Mała nadmuchiwana piłka wyfruwa z dłoni kobiety.
- Hooo-op!
Kobieta zrobiła głęboki zamach nad taflą wody, teraz przeciera czoło ręką.
- Hooo-op! Łap! – woła do małej dziewczynki. – Szybko, łap! Leci!
Dziewczynka tkwi naburmuszona w wodzie, piłka spada opodal niej, ląduje z pluskiem w jeziorze, dziewczynka piszczy.
Gorąco. Kobieta wzdycha z emfazą, przeciąga się, prostuje plecy, poprawia ramiączka kostiumu.
- Jeszcze raz. – nakazuje dziewczynka.
Ma może sześć albo siedem lat i stoi w wodzie cała w kolorowych akcesoriach popularnej firmy odzieżowej, ma barwne kąpielówki, kapelusik, bransoletkę, przyniosła najlepsze foremki i łopatki nad ten kawałek jeziora, wszystkie leżą złożone w równy stosik na brzegu. A obok foremek klapeczki.
- Hooo-op! – powtarza z entuzjazmem kobieta, to ten rodzaj euforii i uniesionej intonacji, ten specyficzny wysoki tembr, który się zdarza w zabawie z dzieckiem ludziom nie opiekującym się nielatem na co dzień. - Hooo-op! Łap! Jeszcze dwa razy – kobieta głęboko wzdycha. - i ciocia sobie zapali a ty odpoczniesz na kocyku.
- Nie. – nadyma się dziewczynka.
- Hooo-op! – piłka znowu szybuje a spadając strąca kolorowy kapelusik z głowy dziewczynki.
Dziewczynka wybiega z piskiem z wody, truchta prosto w ramiona kobiety wyciągniętej na plażowym ręczniku. Płacze.
- Zmęczyłaś się? – kobieta z ręcznika nawołuje do tej stojącej w wodzie. – Zmęczyłaś się, to cię zmienię.
A później coś łagodnie tłumaczy dziewczynce, że kapelusz nie jest mokry, że dzisiaj nie można bez kapelusika. Dziewczynka pociąga nosem, wraca do wody w nakryciu głowy. Chce rzucać piłką.
Ta na kocu matka, ta w wodzie – opiekunka, kwalifikuję szybko. Ta w wodzie bawi się z dzieckiem z takim zaangażowaniem, na jakie mnie nie stać. Jest gorąco. Grzebię stopą w wodzie, próbuję coś czytać. Silny łowi w piasku kamyki i:
- Bum! – wrzuca je do jeziora.
Nowy Człowiek zwisa z pomostu. Erna brodzi przy brzegu.
- Jeszcze chwilę. – odkrzykuje kobieta z jeziora do kobiety z plaży. – Będziemy lepić babeczki? – zwraca się do dziewczynki.
Dziewczynce chce się lepić. Gorąco. Piasek parzy, przesuwam się tak, żeby siedzieć w zasięgu przypływu. Kobieta kuca przy dziewczynce i żwawo faszeruje żwirem plastikowe Hallo Kitty. Bach. Bach. Bach. Inwazja piaskowych klonów na brzeg.
- Jeszcze jedną? – pyta kobieta a w jej głosie jest zapał i werwa.
Jest też nuta fałszu w tym zapale, słaby pogłos „zapłacono mi za te babeczki”, „dostaję stawkę godzinową za każde hooo-op! piłką”. Łypię, słucham i wiem, że się co do fałszu nie mylę. Matki nad brzegiem jeziora ograniczają wysiłek energetyczny. Są jak z felietonu Tomasza Kwaśniewskiego, ja też taka jestem. Na trzy linie wpadam w książkę, robię szybki skok w paranoję autora całkiem znośnej powieści i:
- Maaa-maaa! – piszczy Erna. - Zimno!
Skutki czerwcowego pławienia się w jeziorze bywają lodowate, nawet przy trzydziestu sześciu. Otulam Ernę ręcznikiem i zapadam w chwilowy stupor, trę piętą żwir. Erna ocieka w milczeniu.
- Mama, mogę już iść do pokoju? – pyta Nowy Człowiek. – Zagorącomitu!
Siedź.
Pół strony powieści.
- Mamą!
Silny chce rzucać kamyczki mamą. Wolałabym …
Tym niemniej rzucam z nim kilka.
W zawodach na gorliwość w czynnej opiece nad dzieckiem przegrywam z Dziewczyną Z Wody na wiele długości, jestem w innej lidze, w amatorskiej, ona jest w wadze ciężkiej a ja w koguciej, przenigdy z nią nie wygram. Po jej stronie wody piłka nadal śmiga a piaskowe kocie klony multiplikują się, jak bakterie. Po mojej stronie wody katatonia. Na wakacjach z dziećmi jestem akinetyczna, jak celnie zauważa Kwaśniewski. Wysiłek ograniczam do minimum, ponieważ – cóż, i tu chyba tkwi sedno – mam go tak czasie wolnym, jak i w czasie zwykłym w nadmiarze, uporczywego wysiłku fizycznego „podciągnij mi spodnie”, „podnieś mnie”, „podbiegnij za mną”, „daj”, „pomóż”, „przynieś”. Wyrabiam dobową normę „podbiegnij, podaj, przynieś” w trymiga, więc gdzie mogę, tam się oszczędzam i zanurzam w chwile bezruchu, bo trwają ułamki sekund.
Kiedy odwracam głowę, dziewczynką zajmuje się kobieta z koca. Leniwie dłubie łopatką w żwirze.
Wracam do powieściopisarza paranoika.
- Ciocia, - ostrym głosem skarży się dziewczynka, jej świdrujący pisk tnie ciszę. – ciocia, bo ja powiem mamie, że ty w ogóle się ze mną nie bawisz!
Wyciągam długopis z torby i szybko
szybko
ją piszę, zaskakującą puentę.
***
Miejsce akcji. Dzień wcześniej.
Puuu-sto.
Puuu-sto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz