środa, 8 czerwca 2011

1.994

Mężczyzna w luźnym stroju turystycznym i ze sporym plecakiem wyłonił się z lasu od strony, w której rzadkie sosny wcinały się w ścianę szuwarów. Dziarskim krokiem maszerował wzdłuż wysokiego brzegu jeziora i nie zwracał na nas uwagi.
Mógł być każdym: Obcym, rybakiem, Gotą w stadium reinkarnacji, wyznawcą pradawnych kultów albo grzybiarzem, który pomylił ścieżki jesienią 2010. Z pękatego bagażu na plecach mężczyzny zwisała błękitna, pomarszczona rura. Jeden koniec przewodu ginął w czeluściach plecaka, drugim końcem właściciel aparatu obwąchiwał ziemię. Raz-raz-raz przy razie. Metodycznie, energicznie.
Raz-raz-raz.
Nielaty zamarły w zachwycie.
Raz-raz-raz, lewo, prawo, końcówka rury węszyła po poszyciu lasu.
- Mama, a kim jest ten pan? – głos Erny przeciął ciszę w momencie, w którym Tropiciel mijał nas na – literalnie - wyciągnięcie ręki pięciolatki.
- Nie wiem. – odpowiedziałam za głośno i z przesadną intonacją, w sam raz odpowiednią na ewentualną reakcję.
Liczyłam na odzew Tropiciela, na gadkę o przepływie energii wewnątrz lokalnego Stonehenge, na wręcz jakiś trzask!, na pokazowe krótkie spięcie między megalityczną skałką a rurą w plecaku. Bezskutecznie, mężczyzna nawet nas nie zauważył, licznie rozproszonych na ocienionej polanie. Po chwili zniknął między drzewami, epicko się rozpłynął w średniogęstym lasku, on i jego Odkurzacz Mocy. A my, cóż, po przerwie wróciliśmy do kontemplacji raju.
Albowiem raj jest, cha.
W odległości czterech godzin jazdy samochodem od Miasta (czterech – z przerwą na pić!, frytki i siku, mama!). Kolejne podejście do Kaszub okazało się na zabój.
Jest pięknie, urokliwie, różnorodnie. Jest pusto, mało komercyjnie, jest inaczej.



Ujęła mnie i zdobyła mnie pielęgnowana odrębność Kaszub.
Wstyd się przyznać, ale dopiero teraz powzięłam informację, że dźwięczne jo i inne melodyjne wyrazy to nie gwara, ale język zachodniosłowiański. Fantastyczny! Podoba mi się, imponuje mi dbałość o zachowanie autonomii, bo różnorodność i wielość daje smak i barwę. Jestem jak neofita, nierdzenna patriotka z Kaszub (oprócz tego, że silnie z Pyrlandii, chociaż właściwie może dlatego właśnie, że RÓWNIEŻ z Pyrlandii, mając własną odrębność, tym bardziej doceniam tamtą). Nielaty też to kręci, Nowy Człowiek śpiewa tak:
- To są hôczi, to są ptôczi, to są pruscze półtrojôczi! To je klëka a to wół …
Z akcentem! Szkoła podstawowa go nauczyła, własna. Szczerze – mam dla szkoły głęboki szacun. Za wsączanie w młode głowy, że najdłuższa deska świata jest:
- Z daglezji, mamo!

Więc jeździliśmy, chodziliśmy, moczyliśmy nogi w jeziorach otoczonych tylko lasem, bez śladu jakiejkolwiek przybrzeżnej działalności homo sapiens.

Zachwyciło mnie intensywne tamtejsze turystyczne niezadeptanie.



Konkludując – nie jedźcie tam ;)))

















Szymbark, Węsiory, Wdzydze Kiszewskie.






***

Co prawda słyszałam alfabetyczny kaszubski standard w znacznie lepszym wykonaniu, ale ten artystyczny performance wprawia mnie w dziki chichot za każdym razem.
Smacznego!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz