Przede wszystkim chciałam tu poczynić
zastrzeżenie, że nie zamierzam konwertować mojego dwunastoletniego
bloga-staruszka w fotoblogaska. Po pierwsze – nie umiem robić zdjęć, po drugie –
nie mam należytego aparatu, a po trzecie przez dwunaste – oto kolejna z
fotonotek, Drodzy-Nadal-Czytacze, ponieważ na słowa (płaczę! płaczę!) ciągle nie
mam chwili czasu.
Pojechaliśmy otóż właśnie ekspresowo,
zawodowo na pobieżny rekonesans …
Tak, kierunek Karlovy Vary aka Karlsbad,
Karel Gott, Helena Vondráčková, ołówki Koh-I-Noor i inne zakazane (a
kuszące) atrakcje socjalistycznego świata.
Buty Bata.
Tylko sześć godzin stąd. Kiedy się przebudziłam
z płytkiego snu na siedzeniu pasażera (wyjechaliśmy w piątek po szkole i pracy),
za oknem się rozciągał porządny, ciemny niemiecki las, między porządnymi
niemieckimi miejscowościami. Refleksja trochę nie na temat, chociaż w sumie też na
temat – to irytujące i zawsze mnie to wkurza tak samo, że właściwie wystarczy
kilka puszek farby. Albo gęsty żywopłot zamiast betonowego parkanu.
Wystarczy wykarczować chwasty. Zebrać
graty sprzed domu. I jest ładnie. Jest niestety naprawdę porzundnie u sąsiadów za
Odrą i za Nysą Łużycką, co tylko po części się rzuca w oczy z autostrady (a nią
zwykle przemykamy przez rzeczony kraj, byle dalej).
- Sacré bleu! - zaklął szpetnie Książe Pan.
Po czym się rozejrzał po witrynach i
fasadach.
Cóż, Karlsbad jest mianowicie
wszechstronnie przygotowany na inwazję. I nie, nie śmieszy mnie to. Wcale.
Recepcjonistka w hotelu mówiła do mnie po rosyjsku, wychodząc z pokręconego
lingwistyczno-politycznego założenia, że po rosyjsku zrozumiem znacznie lepiej,
co nie mogło być prawdą. Łapałam sens na wspólnych słowiańskich łączach między
wyrazami i odgrzebując dawno zarchiwizowane w zasobach Извините, пожалуйста!
No i przez dwa dni oglądałam moskiewskie
dzienniki, a kto nie widział, ten niech przyjmie zapewnienie, że nie jest to
mini-mini, ani nie discovery channel. Przez dwa dni ciurkiem defilady, dekoracje
generalicji medalami, błyszczące pagony, dzieci z kwiatami i generalnie
wyłącznie militarne klimaty.
Tymczasem w cywilnym czeskim świecie
dobrze się miewa szczucie udem.
Ze względów zawodowych to utrwalam.
Pochylam się nad tym z brakiem wyrozumiałości, że nawet do garażu nie da się
inaczej wjechać, jak między udami atrakcyjnej pani.
No więc siup, na te smutki. Po kielichu.
Wiedzieliście, że Beherovka pochodzi z
Karlowych Warów? Że ja tutaj sprokurowano w 1807 pod ksywą Becherbitter i tak
dalej.
Zajmujące.
Niemal tak, jak pytania fundamentalne.
Czy jest Bóg?
Ano.
Ne.
Možná.
Prawidłowej odpowiedzi szukaj na
kurzyalfa.
… rosyjski jest w tym stanie rzeczy zdecydowanie
nieodpowiednim językiem do komunikowania się w Karlowych Warach.
… a kiedy idziesz i idziesz promenadą
wzdłuż rzeki Teplá i sączysz ciepłą mineralną wodę z dzbanka (z wygiętą szyjką)
i się napawasz wytwornym klimatem, możesz się całkiem przypadkowo natknąć na
księżniczkę, która lata temu zwiała z bajki o Sindbadzie Żeglarzu.
A teraz trochę jej napuchły stopy. Cisną
buty.
I jeszcze ma jakieś zakupy w najbliższym spożywczym
w planach.
To jest naprawdę miłe miasto.
Z którego przywiozłam do domu pierwszego w
życiu syna-nastolatka.
I jestem od dwóch tygodni nastoletnią (… w
stażu …) matką, dziwne, jak czas dziko przyspiesza.
Doprawdy.
fajny wyskok :) obejrzałam kiedyś (zupełnie dobrowolnie i świadomie) ruski talk show z Putinem jako odpowiadającym na pytania telewidzów. och, jakże często miewali problemy z zerwanymi łączami... na nic mit "nie gnijotsja, nie łamiotsja", wyłączyłam po 20 min, bo zaczynało pachnieć Czernobylem z ekranu ;-)
OdpowiedzUsuń=> gwiezdna: wyskok bajeczny, a pranie mózgu w rosyjskiej tv koszmarne :)
Usuń