poniedziałek, 20 października 2014

2.258 [O postkoitalnej]


Znacie to?
Prezerwatywa się zsuwa w trakcie namiętnych wygibasów, albo ---
Odkładasz tabletki na miesiąc, żeby poczuć przez chwilę własny cykl hormonalny, a on obiecuje, że będzie uważać, albo ---
On co prawda już odszedł, więc antykoncepcja też poszła w odstawkę, ale wrócił na chwilę po książki, płyty, po ubrania i został do śniadania, albo ---
Znacie to, prawda?
Rano po wewnętrznej stronie uda płynie biała, gęsta strużka i myśli też płyną jak zwariowane.

W Poznaniu robi się dalej tak:

-----------------------------------------------------

Ale, ale, zanim tu opowiem o Poznaniu wróćmy do początku tej brzydkiej bajki. Na początku jest ich dwoje – małżonków, narzeczonych, kochanków. Jednak od teraz ona zostaje sama (nawet, kiedy on ją wozi od Annasza do Kajfasza, siedzi z nią i trzyma ją za rękę na szpitalnych korytarzach – ona jest sama).

-----------------------------------------------------

Lekarz pomocy doraźnej – bo się trafił akurat weekend i dostępność publicznej służby zdrowia na poziomie dla zaawansowanych – więc lekarz pomocy doraźnej ma na oko dwadzieścia parę lat, jest szczupły, schludny, w obcisłym swetrze pod fartuchem z logo jakiegoś czempiona farmacji. Siedzi za biurkiem i zapisuje tabele w formularzu.
- Proszę o receptę na antykoncepcję postkoitalną – mówi pacjentka.
Przysiadła na brzegu krzesła z torbą kurczowo ściśniętą na kolanach, dorosła, ale po pensjonarsku zawstydzona wydukaną właśnie między liniami deklaracją, że się przed momentem zmysłowo tarzała w prześcieradłach.
Lekarz wolno podnosi wzrok znad wypełnionych tabel. Chrząka. Zaschło mu w gardle.
- Słucham? – pyta z emfazą. – O co pani prosi? – męski głos przechodzi w dyszkancik.
- O receptę – powtarza pacjentka, jej głos też się zaciął – na-anty-koncepcję-post-koitalną. Potrzebuję recepty …
Powietrze tężeje od niewypowiedzianych dogmatów. Biurko się zwęża i wyciąga w ambonę, zamiast żrącej woni eteru albo zapachu szafki z lekami – olibanum.
- Nie wypisuję recept na leki wczesnoporonne – recytuje zakładnik wyznaniowych aksjomatów w przebraniu lekarza. – Proszę wyjść z gabinetu i poprosić kolejną osobę. Żegnam panią.
Ale …
Ale.
Ta scena mogła trwać. Mogło dojść do gwałtownej wymiany zdań na temat publicznego charakteru placówki i braku możności odmowy wypisania recepty na legalny środek leczniczy dopuszczony do obrotu w kraju. Nie wczesnoporonny, a postkoitalny. Mogły popłynąć łzy i zaklęcia, mogło dojść do próby emocjonalnego szantażu.
To nigdy nie działa. Żadna metoda nie łapie, pacjentka jedzie do szpitala.


- Potrzebuję receptę na antykoncepcję postkoitalną – mówi kobieta i się przechyla przez wysoki blat szpitalnej rejestracji.
Cztery albo pięć pielęgniarek okupuje niskie fotele w głębi kanciapy.
- Słucham? – mówi siedząca najbliżej.
Kobieta powtarza zdanie o recepcie jak mantrę.
- Badanie jest odpłatne – pielęgniarka siedząca najgłębiej wstaje i się chwyta pod boki gestem dojarki. Jest potężna i groźna. Marszczy twarz. – Sto osiemdziesiąt złotych plus koszt badania krwi. I trzeba czekać. Rodzące wchodzą najpierw.
- Ile? – cicho pyta kobieta. - Czekać?
- Ile wypadnie.
Kobieta wyciąga dwa stuzłotowe banknoty z portfela, a później staje pod ścianą w szpitalnej poczekalni. Co prawda ma ubezpieczenie zdrowotne i prawo do nieodpłatnych świadczeń w placówkach publicznych, ale to prawo się tu na nic nie nada.

Jest także inna wersja. Kobieta nerwowo stuka w menu telefonu i w listę kontaktów. Dzwoni do kilku koleżanek. Anka obiecuje, że zadzwoni do Magdy. Jest niedziela rano, jedzą rodzinne śniadanie. Magda po chwili oddzwania, że sama już co prawda nie wie, bo od kilku lat nie potrzebowała, ale porozmawia z Dagmarą. Dagmara przesyła esemesem prywatny numer do lekarza. Lekarz odbiera połączenie mimo niedzieli rano, podaje swój domowy adres. Otwiera drzwi, kasuje dwieście złotych, podaje kobiecie płaskie opakowanie.

To jest wyłącznie kwestia kilku stów, jak zawsze w sprawach, które się wiążą z macicą, zapłodnieniem, rozmnażaniem homo sapiens. Te sprawy, w których sumienia jednych płoną świątobliwym wzmożeniem, u innych się załatwia od ręki, o ile się ma za co.

… o ile jest się z miasta i ma się do dyspozycji wiele aptek. Bo nawet w dużym mieście niektóre apteki „takich rzeczy nie sprzedają”. I nie, nie mogą sprowadzić na jutro na zamówienie. Nie było pytania.
- Coś jeszcze podać? – pyta farmaceutka.
- Nie, nie, dziękuję. Z zestawu witamin dla ciężarnych póki co nie skorzystam, pozwoli pani.
Pacjentka wychodzi z apteki i w gniewie trzaska drzwiami.


-----------------------------------------------------


Nie organizuję Poznańskiej Grupy Wsparcia dla tych, którym odmówiono antykoncepcji postkoitalnej. Te historie przychodzą do mnie same, zastępami.
Boję się takiego świata i to boję się podwójnie – dla siebie (ale ja sobie poradzę) i dla mojej córki, jej koleżanek …


-----------------------------------------------------


Oddajmy tymczasem głos lekarce z publicznego szpitala (przeprowadziłam ten wywiad naprawdę, od miesięcy zbieram materiały):
- Przychodzą prosto z klubu, pijane. Awanturują się na korytarzu. Jakby nie mogły poczekać do rana. Trzeba się było zabezpieczyć. A one się rżną, z kim popadnie. Same się proszą o takie sytuacje.
A ja tylko pytałam, dlaczego procedura w publicznej placówce służby zdrowia nie może wyglądać tak, że kiedy pojawia się dziewczyna w potrzebie, jest badana, a później dostaje receptę, którą może zrealizować w przyszpitalnej aptece? To mogłoby trwać kwadrans.
- … człowiek na dyżurze nie odpocznie, całą noc tu przyłażą. Nie zostawię porodu, żeby się zająć pijaną …

Żadna z dziewczyn, z tych, z którymi rozmawiałam o postkoitalnej nie pognała do lekarza z klubu, żadna nie była nietrzeźwa (a nawet jeżeli byłaby, to czy można ją traktować jak wyjętą spod prawa?). Wszystkim się zdarzył wypadek z mężem albo ze stałym partnerem. W większości mają już dzieci.

Znacie to?
Posłuchajcie, czy tak jest w porządku? Czy tak nam odpowiada?


-----------------------------------------------------


Mnóstwo leków ma skutki uboczne, te na nadciśnienie mają, te na problemy skórne i te, które są na choroby stawów. Nawet leki przeciwbólowe, dostępne obok lizaków przy kasie w supermarkecie mogą rozstroić to i tamto.
A kto słyszał, żeby lekarz ze względów moralnych odmówił wypisania recepty pacjentowi z problemami z krążeniem? Albo temu, który przyszedł obsypany jakimiś pryszczami? A przecież wysypka to drobny kłopot w porównaniu osteoporozą, jaskrą albo zaćmą wywołaną sterydami.
Dzieci są szczęściem i błogosławieństwem, ale w trzy godziny po stosunku o jakim dziecku rozmawiamy?



Więc niech się wreszcie o tym zacznie mówić. Że dostępność pigułek postkoitalnych jest żadna – i to w dużych miastach. I że wszystko wymaga kasy. Bo nawet w publicznym ośrodku zażądają niemałego haraczu. A później będziesz krążyć po mapie w poszukiwaniu apteki, która to sprzedaje.


Znacie to?




W tej sytuacji puenta może być tylko taka, jak ta Doroty Wellman, szeroko w ostatnich dniach omawiana i z lewa, i z pudelka i z prawa.





33 komentarze:

  1. Ja poszłam od razu prywatnie do lekarki, ale mimo to musiałam wysłuchać tekstu "bo ja tam nie wiem, czy pani się w ogóle zabezpiecza, czy nie".

    OdpowiedzUsuń
  2. "Dzieci są szczęściem i błogosławieństwem, ale w trzy godziny po stosunku o jakim dziecku rozmawiamy? "
    O jakim? o poczętym. Zmiana nomenklatury (postkoitalna miast wczesnoporonnej) nie zmieni faktu, że życie człowieka zaczyna się w momencie poczęcia i uniemożliwienie zagnieżdżenia połączonych komórek jest de facto równoznaczne z unicestwieniem poczętej istoty ludzkiej.To jest szkoła podstawowa...


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To raczej lekcja religii, bo ze szkołą to ma niewiele wspólnego.

      Usuń
    2. Pytanie zatem o ciążę pozamaciczną. Nie ze szkoły podstawowej, ale z sumienia: Usuwać taką ciążę? HĘ? To przecież także unicestwianie "życia"! Zostawienie takiej ciąży, to też unicestwienie życia: albo matki, albo kolejnych żyć, które mogłaby w przyszłości ŚWIADOMIE POCZĄĆ, ale nie będzie mogła, bo bez macicy uszkodzonej rosnącym płodem, jest to niemożliwe.

      Usuń
    3. Nie zakończyłąm edukacji na szkole podstawowej, dlatego pragnę gorąco podzielić się wiedzą z późniejszych etapów kształcenia. Zatem po pierwsze: do zapłodnienia dochodzi do 24 godzin po stosunku, zatem w 3 godziny po męskie komórki rozrodcze wciąż mogą jeszcze szukać upragnionego celu, co nie jest łatwe, bo droga nie jest prosta - więc o dziecku w tym przypadku mowy nie ma. Ale załóżmy, że wataha wysportowanych, zdrowych plemników dopada żeńskiej komórki rozrodczej i zaczyna się walka o zapłodnienie: główki uderzają w komórkę, wspólnym wysiłkiem mają szansę osiągnąć cel. Zanim to nastąpi Postinor lub Escapelle (pigułki postkoitalne, zawierające zwiększoną dawkę hormonów) już mogą działać zmieniając strukturę tkanek. a dzieciątka wciąż nie ma. Po drugie: zapłodnienie jest uzależnione od wielu czynników. Odpowiednia dawka hormonów może mu sprzyjać, inna - nie. Załóżmy, że plemniki osłabiły zewnętrzną powłokę komórki jajowej i jakiś zwycięzca zbierze laury za wszystkich pozostałych uczestników walki o zapłodnienie. Stało się, komórki połączyły się. Zaczynają się dzielić: 4,8, 32, nieskończoność identycznych komórek przypominająca jeżynę, która toczy się w stronę macicy, bo przecież to też nie jest samolot odrzutowy, toczy się odpowiedzialnie i z godnością. Zróżnicowanej komórkowo istotki wciąż nie ma, a hormony w dawce postkoitalnej mogły już wpłynąć na cykl kobiety i spowodować zmianę struktrury tkanek. Po trzecie: Dzieci są szczęściem i błogosławieństwem, ponieważ do zapłodnienia nie dochodzi ani szybko ani łatwo, ani ciąża nie trwa krótko, ani każdy poród nie kończy się sukcesem, czyli narodzinami donoszonego, żywego i zdrowego dziecka. Ale nie przeskakujmy, kulisty kształt masy jednorodnych komórek dryfuje ku dołowi macicy. Organizm walczy o równowagę hormonalną, przyjęte hormony narzucają pewien wzór zachowań organizmu. Macica już nie jest miejscem, gdzie zarodek może się zagnieździć, zresztą w kilka dni po zapłodnieniu dopiero komórki zaczną się różnicować. Ten proces mógł już zostać dawno przerwany, nawet z powodu błahej gorączki, przeziębienia, drobnych powikłań pogrypowych. Tak naprawdę do czasu narodzin dziecka nie wiemy do końca, czy cały proces przebiegał bez zakłóceń... Dlatego dziecko jest cudem.

      Usuń
    4. Nie do zaplodnienia dojsc moze nawet kilka dni po stosunku.

      Usuń
  3. No i o czym tu rozmawiać, kiedy takie argumenty padają... Szkoda słów...
    Pozdrawiam D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to powinnyśmy czasami ubolewać nad wczesnymporonieniem, i przywdziewać żałobę, skoro to człowiek za każdym razem i to też szkoła podstawowa!!
      poza tym argumenty argumentami, a od mojej macicy PRECZ!!!! jak mawia Dorota W.
      zajmijcie się dziećmi już żyjącymi i ich prawami, zwłaszcza w rodzinach patologicznych!!!!

      Usuń
  4. Grupy wsparcia może też są potrzebne, ale na pewno warto zacząć od głośniejszego mówienia o antykoncepcji - każdej - i świątobliwym podejściu służby zdrowia do spraw prokreacji. Miło poczytać, kiedy zdanie wypowiadane na ten temat jest mądre i ładnie podane.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zimno, nie mów jednym tchem o mieszkankach Poznania i tych z prowincji.
    Ile Twoich koleżanek chodzi do państwowego ginekologa na zwykłe wizyty? Jeżeli płacą normalnie poznańską stawkę za wizytę to czemu nagle to jest problemem? Czemu dzwonią do Magdy i Kaśki a nie do "swojego" lekarza?
    O córkę też się nie musisz martwić, przecież wybierzesz jej dobrego lekarza i uświadomisz odpowiednio. Koleżankom też możesz pomóc, z dobrego serca.
    Porozmawiaj z tymi, które do ginekologa nie chodzą latami, bo na prywatnego nie mają, a ten w gminnej przychodni jest chamem (chamicą) i zboczeńcem (zboczenicą)? Jakby większy problem, niż brak dostępu do jednej usługi. Tylko mało medialny. No i światopoglądu (pozornie) nie dotyczy.

    OdpowiedzUsuń
  6. W Australii wchodzisz do pierwszej z brzegu apteki ,wypełniasz anonimowa ankietę (do celów statystycznych) i po krótkiej rozmowie z farmaceuta dostajesz tabletki do ręki. Da sie?

    OdpowiedzUsuń
  7. Dostałam chyba w 2001 r, w dużym mieście, na dyżurze w szpitalu "wojewódzkim". Była to sobota, późny wieczór, na ulicach śnieg. Lekarz kazał mi wykupić cegiełkę na rzecz szpitala. Miałam przy sobie tylko 20 lub 30 zł, wystarczyło. Nie było wtedy SOR, kolejek, takiego ciśnienia jak teraz, o "gender" mówił tylko wąski krąg zainteresowanych. Później mój prywatny ginekolog wypisywał mi receptę bez daty, żebym w razie potrzeby w każdej chwili mogła ją zrealizować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tez, w 2008 we Wroclawiu, weszlam do apteki w sobotni poranek, zapytalam czy moge dostac taka tabletke, dostalam bez recepty pln78, tylko obiecalam ze recepte doniose w poniedzialek! Bardzo twara do czlowieka, duzo zrozumienia... Teraz jestem w UK, tu w ogole nie ma problemu.

      Usuń
  8. Zwykle nie zabieram głosu w dyskusjach na blogu, w tej sprawie jednak mam pewien dyskomfort - mianowicie traktowanie czy może raczej przedstawianie sytuacji opisanych przez autorkę "on obiecał, że będzie uważać", "odszedł, ale wrócił na chwilę" i temu podobnych, jako swego rodzaju normalnych, które "przecież mogą się zdarzyć". Z mojej perspektywy są one jedynie wyrazem niedojrzałości i nieracjonalności, który trudno mi usprawiedliwić. Sprawa jest prosta - jeśli nie planuję/nie chcę dzieci i się nie zabezpieczam, nie uprawiam seksu (poza terminami absolutnie bezpiecznymi). Kierowanie się głową, a nie biologicznymi porywami i rezygnacja z chwilowego przypływu namiętności nie jest chyba ponadludzkim oczekiwaniem?
    Osobiście uważam, że życie zaczyna się od momentu połączenia komórek (chociaż szanuję osoby o odmiennych poglądach), dlatego rozumiem dylematy lekarzy i trudno mi przyjąć optykę, że tabletka, to coś, co się 'po prostu należy".

    Nie chcę tym samym opowiedzieć, że popieram bariery, które lekarze stawiają kobietom. Dostrzegam hipokryzję sytuacji - dostępność środków dla wybranych, tych, którzy mogą sobie na to pozwolić. Nie mam też przekonania, że niechciana ciążą będzie lepszym wyjściem niż tabletka, pewnie nie. To są skomplikowane kwestie i daleko mi od jednoznacznych rozstrzygnięć. Ale słabe jest dla mnie mówienie o dostępie do pigułki jako nierealizowanym prawie, bez dostrzeżenia drugiej strony i krytyki sytuacji, w których jest potrzebna.
    Żeby było jasne - mówię to z perspektywy mężatki, a zatem osoby, której perspektywa nieplanowanej ciąży może bezpośrednio dotyczyć - a nie mężczyzny, zakonnicy czy zadeklarowanej wiecznej dziewicy:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Mam ten komfort, że moj mąż jest lekarzem. Nie ginekologiem, całkiem odmiennej specjalizacji, ale zdarzyło sie, że wypisywał mi receptę na ww. srodki i jakoś mialam to szczęście, że apteka ją realizowała bez problemu i uwag. Zgadzam sie z autorką, że taki sam komfort powinna mieć każda kobieta w Polsce, bez wzgledu na jej miejsce zamieszkania i status. Oboje jestesmy za absolutną laicyzacją medycyny, a odmowę swiadczeń wbrew obowiazującemu prawu, z powodów ideologicznych uważamy za karygodną. Podobnie odnoszę sie do obecności religii w polityce i edukacji, ale to temat na osobą historię...

    OdpowiedzUsuń
  10. Czy nie dostrzegamy niebezpieczenstwa w dostępności postkoitalnej? Lekarz własnej zonie wypisuje recepty i apteka realizuje je bez problemu i uwag. Jaka wygoda, pełnia szczęścia...Nie musimy nic wiedzieć o antykoncepcji, bo mamy tę cudowną pigułę.

    OdpowiedzUsuń
  11. Opowiem Ci bajkę. Dobrą, bo prawdziwą.

    Mieszkam w Dziurze, być może niedaleko Poznania. Albo innego dużego miasta.

    Któregoś dnia poszłam do pani doktor. Nie miałam jeszcze wtedy dzieci, jeszcze nie mogłam planować. Rozmawiałyśmy o antykoncepcji, z którą miałam nieco problemów, bo różne przypadłości zdrowotne mi się przyplątały.

    I musiałam pozostać przy nielubianej przeze mnie i męża gumce, cóż.

    Na końcu wizyty pani doktor wręczyła mi dwie recepty.
    I rzekła, że różnie to z gumkami bywa. I może zdarzyć się też u nas, że coś nie pójdzie po naszej myśli.

    Recepty były wypisane bez dat, bym mogła je sobie wpisać w chwili, gdy będę potrzebowała. Nigdy ich nie użyłam, nie było konieczności skorzystania z antykoncepcji postkoitalnej.

    Ale mam je do dziś, na pamiątkę, że cuda się zdarzają. Druczki recept zmieniły się sto razy. Na szczęście pani doktor nie.

    W czyimś sumieniu korzystanie z możliwości antykoncepcji może być niebezpieczeństwem, nadużyciem, grzechem - może nie skorzystać. Ale kim jesteśmy, by rozstrzygać o sumieniu innych?

    A pani Wellman, w moim odczuciu, mocno gwiazdorzyła ;).

    OdpowiedzUsuń
  12. Odpowiem Pani Karuzeli - antykoncepcja postkoitalna to też antykoncepcja i też trzeba mieć jej świadomość. Lekarz i jego żona nieświadomi antykoncepcji - mało prawdopodobne, ale przypadki wskazane przez autorkę mogą zdarzyć sie każdemu, też jesteśmy ludźmi. Żeby się więcej nie zdarzały i żeby nie obciązać mojego organizmu a. hormonalną, mąż poddał sie 2 lata temu zabiegowi wazektomii - to też antykoncepcja i to bardzo świadoma. Jestem pewna, ze w grupie osób rozumnych i mających wiedzę na temat wpływu omawianych srodków na organizm kobiety (wystarczy przeczytać ulotkę), stosowanie antykoncepcji postkoitalnej jest naprawdę ostatecznością. Wpis autorki dotyczy natomiast dostępu w publicznych placówkach służby zdrowia do prawnie dozwolonych procedur medycznych oraz poszanowania prywatnosci pacjentki bez zbędnych komentarzy i ideologicznych przepychanek, a nie kto jest mniej lub bardziej szczesliwy, żyjąc w błogiej nieświadomości istnienia antykoncepcji. Ze zdaniem autorki zgadzam sie w zupełnosci. Amen.

    OdpowiedzUsuń
  13. W Polsce idąc po antykoncepcję do lekarza czuję się jakbym kupowała narkotyki. Co 3 m-ce trzeba iść do przychodni, wystać się w kolejce, żeby dostać receptę na 3op tabletek PEŁNOPŁATNYCH! Nie można zrobić jakiegoś stałego zlecenia? Naćpam się nimi i ludzi porozjeżdżam samochodem? Sama wizyta u lekarza to 3min. Pytanie: To samo co zwykle? Tak. Nic nie dolega? Nic. I pieniążki z Funduszu za pacjenta przelane. Dziękujemy.

    OdpowiedzUsuń
  14. Ja mialam problem z kupnem prezerwatyw- nie w aptece, a w zwyklej drogerii. Zapytano sie mnie o dowod osobisty (mialam 25 lat). Pani sprzedawczyni stwierdzila tez, ze u nich sie nie sprzedaje takich rzeczy niepelnoletnim. Dodam, ze dzialo sie to w duzej drogerii w Szczecinie, a sprzedawczyni byla mlodsza ode mnie.
    Tak sie pozniej zastanowilam, co sie stanie, gdy faktycznie jakis nastolatek bedzie chcial te prezerwatywy tam nabyc i mu odmowia..

    OdpowiedzUsuń
  15. To jest zabijanie dzieci, pod łagodniejszą nazwą. ZABIJANIE. Iza

    OdpowiedzUsuń
  16. "o prawda ma ubezpieczenie zdrowotne i prawo do nieodpłatnych świadczeń w placówkach publicznych, ale to prawo się tu na nic nie nada." Niestety, ale prawo w PL nie przewiduje finansowania absolutnie-wszystkich-badań-jakie-sobie-kobieta-wymyśli. Jeśli są badania spoza zakresu finansowania (a oznaczenie beta-HCG czy usg przezpochwowe przy podejrzeniu ciąży na pewno do takich należy), to trzeba za nie zapłacić. Co nie zmienia faktu, że dostęp do pigułki po powinien być znacznie łatwiejszy. I że w naszym klimacie mądra kobieta zabezpiecza się w taki lek zawczasu.

    OdpowiedzUsuń
  17. Kto uwaza, ze to ZABIJANIE, niech tabetek nie bierze. Ale ci, ktorzy mysla inaczej, powinni miec normalny i prosty dostep do tabletek.
    A co do teorii 'zabijania' w pare godzin po stosunku, to przypina mi sie ten dowcip: dlaczego seks oralny to grzech? Bo to kanibalizm ;)

    OdpowiedzUsuń
  18. Życzę z całego serca naszym dzieciom- Twoim również- aby w dorosłości musiały się borykać tylko z TAKIMI problemami. Dług publiczny PRL-bis, który oficjalnie wynosi bilion złotych, w rzeczywistości - 3 biliony, co oznacza na dobra sprawę- bankructwo państwa, brak zabezpieczenia socjalnego, emerytalnego, lezące w gruzach służba zdrowia, sadownictwo, szkolnictwo... bandyckie podatki, najdroższe w Europie - jeżeli nie na świecie - koszty utrzymania (gaz kupowany najdrożej na świecie, jakieś marsjańskie opłaty za śmieci nie znane nigdzie indziej, artykuły pierwszej potrzeby- co najmniej tak samo drogie jak na dzikim zachodzie) Nie ma chyba ani jednej funkcjonującej choćby jako - tako dziedziny życia. Taki kraj pozostawiają dzieciom rodzice - którzy przez 25 lat, a zwłaszcza w ciągu ostatnich siedmiu, zajmują się tematami zastępczymi. Jak np poszukiwanie "pigułki - po" po seksie z eks.

    Służba zdrowia? Może w ramach dziennikarskiego zacięcia spędziłabyś z panią dr. ginekolog jeden z dyżurów? Żeby zobaczyć- jak wygląda noc - miedzy operacja a porodem? I które miejsce zajmują w tym kieracie - owe panienki/mężatki/eks-narzeczone, które MOGĄ poczekać te 3-4 godziny. Zwłaszcza ze - "tabletka po"- to nic innego, jak zwykła tabletka antykoncepcyjna - z dominująca komponenta progesteronowa - np Mirena - w zwiększonej dawce (2x2 tabletki). A "tabletke po"- moze wypisac kazdy lekarz, niekoniecznie ginekolog. I są to informacje dostępne w internecie – na klikniecie myszka (by uświadomić sobie, jak idiotyczna jest kampania p. D.-Z., GW oraz - Autorki bloga; symultaniczność- zaskakuje ?)

    Czy ta mężatka-co odstawiła na miesiąc antykoncepcje – każdej nocy jeździ w poszukiwaniu tej "tabletki po"? Bo zakładam, ze prowadza intensywne pożycie, skoro przeczekanie tej nocy- tych kilku dni- tygodni jest aż tak trudne.
    „On co prawda już odszedł, więc antykoncepcja też poszła w odstawkę, ale wrócił na chwilę po książki, płyty, po ubrania i został do śniadania,“ ??? Znacie to? Jestem najwidoczniej bardzo starej daty, bo odbieram to jak szok kulturowy, jak list z innej planety. Stan nie tylko mi nieznany, ale nie jestem w stanie go w ogóle zwizualizować- nawet czysto teoretycznie.

    Ps. Do oburzonych “zabijaniem dzieci”- główne działanie “tabletki po”- to opóźnienie jajeczkowania- czyli działanie antykoncepcyjne, nie wczesnoporonne. Utrudnia zagnieżdżenie, ale jeżeli już doszło do niego – to duża dawka progesteronu podtrzymuje ciąże.
    Ps.2 A teraz – emocje- przepuści cenzor czy nie przepuści?

    AoL

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podpisuję się pod tekstem Pana/Pani z 24 października 2014 22:25:00.
      Mnie się wydaje, że takie problemy są głównie wynikiem roszczeniowej postawy nie tylko kobiet, ale ogólnie socjalnego ustroju, w jakim bytujemy.
      Paweł Śląski w książce "Hieny, Modliszki, Czarne Wdowy" postawił tezę, że kobieta wymaga od faceta trzech rzeczy: opieki, utrzymania i obrony. Można próbować kwestionować element drugi, ale tak naprawdę nie od dzisiaj wiadomo, że kobiety są materialistkami i takimi właśnie kryteriami się kierują przy doborze partnera (wszakże najlepszymi przyjaciółmi kobiety są diamenty).
      Według mnie takie same oczekiwania mają kobiety w stosunku do aparatu państwowego.
      Chcą: darmowych przedszkoli, darmowej opieki medycznej, darmowych podręczników etc. i etc.
      To są poglądy lewicowe, tak myśli większość kobiet. W krajach skandynawskich, o najbardziej pro-feministycznej kulturze, tak to wszystko jest urządzone, jest najbardziej posunięta socjaldemokracja z naciskiem na socjal.
      Środowiska lewicowe rządzą tam niepodzielnie, łącznie ze środowiskami gejowskimi (w wielkim skrócie).
      Są swymi naturalnymi sprzymierzeńcami, bo najlepszym dowodem na identyczność kobiety i mężczyzny (a to podstawy postulat, dogmat feministek – moim zdaniem fałszywy do szczętu) jest chłopak w rurkach, najlepiej taki, który lubi chłopców. Czym on się niby różni od pierwszej z brzegu np. Jadzi.
      Stąd kobiety (oczywiście nie tylko one) wpędzają nas w system lewicowy, który, sam w sobie błędny i najbardziej marnotrawiący środki społeczeństw, jest jeszcze do zrealizowania w krajach najbogatszych. A, że one blisko, to też pokusa większa. Tylko, że…
      Oni są tak bogaci, że mogą wiele zmarnotrawić i jeszcze mają mnóstwo kapuchy.
      W Polsce tak nie jest. Polskę ten lewicowy system marnotrawstwa doprowadza do takiej ruiny, jaką opisywał/a przedmówca/zyni z 22:25:00.
      Czy nie byłoby lepiej, gdyby przedszkole i system oświaty były prywatne i zdrowa konkurencja wymuszała niskie ceny? Czy nie byłoby lepiej, gdyby tak samo było z systemem służby zdrowia? A pieniądze zostawałyby w kieszeni, zamiast być wyrywane podatkami i marnotrawione. Tylko, że to jest w istocie prawo dżungli, prawo silniejszego, a kobiety przecież nie czują się najlepiej w takich warunkach. One chcą nie tylko opieki, czy równości (to było dawno). Dzisiaj kobiety chcą preferencji i specjalnego traktowania, czy to na listach wyborczych, czy w radach nadzorczych. To jakie niby prawo dżungli?
      U prywatnego lekarza, z prywatnego ubezpieczenia zdrowotnego nie byłoby takich sytuacji, na które skarży się Autorka.
      Ale dopóki z naszego Zimbabwe będziecie robić Szwecję, dopóki nie zrozumiecie, że to się nie uda – będzie tak jak jest obecnie. Nie zmieni się nic.
      PS. Sprawdziłem w internecie, faktycznie tabletkę „po” może wypisać każdy lekarz bez ograniczeń, nawet chyba weterynarz. Wydaje mi się, że tym tekstem i krokodylimi łzami za dostępnością tabletek Autorka strzeliła kulą w płot. To dość ciekawie się złożyło, że ten tekst ukazał się po notce o puszczonych w świat artykułach, których nie można już „odwołać”…

      Usuń
  19. Drogi Anonimowy z 25.10. g.19:57
    Nie uważam, ze żyjemy w państwie zbyt socjalistycznym, wręcz przeciwnie. Nie żyjemy w państwie socjalistycznym. Nie żyjemy również w państwie kapitalistycznym. Żyjemy w ustroju, któremu niewiele brakuje by określić go mianem "zamordyzm mafijny". A może nawet niczego mu juz nie brakuje. W którym finansowane przez ekipę rządząca media (czyli finansowane z naszych podatków i nie chodzi mi wcale o obowiązkowy abonament) zajmują się biciem piany rozważając miedzy innymi takie pseudoproblemy jak własnie dyskutowany. W przerwie miedzy kłamstwami.
    AoL

    OdpowiedzUsuń
  20. Drogi anonimowy z 25.10. W Irlandii sa prawie wylacznie prywatne przedszkola i jakos nie doprowadzilo to do spadku cen... kosztuja od 750 do 1200 Euro na miesiac od dziecka...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodzi o sprawiedliwe podejście do tematu przedszkoli. Mam poważnie chore dziecko, z wadą wrodzoną, która powoduje, że dziecku trzeba poświęcać uwagę indywidualnie co mniej więcej 1-2 godziny. W wyniku błędu sytemu rekrutacyjnego (a konkretnie niedouczenia pani dyrektor przedszkola pierwszego wyboru) moja córka początkowo nie została zakwalifikowana do żadnego przedszkola integracyjnego w Warszawie. Nie chcę opisywać szczegółów tego błędu, ale zainteresowanych odsyłam do porównania pojęć "dziecka niepełnosprawnego" (w rozumieniu ustaw poza-oświatowych) i "dziecka ze stwierdzoną potrzebą kształcenia specjalnego" (według ustawy o systemie oświaty - wiele dzieci niepełnosprawnych się nie kwalifikuje i jest traktowanych tak, jak dzieci zdrowe). W ustawodawstwie oświatowym nie ma takiego pojęcia jak dziecko niepełnosprawne, jest tylko dziecko o potrzebie kształcenia specjalnego, a to bynajmniej nie jest to samo. Tych pierwszych dzieci system oświaty po prostu "nie widzi". W ogóle. Autentycznie. W ramach rekompensaty za błąd zaproponowano mi przedszkole integracyjne na drugim końcu miasta. Nie skorzystałem z oczywistych powodów. Teraz muszę płacić za przedszkole prywatne i jednocześnie - w podatkach, które płacę - funduję przedszkola rodzicom dzieci zdrowych. Czyli dokładnie tak samo jak z pigułką. Panie płacą za publiczną służbę zdrowia, a potem i tak muszą zapierniczać i płacić prywatnie. Proste? Proste. Dlaczego tego nie widać, dlaczego Państwo jesteście tak chyba przyzwyczajeni, że nie widzicie? Tego, że płacicie raz za kompletnie niewydolny system, a potem musicie płacić jeszcze raz - za normalność. To po co utrzymywać ten niesamowicie drogi i kompletnie niewydajny pierwszy system? Ceny przedszkoli są dostosowane do poziomu zamożności społeczeństwa, w Irlandii ludzie zarabiają cztery razy więcej. A na cenę wpływa przecież to wszystko, co winduje ceny w całej lewicowej Europie - rozbuchana do granic administracja, którą trzeba utrzymywać w wysokich podatkach, bardzo wysokie pozapłacowe koszty pracy i nad-regulacja ustawowa (żeby prowadzić przedszkole trzeba spełnić bardzo restrykcyjne wymagania, które wymagają znacznych inwestycji, to też wpływa na cenę). A wystarczy przestać zabierać, marnotrawić i rozdawać co zostanie.

      Usuń
  21. Irlandia - miejsce za przedszkole dla 1 dziecka - 750-1200 Euro za miesiac.
    Podatki od dochodow - 21% do progu podatkowego ok 42 tys. Euro rocznie dla malzenstwa (brutto); ponad ta sume - 42%.
    Wszyscy placimy b. duzo podatkow, a przedszkola sa jak widzisz b. drogie, niektorzy przy drugim dziecku rezygnuja z pracy, bo jedne dobre zarobki moga niewystarczyc na zaplacenie przedszkola dla dwojki dzieci.
    Czynsz to kolejne 1000-1400 Euro. Placic trzeba takze za wizyty lekarskie i za pogotowie (100%)
    Rzad obecny - centroprawica z centrolewica. Do tej pory przewazaly rzady prawicowe z rozbuchana adminstracja itd.
    Takze twoja wizja rzadow prawicowych gdzie nie trzeba placic podatkow... jest cokolwiek wyidealizowana.
    W Irlandii placi sie wysokie podatki, ogromne ceny za przedszkola itd.
    A co do szkol specjalistycznych np dla dzieci z autyzmem, czeka sie na nie czesto cale lata plus gdy dostanie sie miejsce, nawet na drugim koncu miasta, albo i dalej, bierze sie je 'z pocalowaniem reki'...


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu się właśnie nie rozumiemy. W Polsce nigdy nie rządziła prawica. Naprawdę. W Polsce jest podział na lewicę (partie lewicowe zdystansowane do Kościoła) i partie niby "prawicowe" (lewicowe, tyle że ortodoksyjne religijnie). Linia podziału nie przebiega według stosunku do spraw gospodarczych i społecznych, tak jak powinna przebiegać, tylko w odniesieniu do ogólnie pojętego światopoglądu, a stosunku do religii przede wszystkim. Łatwo to wykazać na przykładzie PiS-u, oni się przecież nazywają partią prawicową i za taką są uważani. Proszę spojrzeć na ich program - jest tam całe mnóstwo socjalu, nie mniej, niż w programie SLD. Przecież oni nawet wysunęli postulat nacjonalizacji sektora bankowego - to jest prawica? To jest katolicka lewica. Nie patrzę w sposób wyidealizowany, wprowadzenie systemu liberalnego nie zlikwiduje wszystkich problemów, a pewnie stworzy też niejeden nowy. Polski nie stać jednak na wszechogarniającą patologię we wszystkich dziedzinach, których tylko się dotknie nasze kochane państwo. Proszę spojrzeć na ZUS, gdzie przejadane jest blisko 3/4 odkładanych składek i ciągle jest dziura (odkładam przez 40 lat, a pobieram circa tyle samo przez 10 - i im brakuje na wypłaty!).

      Usuń
  22. Nie wszystko ale część zna to z autopsji. Złośliwość rzeczy martwych to chyba najbardziej irytująca sytuacja...

    OdpowiedzUsuń
  23. Bardzo się cięszę, że ktoś porusza tę kwetsię Trafiłam tutaj z fanpage'a WO na Facebooku. Uważam, że o kobiecie jako posiadaczce macicy mówi się, ale nie w tych kwestiach, o których należy. Antykoncepcja "po" jest nadal tematem tabu.
    Jednakże chciałabym się podzielić moją historią.
    Miałam wtedy kilkanaście lat, z tego, co pamiętam była to pierwsza klasa liceum. Nie był to przypadkowy chłopak, byliśmy ze sobą już jakiś czas, jesteśmy nadal razem... I może dlatego moja historia jest tak inna. Pękła nam prezerwatywa. Na początku nie uwierzyłam, nigdy nie sądziłam, że to w rzeczywistości może się zdarzyć. Jednak tak się stało. Załamałam się, zaczęłam płakać. Ale On zachował się zupełnie inaczej. Powiedział "nie płacz. weż kąpiel, ja wszystko załatwię". I tak też było. Po kilku godzinach spotkaliśmy pod jedną z osiedlowych aptek, weszliśmy do niej razem, zrealizowaliśmy receptę i wyszliśmy. Wróciłam do domu, połknęłam jedną, małą tabletkę i wszystko wróciło do normy. Mój świat nie został przewrócony do góry nogami, a w polskiej rzeczywistości mogłabym być matką zerówkowicza lub zerówkowiczki ;) Do tej pory jestem Mu wdzięczna za to, że ta historia się tak skończyła. Wierzę, że sytuacje opisane w tekście mogą być traumą dla niejednej kobiety.

    OdpowiedzUsuń
  24. Jesień 2009, szpital na Polnej, próba zdobycia złowieszczej tabletki wśród tłumu kobiet w ciąży. Pani w rejestracji na cały głos: "Tabletki po stosunku? MY takich rzeczy nie załatwiamy". Przerażony wzrok ciężarnych, jakby na ich oczach dokonywano aborcji. W końcu znalazłam lekarza, przyjmującego w jakiejś wilgotnej kanciapie na Sołaczu który przepisał tabletkę, i zainkasował jakieś 200 zł.

    Jesień 2013, Holandia. Idę do apteki na rogu, proszę o tabletkę po stosunku, dostaję, płacę 15 euro, wychodzę.

    Oczywiście, jest to zawsze środek ostatniej szansy i lepiej się zabezpieczać niż potem kombinować, ale powinno się mieć prawo do wyboru.

    OdpowiedzUsuń