- mama, - nabiega Nowy Człowiek. - a jak się ma sześć pał, to można wymienić na szóstkę?
- hm? – podnoszę głowę znad prania.
- a jak się ma sześć pał, to można wymienić na szóstkę? – powtarza Nowy Człowiek.
szkoła mu weszła w alians z grą komputerową, z odległości wakacji jest, jak się wydaje, co najmniej równie fajna.
- niestety, - odpowiadam. – tak to nie działa.
- mama, - pyta Erna. – a ze czego się jobi ogień? mama, a …
kiwam się na lianie.
zagryzam bananem, smyrgam się za uchem liściem baobabu.
dżungla, dżungla-a.
- maaa-maaa! – łka Silny. chowa głowę w azylu rękawa.
jeżeli zatem celem jest spokój – a celem wielomatki co do zasady jest spokój, żeby przełknąć choćby kilka szpalt, żeby dopić w miarę ciepłą kawę – więc dla osiągnięcia spokoju w minimum jednostek czasu należy mieć nielaty w swoim obozie, grać do jednej bramki.
każde wymaga osobnego czasu, monopolu z matką.
[maczetą w lianę]
idziemy z Erną na damskie zakupy – VAT nadal dwadzieścia dwa - po pastę do zębów i po zmiękczacz do tkanin.
- jesteś moją najdroższą córką. – szepczę Ernie w ucho.
matczyny full romantic w drogerii sieciowej, między regałami.
- aje nie tak za pieniąszki. – Erna patrzy na mnie uważnie. – bo nie można mieć dziecka za pieniąszki.
Erna wodzi wzrokiem po mojej twarzy.
- …chyba, że nie można mieć dzieci i tszeba sobie kupić dziecko-jobota.
- ooo, - przyklaskuję. – dziecko-robot to naprawdę fajny pomysł.
- czemu? – spektakularnie dziwi się Erna. – bo dziecko-jobot słucha mamy?
tak. w przeciwieństwie do dziecka z ciała.
dżungla znowu dzieje się pod naszym dachem, Silny zawisł na drzwiach szafki, musi miseczkę płatków, musi czekoladkę, musi się napić soku, musi coś tam (ewentualnie coś tam).
- zaraz, Silny. – mówię. – moment. teraz właśnie …
- a! a! a! a! a!tu płatki, tu kanapka, tu ręcznik papierowy, bo się rozlało/upadło. ukh. mimochodem sposobię Nowego Człowieka do premierowej białej szkoły, to już w poniedziałek.
- macie zabrać piórniki. – mówię.
- a tornistry?
- skąd.
- o, fajnie, - cieszy się Nowy Człowiek. – to nie będę miał uwag w dzienniczku.
dla jasności – uwaga jest jedna, trauma kolosalna.
- nie bój, - ostrzegam w szorstkiej tonacji. – jeżeli pani będzie musiała ci dać uwagę, to ją zapisze na kartce.
Nowy Człowiek spuszcza głowę, w czymś dłubie, zmaltretowany.
- aje bendziesz mógł to zgnieść w tfajdą kujke – Erna spieszy z pomocą bratu. – i mama nie zobaczy.
Nowy Człowiek unosi głowę. pyta:
- co?Erna macha rękami:
- no kajtke!
___________________________________________________
mam nadzieję, że weszliście hucznie w 2011.
my – owszem, dziko tańcząc angielskiego walca. Nowy Człowiek, w swojej łaskawości, udzielił nam instruktażu.
umpa-umpa.
- e! e! e! – Erna w ryk. – a ja nie umiem tak ładnie!
rzucam się do pocieszania (szeleści tafta sylwestrowej kreacji, opada brokat z makijażu). Erna się udobruchała, odtańcowuje lewa/prawa, pięty-pięty-palce.
- to mi przypomina pająka! – Nowy Człowiek się dławi z przesadą i tak chichoce w kułak, żeby być słyszalnym u sąsiadów. – chyba zaraz złapie jakąś muchę!Erna się nadyma i opuszcza parkiet.
- a ja wymiśjiłam lepszy taniec, niż taki popaćkany. – rzecze. – najisuje go, jeśli chcesz.
chcę.
margines świątecznej prasy zaludniają baletnice w wymyślnych pas.
o północy oglądamy barwną kanonadę – wszyscy, Silny także.
pierwszego stycznia 2011 chodzimy po ścianach (my – dorośli, nielaty tryskają chwacką żywotnością). jeżeli to wróży na cały rok, wróży prawdopodobnie, rzekłabym wręcz, że jest to wróżba z pełną gwarancją realizacji.
Dziękujemy za wszystkie życzenia!
Na Nowy Rok życzymy Wam co najmniej równie fajnie!
z. & co.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz