieci wyżywić, wykształcić, wychować. I w tym przypadku, jeśli o mnie chodzi, czapki z głów. I życzyłabym sobie szczerze, żeby jak najwięcej osób wykształconych, w miarę zamożnych (żeby to wszystko unieść) miało jak najwięcej chcianych, kochanych dzieci - przecież to świetna perspektywa dla społeczeństwa. Parę lat temu Stomma pisał w Polityce o tym, jak państwo dba o jego trzech synów - wtedy czytałam to jak bajkę i niestety nic się nie zmieniło.
      Jeszcze a propos komentarzy do art. w Tygodniku - mam w bliskim otoczeniu dwie wielomatki-profesorki (3 i 5! dzieci). Żadnej z nich nie stać na płatną pomoc, choć pewnie przy jednym dziecku mogłyby sobie na to pozwolić i żyć w błogim przeświadczeniu, jak to cudownie łączą pracę zawodową z macierzyństwem. Ale znając te fantastyczne kobiety cieszę się niezmiernie, że mają tyle - równie dobrze rokującego - potomstwa, w tym (w sumie) sześć córek w wieku od 8 miesięcy do 18 lat!

      Usuń
    4. Hehe
      Pamiętam czasy "przed" (przed narodzeniem Syna -obecnie dziewięciomiesięcznego Łobuza, :-)) . Kobieta z korporacji, jadająca "na mieście", ciągle w ruchu, w biegu, na szkoleniach, zebraniach itd. I zdrowo "jeździłam" nie raz po matkach siedzących w domu i opiekujących się dziećmi, wyzywając od "kur domowych". I są czasy "po"- siedzę z nim w domu, karmię, piorę, odkurzam ciągle (bo jeszcze jest kocio- długowłosa sierść) myje itd itp. I cofam wszystko to, co mówiłam.
      Droga Pani od listu- życie zweryfikuje :)

      Pozdrawiam,
      kura

      Usuń
    5. zimno, to cytowane przez Ciebie zdanie wkurzyło i mnie, mamę trójki dzieci :)
      wiesz, los bywa przewrotny i co pani XY zrobi, gdy nagle się okaże, ze ta jedna, dokładnie zaplanowana ciąża okaże się ciążą mnogą, a nawet bardzo mnogą ?? :)))
      I co w tym momencie powie mąż, który tego nie obiecał wziąć na swoje bary?
      Oczywiście teoretyzować może każdy, ale gwarantuję, w przypadku macierzyństwa wiele teorii bierze w łeb:)
      Co do pytań typu " jak ty sobie wielomatko dajesz radę? " nie rusza i nie wzrusza mnie to. Swoje dzieci wychowywałam zawsze samodzielnie, tatusiowie byli oczywiście bardzo zajęci pracą zawodową, tak jak i ja zresztą, wzięłam to na klatę, dałam radę, wolałam zrobić wszystko sama niż się użerać. Wielokrotnie czułam się wykorzystywana, więc odeszłam dwa razy, co spowodowało, że jednego "dziecka" miałam mniej do opieki;)
      Nie rozczulam się nad sobą i dzisiaj nawet nie mam do nich pretensji, mam za to satysfakcję, że podołałam i mam cudowne, mądre i dobre dzieciaki( studentkę architektury, studenta psychologii i naszego cukiereczka- uczennicę 3 klasy S.P.)
      Pozdrawiam Cię ciepło, kochana zimno :)

      Usuń
  4. zimno - niezbierany leń :) doprawdy, komuś się to udało.
    Odnoszę wrażenie, że czytelniczka nie uchwyciła sedna polemiki z p. Środą. Że nie o umiejętność organizacji chodzi (oczywiście, że kluczową), ale o pojęcie feminizmu. Że nie "babochłopem być" i jeszcze być z tego dumną/ym, ale o godność kobiety (kobiecość, po prostu) w codziennym maratonie. Tak ja to czuję, przynajmniej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pani XY nie ma pojęcia w temacie, założę się że zmieniłaby zdanie gdyby była bogatsza o doświadczenia z własnym potomstwem.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zimno, a wałkujże Ty ten temat bez końca, aż może przeniknie do świadomości społecznej (teraz ja poleciałam z utopią).
    - Odpowiedź z getta od Niepozbieranego Lenia(serio!)

    OdpowiedzUsuń
  7. Uśmiecham się (trochę ze złością ale i trochę z sympatią) czytając XY. Dzięki temu, że tak myśli, jak myśli, za jakiś czas zdecyduje się na dziecko... widząc oczyma wyobraźni, jak wszystko stara się ogarnąć i ogarnia, obowiązki podzielić między siebie i męża i Jej wychodzi. Zostanie mamą i z ławy TEORTYKÓW przejdzie do PRAKTYKÓW... a to będzie zupełnie inna XY, z inną "narracją" :-).
    BK

    OdpowiedzUsuń
  8. Wałkować, i jeszcze raz wałkować temat :-) Teoria ma się nijak do praktyki.

    Polecam również mężczyzną (lub ich kobietą, aby takowy schemat wprowadziły) aby po ugotowaniu obiadu mężczyźni posprzątali w kuchni. A dlaczego niby nie? hmm? ;-)

    Pozdrawiam. Lafemka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. polecam słownik ortograficzny...

      Usuń
    2. ..oj tam ;-)

      A swoją drogą, temat pięknie podsumowała Goldina.
      Pozdrawiam. Lafemka.

      Usuń
  9. dobra piszę i ja. Nienawidzę jak osądza się ludzi w internecie. Tak, wiem. Moim zdaniem pomyśleć sobie co się chce i zamknąć buzię, albo napisać po prostu o swoich doświadczeniach, nie jeżdżąc po kimś o kim wie się tylko 50 słów. XY wyraża swoje zdanie, niektóre osoby plują.
    Moich trzech synów rośnie i rośnie. Mąż czwarty. Czterech do jednego. Codziennie uczę się układać życie tak, aby nie dać się zjeść. A nawet żeby było mi dobrze. Zdarza się również, że wszyscy mamy wysoki poziom zadowolenia. :) to pisała tilula

    OdpowiedzUsuń
  10. to znowu ja. Przeczytałam jeszcze raz komentarze. No dobra nikt nie pluje jadem. Przesadziłam. Każdy ma prawo do swojego zdania. Tak jakoś mi się wydało, że naskoczono na XY. tilula jak rzeczywistość pozwoli to wrócę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekamy, czekamy, jak Cię nie zjedzą to chętnie mogę podyskutować o "zarządzaniu ludożercami" w układzie 3:1.
      A jak uda mi się ich wychować na dobrych wartościowych ludzi, to będzie mój życiowy doktorat M(aster) of B(iological) A(dministration) ;)

      Usuń
  11. po zdaniu "Ja jeszcze nie mam dzieci, ale (...)" chciałam przerwać czytanie, no bo ten list chyba nie powinien być głosem w dyskusji o kobietach, które te dzieci mają w realu, a nie tylko w teorii wykalkulowanej przy prasowaniu własnych koszul.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu odwieczne pytanie, czy o wychowywaniu dzieci moga sie wypowiadac tylko ci, ktorzy dzieci maja? Bo teoretycy, o dziwo, czesto maja w zanadrzu niezle rady, o czym przekonalam sie hodujac wlasne dziecko :-) A moze sa to po prostu ci teoretycy, ktorzy rowniez w praktyce dawaliby sobie niezle rade z progenitura?

      Usuń
    2. => Kaczka: w demokracji każdy może na każdy temat. prawdaż.
      acz w tym akurat przypadku to dokładnie tak samo, jakbym otóż pouczała tyjącą kobietę w okresie menopauzy tymi mniej więcej słowami, że ja co prawda nie mam menopauzy, chociaż w przyszłości będę miała, ale niebezpodstawnie uważam, że racjonalne odżywianie zapobiega wzrostom wagi i nie ma się co rozczulać i zwalać na hormony, bo hormony to ja też mam, a proszę bardzo nie przybieram, więc każdy może nie tyć i jak sobie nakryjesz, tak nie przytyjesz i tak dalej.

      Usuń
  12. Mój mąż o mnie "dba", wziął na siebie co najmniej połowę obowiązków a i tak przy jednym(!) małym dziecku plus dom jesteśmy uchetani oboje. Środa jak dla mnie jest kosmitką, realia świata, w którym oboje rodzice pracują, a nie mają niani i sprzątaczki, są lekko inne niż u pani Środy. Co nie zmienia faktu, że w sumie nie zamieniłabym się.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ide przekonywac Norweskiego, by w ramach uczciwosci w ponoszeniu polowy obowiazkow sam urodzil kolejne dziecko. No, bo co kurczeblade :-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => Kaczka: ten postulat jest słuszny ze wszech miar!

      (a propoz - czy Norweski umył połowę talerzy, ugotował dzisiaj połowę obiadu, przetarł pół podłogi mokrą szmatą i nastawił połowę prania?)

      Usuń
    2. I czy nie jest to aby ta lepsza połowa?

      Usuń
    3. założę się, że jeżeli mył naczynia zmył szklanki, kobiecie zostawiając przypalone garnki.

      Usuń
    4. Jest nas troje, wiec mamy arytmetyczny problem z polowa talerzy. Tym samym, by uniknac malzenskich niesnasek i w sielance trwac, jeden brudny zawsze wyrzucamy. Tak samo szklanki. Jak dobrze, ze skarpety wystepuja parami ;-)

      Usuń
  14. Dużo słucham ostatnio Chylińskiej, ale tej prywatnej, tej kobiety i matki i przyznaję, że jej narracja, matki równie styranej, goniącej i spoconej jak inne matki, ale jednak bez pretensji do świata za los zgotowany, bardziej mnie przekonuje od opowieści tutejszych, pisanych ofiarnie - co często podkreślane - w jednej godzinie wyrwanej marzeniom sennym.

    monika

    OdpowiedzUsuń
  15. "Kobieta, która myśli, że małżeństwo to przedsięwzięcie typu 50/50 udowadnia tylko, że nie rozumie mężczyzn albo nie zna się na procentach"*

    Cholera, coraz mniej rozumiem te młode roczniki, wychowane w Nowej Polsce, Nowej Europie. Ale jeśli dobrze udało mi się odczytać myśl autorki listu, to uzależnia ona posiadanie potomstwa od tego, czy mąż gotuje, odkurza i myje podłogi. Ciekawe. I ciekawe, co jeszcze w swoim życiu od tego uzależnia.

    Można poukładać sobie wiele rzeczy. Można świadomie podejmować wiele wyborów. Ale wiele rzeczy po prostu na nas spada, przytrafia się, wydarza. Jeśli mój mąż z jakiś arcyważnych powodów przestanie wyrzucać śmieci - i tak urodzę mu jeszcze jedno dziecko.


    *[Florynce Kennedy, za: John Medina, Jak wychować szczęśliwe dziecko, r. 2010, s. 102].

    OdpowiedzUsuń
  16. Nomójboże, czyli dopóki Erna nie nauczy się zmywać i nie ogarnie prania, żeby cię odciążyć, każda nocia będzie o braku czasu? Szkoda, bo goli faceci na rowerze byli tacy zajefajni.
    Prawda jest taka, że im więcej obowiązków, tym lepiej sobie człowiek radzi, lepiej się organizuje i mniej jojoczy. Trzeba tylko chwilę pomyśleć i żwawo się ruszać potem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nomojboze, zimno, ty niepozbierany leniu! Przejrzyj na oczy, synow na studia wyzsze, Erne do tary, garow i prasowania skarpet i masz problem z glowy!

      Usuń
    2. Jeżeli będziemy chcieli to czytać, to czemu nie:) Sprzedaje się nieźle:)Też tęsknię do dawnego zimna, w nadziei, że kiedyś odejdzie od tej martyrologii bywam tu nadal:):):)

      Usuń
    3. -> Kaczka - No i po co ta ironia? Dzieci się ma, żeby przynosiły pilota, to ogólnie wiadomo.

      Usuń
    4. O tak, niech wróci zimno bez martyrologii w końcu! I żeby nie było, mam dzieci. Zaglądam, coraz rzadziej ale wciąż z nadzieją...
      F.

      Usuń
  17. świat współczesny jest paradoksalnie nieludzki... szczególnie dla kobiet...

    OdpowiedzUsuń
  18. A mnie się podoba jak Zimno jojczy, a jestem facetem. I też gotuje i nie sprzątam po sobie, no bo co w końcu, kurczę blade - jak już ugotuję i zjem do idę się zdrzemnąć.
    Btw. o co chodzi, że teraz w Polsze księża zabraniają mówić o księżach nieksiężom, ci co uprawiają seks zabraniają się wypowiadać tym, co go nie uprawiają, a matki niematkom? Przecież to może doprowadzić do jakiegoś strasznego zatkania, czopa, nie wiem, no, katarakty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nikt nikomu nie zabrania, to wszystko wymysły mediów, żeby im biznes się kręcił.

      Usuń
  19. Będę bronić tezy, że w tym wszystkim nie chodzi o damsko-męskie przepychanki procentowe.

    Z racji symetrycznych obowiązków zawodowych staramy się z Goldim dzielić pracą w domu po partnersku. Co prawda nie mam pojęcia jak to się przekłada na procenty - bo jak to przeliczyć: czy ugotowanie obiadu jest równoważne odkurzeniu i zmyciu podłóg? Czy liczy się czas wykonywania czynności, czy poziom bólu kręgosłupa po?

    W każdym razie, patrząc na znajomych, Goldie chyba zdecydowanie wykracza ponad średnią jeśli chodzi o czas poświęcany na obsługę dzieci i tzw. prace domowe.

    Mam jednak parę złych wiadomości:
    - większe zaangażowanie męża wcale nie oznacza więcej czasu dla żony na tzw. rozrywki albo odpoczynek. Spraw do załatwienia jest tyle, że wypełnią szczelnie każdą lukę (u nas Trzecie w drodze). A każda choroba dzieci i niemożność oddania któregoś z nich do odpowiedniej placówki wychowawczej oznacza lokalną domową katastrofę niezależnie od tego, kto akurat podejmie się opieki;
    - nie należy liczyć na mniejszy poziom zmęczenia albo frustracji życiowej;
    - satysfakcji finansowej z tego partnerstwa też nie ma, bo mąż nie siedzi w korporacji do nocy i nie zarabia kokosów;
    - mąż może i bardziej rozumie kobiecy punkt widzenia, ale to nie oznacza, że patrzy na sprawy tak samo jak ja. Nadal dogadujemy się ze sobą jak kosmici. Jesteśmy jednak kosmitami, którym zależy na porozumieniu, a nie na wyniszczającej wojnie.

    Jeszcze raz powtórzę - nie należy liczyć na to, że większe zaangażowanie męża zmniejszy poziom zmęczenia. Da jednak dużo satysfakcji z tego, że coś robimy RAZEM. I to poczucie wspólnoty doświadczeń, nawet jeśli nasze emocjonalne przeżywanie ich jest inne, jest dla mnie bezcenne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Goldino, dobrze prawisz (nie po raz pierwszy zresztą), pozwolę sobie podpisać się pod całą Twoją wypowiedzią obiema rękami - a może i czterema, również w imieniu współpracującego w codzienności małżonka, którego zaangażowanie daje tylko to, że oboje chodzimy niewyspani, oboje późnymi wieczorami nadganiamy pracę zawodową, oboje mierzymy się z chaosem i kurzem, ale też oboje jesteśmy blisko i na bieżąco z dziećmi, no i ze sobą.
      pozdrawiam mocno
      a.

      Usuń
  20. Jak ja to rozumiem: "Urwaliśmy się z Ojcem Dzieciom na ekspresowe zakupy we dwoje. Spożywcze. Dla nieobdarzonych gromadą nielatów dość to wątpliwa rozrywka." Nie tak dawno, tzn.gdy jeszcze nie było trzeciego niemowlaka, wspominałam z nutką politowania dla samej siebie dawne - gdy pierwsze dziecko niemowlakiem było - pragnienie, aby ktoś zdjął mi je z rąk, a wtedy ja z rozkoszą zajmę się obieraniem ziemniaków na przykład, tudzież sortowaniem (wpychaniem do pralki, rozwieszaniem itp.) prania, myciem okien, podłóg lub czymkolwiek innym. Po prostu wszystkim, byle tylko wyrwać się z wielogodzinnego zrośnięcia z dziecięciem wiszącym mi na zmianę u piersi i u ramienia. Odzyskanie własnych rąk w celu wykonania jakiejkolwiek czynności (np. zakupów spożywczych) kojarzącej się z wcześniejszym życiem - bezcenne.

    OdpowiedzUsuń
  21. zimno, Ty niepozbierany leniu! kiedy następna notka. klikam ofiarnie i klikam, a tu cisza:)))
    łolka
    p.s. ja moje zabieram wszędzie, aczkolwiek zakupy kończą z gazetką/kinder joy/ lizakiem. myślisz, że dlatego tak ofiarnie spacerują po osiedlowych sklepach?:)że nie w poszukiwaniu najchudszej wołowiny?:)

    OdpowiedzUsuń
  22. Mam wrażenie, że na przestrzeni kilku ostatnich lat coś się w feminizmie popsuło. Popsuło się mianowicie to, że im bliżej jesteśmy prac domowych i zwykłego życia, tym bardziej nie wiadomo, o co chodzi. Feminizm zrodził dużo sław, te sławy powiedziały dużo ważnych rzeczy, od tamtej pory trochę się zmieniło, trochę zostało, jest jakieś zawieszenie, próżnia, z której czasem ktoś wychodzi, coś mówi, ale w sumie nie w temacie, sporo w tym polityki, którą mało kto rozumie, dużo ideałów, hasełek, artykułów, albo zwykłej "obecności". A w tle pralka na obrotach, i ten poszum bezimiennej ściereczki do kurzu muskającej ikony feminizmu zamknięte w gablotkach... Też jestem naiwny, zawsze byłem.

    OdpowiedzUsuń
  23. Kupilam papierowe zimno. Na plazy maz narzekal. Nie moglam się oderwac, spalilam plecy (czytam lezac na brzuchu zawsze!). Przeczytałam, odpoczelam,wrocilam. A dzisiaj zrobilam test.
    A potem kolejny.
    Bo nie moglam uwierzyć.
    Ze gdzies tam pod plaskim opalonym brzuszkiem.
    ONO jest :))

    OdpowiedzUsuń
  24. Drogi leniu, ja najbardziej lubię "NIe mam wprawdzie dzieci, ale moja mama wychowała nas czwórkę, przy tym pracowała dokładnie tyle ile chciała, i nigdy nie widziałam, żeby z czymś sobie nie radziła, to kwestia organizacji".

    Moje obserwacje: nieraz małżeństwa, a których mąż chętnie zajmuje się domem i nie jest głównym żywicielem, podczas gdy ona robi zawodową karierę - w momencie pojawienia się dziecka wywracają się o 180 stopni

    OdpowiedzUsuń
  25. kurczaczki, ale się urwali.....
    A Ty Gorcula weź się za porzadki, bo do Ciebie też się dopukać nie można))))
    mms

    OdpowiedzUsuń
  26. mogę się założyć, że do końca sierpnia pojawi się tu notka, pomimo, że natchnienia brak. w innym wypadku sierpień 2013 nie byłby w archiwum i burzyłoby pani blogerce tą okrągłą całość iluśtamletnią.

    m.

    OdpowiedzUsuń
  27. hej:) stęskniłam się. Kiedy nastepna notka??? celes/manolka

    OdpowiedzUsuń
  28. Ilez mozna robic zakupy, sie zlituj zimno!

    OdpowiedzUsuń
  29. Zimno! gdzie Ty jesteś ja się pytam?? na dworze już zimno, rok szkolny się zaczął -nie można tak wychodzić na zakupy i nie wracać! może list gończy za Zimnem wyślemy? twoja wierna czytelniczka aga

    OdpowiedzUsuń