poniedziałek, 1 grudnia 2014

2.264 [O pawiu, papudze i innych przyczynach pychy]


Piszę ten tekst od dwóch tygodni. Piszę, kasuję, znowu piszę, odkładam.

-----------------------------------------------------

- Tak, - rzecze spod tablicy, buzia w ciup, kolanka razem – powinniśmy być dumni ze swego miejsca urodzenia. Ale z czego jeszcze?
Uszaty młodzian podnosi się z ławki.
- Z daty … - odpowiada.


W dumie z nie swoich osiągnięć bijemy, we the People, rekordy świata.

-----------------------------------------------------

Dwa tygodnie temu poszliśmy na głosowanie samorządowe, a wieczorem napisałam parę zdań o patriotyzmie, o chodzeniu do urn i o budowaniu dwudziestojednowiecznej tożsamości na osiągnięciach husarii, Rzplitej od morza do morza i odwadze powstańców. Oraz o gotowości ofiary. Ofiary z życia.
Później się aktualne państwo – w sensie instytucjonalnym – popsuło przez aferę z podliczaniem. Tekst mi nie współgrał z realiami.
Za to dziś rano, na osłodę, niektórzy się obudzili w całkiem nowych miastach.

-----------------------------------------------------



Od kiedy mam prawa wyborcze zawsze chodzę wybierać, a precyzyjniej (i od jedenastu lat) – chodzimy, bo od kiedy mam dzieci, tłukę się do komisji wyborczych z nimi. I z każdym kolejnym rokiem coraz świadomiej analizuję z nielatami listy kandydatów i przyczyny stawiania krzyżyków. Teraz przy wyborczym stoliku szmuglowałam wiedzę o trójstopniowym samorządzie terytorialnym i o parytecie. W którejś małoletniej głowie zostaną po tych ćwiczeniach jakieś detale, myślę, w którejś zostanie ich mniej, ale chcę mieć poczucie, że osadzam nielaty w rzeczywistości i w otaczającym świecie. Świecie zasiedlonym nie przez baśniowych rycerzy, różowe jednorożce, ani nie przez gnomice, za to z całą pewnością - przez mądrzejszych albo mniej rozsądnych włodarzy, którzy dysponują wspólnymi środkami (my z tatą też się do tego dokładamy, rozumiecie) oraz wspólną przestrzenią.
Przy białoczerwonych urnach potężnie indoktrynuję.
Obowiązkowo głosujemy moim głosem na kobiety.

I kiedy chłodnym niedzielnym południem wracaliśmy z obwodowej komisji wyborczej numer ileś, i kiedy myślałam o tym, jakie to dla mnie ważne, żeby nauczyć nieletnich brania osobistej odpowiedzialności za wynik wyborów i za to komu – jako społeczność – powierzamy wspólne interesy, przemknęła mi myśl z gatunku „komparatystyka praktyczna”, o jedenastolistopadowym patriotyzmie. Od patriotycznych wzmożeń z płytą chodnikową w ręku nie minął wtedy przecież nawet tydzień. Pomyślałam gwałtownie o surmach bojowych, o racach ulicznych i o ułanach pod okienkiem.

Bo jeżeli odpuścić egzotykę rac i potyczek z policją (tak, tak, to oczywiście margines), pozostaje szeroka rozpiętość uczuć i emocji – to się jednak mieści bardziej w namiętnościach, niż w logice – więc cały wachlarz doznań sporej grupy osób spośród zbiorowości, którą można określić mianem „we the People”.
Nie podzielam tych przeżyć, a i tak trudno mi o nich pisać.
Przecież w tym wyrosłam, mam to tuż pod skórą, wiem co, i jak, i z czym. I wiem, jaka cienka granica dzieli obce mi, historyczno-nacjonalistyczne zapędy, od zachowania pamięci o przodkach i o korzeniach tożsamości.

Uff.

Cóż, mam problem z edukacyjnym patriotyzmem, z umiłowaniem ojczyzny w wersji szkolnej, z „wychowywaniem dzieci w duchu patriotyzmu” w rytm pieśni bojowych z drugiej wojny, z dydaktycznymi kwestiami w rodzaju „dlaczego powinniśmy naśladować postacie pierwszoplanowe z (i tutaj tytuł jakieś powieści) oraz „czy i dziś warto postępować jak (i tutaj imiona i nazwiska albo pseudonimy jej bohaterów)”.
(Nie, nie warto naśladować i co to w ogóle za pytanie? Jak na nie odpowiedzieć z sensem? Nie da się wykoncypować logicznej odpowiedzi na tak zadaną kwestię, skoro postacie z powieści żyły w pozytywizmie albo w czasach pańszczyzny. Ewentualnie walczyły pod zmasowanym ostrzałem wroga za stolicę.)

Mam co prawda w pakiecie pewne handicapy, moje nielaty są dwunarodowe, więc z biologicznych względów nie muszę ich hodować na ultralokalsów, ale wiem, że nawet gdyby moi potomkowie (oraz potomkini) byli rasowo wyłącznie znad Odry, Warty i Wisły, nie dałabym rady ani ułanom pod okienkiem, ani chłopcom z bagnetem na broni. Oraz że rozkwitają pąki białych róż, a ty, mój rozmarynie, rozwijaj się i nie płacz, dziewczyno ma, bo w partyzantce nie jest źle.
I jest tak zapewne od czasu, kiedy urodziłam dzieci.
Bo się wtedy podskórnie przekonałam (co za banał!), że żeby zrobić człowieka, trzeba czasu i wysiłku.
Żeby go zabić, trzeba niewiele. Chwili.

Więc nie ma mowy o pielęgnowaniu w naszym domu pragnień, żeby złożyć życie na ołtarzu ojczyzny. Że najwyższym, najpiękniejszym wyrazem patriotyzmu jest śmierć.
Chociaż oczywiście zaciskamy kciuki, żeby życie nie zweryfikowało tej opinii.

Więc wiedza i pamięć przeszłości – tak. Natomiast jestem najdalej od kultywowania „Polski od morza do morza”, „Polski, przedmurza Europy”, ewentualne „Polski, pawia narodów i papugi”. Nie chcę moich dzieci hodować ani na ofiary narodowych kompleksów, ani na profitentów zasług historycznych, wygranej bitwy pod Grunwaldem i odsieczy wiedeńskiej.

Chciałabym, żeby byli dumni ze swojego teraz i się czuli odpowiedzialni za to, co będzie.

-----------------------------------------------------

I tyle o patriotyzmie i tytułem odpowiedzi na komentarze pod poprzednim tekstem.

Mam wrażenie, że dobrze, że poczekałam z upublicznieniem.
To powyborcze, nowe dzisiaj jest w jakimś sensie symboliczne.









9 komentarzy:

  1. nie o miłość do wojenki chodzi, tylko o zachowanie czystości mowy, o Brzechwę na dobranoc, o pokazanie urody Mazur, o spacery po krakowskich Plantach, a zresztą - myślę, że wiesz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak napiszę górnolotnie, że w nas nadzieja narodu, że te swoje dzieci nauczymy jak trzeba, rozsądnie, z sercem ale i z odpowiedzialnością. Bo w Panią co ręce w małdrzyk to nie wierzę, sorry.

    OdpowiedzUsuń
  3. Autorka pomieszala pare kwestii - gotowosci najwyzszej ofiary dla ojczyzny - uniwersalnej dodac trzeba - z haslami Polska od morza do morza, ktore naleza do przeszlosci, jak rowniez nie brak rowniez oczywistego w pewnych kregach zestawienia patriotyzmu z nacjonalizmem, co jest niebezpiecznym i krzywdzacym skrotem.

    Mylny jest rowniez wywod koncowy, ograniczajacy patriotyzm do "zabijania", mimo iz da sie u autorki zauwazyc wiedze z zakresu pozytywizmu, widoczny jest brak wiedzy z zakresu podejscia do pozytywistycznego patriotyzmu jako pracy u podstaw i pracy organicznej - czyli rezygnacji z ofiary krwi.

    Kazdy niech sam ocenia, jak ma ksztaltowac swoje zycie i wg jakich zasad zyc - lecz jesli nie ma tych uniwersalnych - zostaje konsumpcja, telewizja i nijakosc. Zycie bez soli.

    Nie kazdy musi byc wojownikiem, starczy madre wychowanie dzieci.

    Ale krytykowanie czyjesc ofiary za kraj to brak pospolity szacunku.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie zgadzam się. dzisiaj z "Niemców" (jakże przestarzała i niemodna,/po/wojenna lektura) gimnazjaliści moi wysondowali pytanie: "czy można poświęcić życie człowieka w zamian za życie innego człowieka?". dyskusji nie sposób było opanować. prawie się pobili:) to nie jest tak.
    literatura pokazuje UNIWERSUM(nie zawsze,ale jednak). da się odrzucić czas i miejsce i kontekst. tylko wszystko zależy od podającego.
    oto jest moje zdanie.
    łolka
    ps.no chyba, że to Orzeszkowa.albo Sienkiewicz:))))))))))

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja probuje moje dziecko, o podwojnym a w zasadzie potrojnym obywatelstwie, nauczyc bycia przede wszystkim DOBRYM czlowiekiem i obywatelem swiata. To sie zawsze sprawdza :)
    Na pewno natomiast nie bede go uczyc poswiecania zycia czy zdrowia dla zadnego panstwa...
    Tak na marginesie niedawno w Paryzu byl pokaz filmow w zwiazku z rocznica I wojny swiatowej pod tytylem "Wojna to glupota" (w moim wolnym tlumaczeniu) - http://www.ofaj.org/cycle-cinematographique-quelle-connerie-la-guerre
    Pozdrawiam
    Gosia

    OdpowiedzUsuń
  6. W. Szymborska

    Koniec i początek

    Po każdej wojnie
    ktoś musi posprzątać
    Jaki taki porządek
    sam się przecież nie zrobi.

    Ktoś musi zepchnąć gruzy
    na pobocza dróg,
    żeby mogły przejechać
    wozy pełne trupów.

    Ktoś musi grzęznąć
    w szlamie i popiele,
    sprężynach kanap,
    drzazgach szkła
    i krwawych szmatach.

    Ktoś musi przywlec belkę
    do podparcia ściany,
    ktoś oszklić okno
    i osadzić drzwi na zawiasach.

    Fotogeniczne to nie jest
    i wymaga lat.
    Wszystkie kamery wyjechały już
    na inną wojnę.

    Mosty trzeba z powrotem
    i dworce na nowo.
    W strzępach będą rękawy
    od zakasywania.

    Ktoś z miotłą w rękach
    wspomina jeszcze jak było.
    Ktoś słucha
    przytakuje nie urwaną głową.
    Ale już w ich pobliżu
    zaczną kręcić się tacy,
    których to będzie nudzić.

    Ktoś czasem jeszcze
    wykopie spod krzaka
    przeżarte rdzą argumenty
    i poprzenosi je na stos odpadków.

    Ci, co wiedzieli
    o co tutaj szło,
    muszą ustąpić miejsca tym,
    co wiedzą mało.
    I mniej niż mało.
    I wreszcie tyle co nic.

    W trawie, która porosła
    przyczyny i skutki,
    musi ktoś sobie leżeć
    z kłosem w zębach
    i gapić się na chmury.

    ..

    To czysty przypadek, że jesteśmy stąd. Na ośmioro pradziadków, których mamy, przynajmniej jeden, przeciętnie, - jeśli rodzina chłopska - był "nie-stąd". Jeśli mniej chłopska, tym większa mieszanka. Na szesnaścioro pra-pra jedna czwarta krew rozlewała raczej nad Odrą i Wołgą niż nad Wisłą. Więc to umowa, że bronimy swoją krwią ziemi przodków. Zresztą, nawet gdyby, to bronimy, bronimy, a potem i tak na groby trzeba jechać do Lwowa i Podhorców...
    Bronimy ziemi, gdzie sami się urodziliśmy, ziemi, której tradycje chcemy kultywować, bo są nasze, te tradycje, bo to ten Brzechwa na dobranoc i te Planty, między innymi. I wszystko pięknie, tej gotowości uczą nas Bełzą i Sienkiewiczem od wczesnych lat szkolnych, dziwne, gdybyśmy nie przesiąkli, ale warto pamiętać, że to opowieść, że to legenda, że to pieśń. Oddać życie, jeśli już machamy sztandarem największym, ma sens za innego człowieka, nawet jeśli nie jest, biedak, Polakiem, za wartości, takie czy inne, za przekonania (nawet za przekonanie, że życie bez soli ma sens ;). Mam poczucie pewnej schizofrenii, kiedy opowiadam dzieciom, że samo wznoszenie okrzyków i wygłaszanie mów bogoojczyźnianych nie jest przejawem patriotyzmu, że rzucanie butelkami w rodaków innej opcji nie jest przejawem patriotyzmu, że nie jest przejawem patriotyzmu i bynajmniej nie świadczy o miłości ojczyzny nauczanie przypadkowej hiszpańskiej wycieczki na renesansowych komnatach Wawelu, że prezydent Komorowski jest zdrajcą (dwa tygodnie temu słyszałam na własne uszy), jednocześnie powtarzając im, tym moim dzieciom, że hymn państwowy i barwy narodowe to szczególna piosenka i szczególna flaga, i używać ich należy w specjalnych okolicznościach. I że nawet jeśli dla kogoś znak krzyża nie jest organem wewnętrznym powinien pamiętać, że w tworzeniu się państwowości tego kraju na P był kluczowy i dlatego nie należy go używać zaczepno-obronnie. Takie tam.

    I też razem sobie głosujemy. Pełni wątpliwości i tak dalej, ale uporczywie. "Róbmy swoje, może to coś da, kto wie?" :)

    Pozdrawiam!
    K.

    OdpowiedzUsuń
  7. i co i już nigdy nie będzie zdjęć sprzed Wigilii, mleczka i ciasteczek, nielatów w oczekiwaniu, nic? buuu

    OdpowiedzUsuń