wtorek, 21 lutego 2012

2.044

Na fali skojarzeń wszystkiego z jednym i kobiecej opowieści, która daje siłę nieuchronnie zmierzam w stronę godnego podziwu coming outu Danuty Wałęsy i – chociaż to nie moja działka – recenzji.

Tak, wyznanie Danuty Wałęsy mnie zachwyca. Tak, unieważniam wszystko, co do tej pory mówiłam/jątrzyłam o pani D.W.. Tak, ta kobieta zrobiła rzecz ważną i wielką.



„Marzenia i tajemnice” połknęłam z łapczywością, mlaszcząc z każdą kolejną stroną donośniej i głośniej, wręcz z zachwytu siorbiąc litery. Książka bije rekordy sprzedaży, a że się plasuje w rankingach gdzieś między Cukiernią pod Amorem a Paulo Coelho, to odnoszę wrażenie, że sama ewentualność wzięcia jej do ręki, nie wspominając o lekturze wydaje się niektórym obciachowa. Niesłusznie. Bo warto, warto wręcz z przytupem, warto ze wszystkich tych względów, dla których warto się otworzyć na kobiece wyznania i na herstory. Herstory Danuty jest tym mocniejsza, że rewers wersji kobiecej, wersja Lecha jest taka spektakularna, mężczyzna z tej opowieści ma utrwalone miejsce w historii, nagrodę Nobla i już jest ikoną tego i owego, niczego mu nie ujmując i nie pomniejszając zasług.

Któryś z recenzentów napisał, że Danuta popełniła pięciuset stronnicowy list do męża. Owszem, ale ten list ma niewątpliwy walor uniwersalności. Danuta, postrzegana do tej pory jako żonamęża, postać z drugiego planu, konieczna, ale przezroczysta, tło nieledwie wychodzi oto z kuchni, z zaplecza, zza kulis do pierwszego rzędu. Dotychczasowa statystka ma w zanadrzu wielką improwizację, drugi plan – a to wstrząs! - mówi i myśli. Co więcej, okazuje się, że drugoplanowa Danuta myślała i miała refleksję przez cały ten czas, kiedy się zlewała z tłem. Nie wiadomo tylko, dlaczego dotąd milczała. Być może przez to, że jeszcze do przedwczoraj miała nadzieję, że mąż się domyśli.

Mąż się jednak nie domyślił, bo go wychowano do patriarchatu, a to jednostronnie wygodny układ damsko-męski.



Danuta jawi mi się ponad wszystko jako kobieta ze swojego pokolenia. Jest z generacji kobiet, które prowadziły dom i wychowywały dzieci w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Opowieść Danuty jest – owszem - fabularnie ciekawa i niezwykła, bo Danuta a to się spotyka z papieżem, a to gotuje z koleżankami obiad dla amerykańskiego prezydenta (rozczula mnie prostolinijność tych opisów i niepodważalny brak zadęcia), ale po odsączeniu fabularnych osobliwości - list statystycznej PaniKrysi do statystycznego PanaZbyszka byłby o to uboższy, bez wątpienia - pozostaje istotny manifest.

Danuta, w przeciwieństwie do swoich ziomalek z kolejki po mięso/po dywan/po relaksy dla całej rodziny nie wciska kitu, że ja to dopiero miałam ciężko, nie wiem, na co ty narzekasz. Znacie to? Te kąśliwe riposty matek, ciotek, teściowych w rodzaju za moich czasów nie było pampesów, codziennie prałam i suszyłam tetrę, niejęczmitu. Każda potencjalna skarga na niewygody bycia żoną-matką-pracownicą jest ucinana repliką, że za moich czasów nie było tego ani tamtego, na półkach w sklepie stał ocet, a dałam radę.
Dałam radę więc i ty dasz.

Cicho bądź.

Tymczasem nie idzie tu przecież wyłącznie o techniczne aspekty przewinięcia niemowlęcia albo o ilość i jakość składników do przygotowanie posiłku. Głównie, zdaje się, chodzi o percepcję. O postrzeganie siebie i swojej własnej harmonii/historii w kontekście rodziny i szerzej, o świadomość siebie, ale i o postrzeganie kobiet/matek jako istot społecznych.

No i o tak zwane docenienie. A raczej o nadanie wartości niezbędnej, choć zupełnie nie spektakularnej krzątaninie.

W zderzeniu postulatów naszego pokolenia z refleksją pokolenia matek rzadko dochodzi do porozumienia. Rówieśniczki Danuty z lubością chciałyby (nie mają wyjścia, żeby nie zaprzeczyć swojemu życiu?) powielać na nas schemat podporządkowania się i milczenia.

Danuta tymczasem mówi, że to nie było właściwe.
Przeprowadzono mnie z mieszkania do mieszkania z garnkiem nieugotowanej zupy, jakby mnie tam nie było. Nikt mnie nie brał pod uwagę, ani tego, co czuję/myślę.
To ważny fragment w książce. Danuta spostrzega, że była jak ów nieszczęsny garnek z obiadem transportowany cudzymi rękami ze starego mieszkania do innego, rondel, który utkwił jej w pamięci, mimo upływu z górą trzydziestu lat. Była niezbędną dekoracją. Bez podmiotowości, ręce do pracy, mebel.

Jest też tragizm w tych kawałkach książki, kiedy Danuta nie ma nic do opisania, żadnych nobli, papieży ani prezydentów, tylko kolejne dni spędzone na codziennym zagonieniu. Każdy z tych dni był osobnym wysiłkiem, a po latach nie zostało nic z tamtej krzątaniny. I ona to widzi. Nie mydli czytelnika żadną pocieszną dykteryjką, umniejszającą przeszły trud. Więcej, ona dostrzega, że internowany Lech co prawda siedział w odosobnieniu i pod dozorem, ale „Miał jedzenie, spanie, dach nad głową, ciepło w pokoju.” („Marzenia i tajemnice”, s. 220), ona tymczasem zostawała sama z gromadą dzieci i pruła przez pół Polski po pół świniaka, nie zważając na stan wojenny.

Ciekawe jest też, że Danuta zauważa pewną paralelę. Lech (i inni) nie traktowali jej podmiotowo, mimo, że ona – no do licha! – była przecież więcej, niż meblem, a ona, cóż, dbała o dzieci i to najlepiej, jak potrafiła, ale ani z nimi nie rozmawiała o tym, co się dzieje z ojcem, z nią, ani niczego nie tłumaczyła. Ograniczała się do działań pielęgnacyjno-instruktażowych, wychodząc z założenia, że dzieci i tak nie zrozumieją. A przecież rozumieją. Teraz, mając wnuki widzi, jak wiele.

Zauważyć to i napisać – czy to nie rewolucyjne?



W „Przekroju” z 6 lutego o „Danuta FM, kobiecym głosie w twoim domu” rozmawiają Sylwia Chutnik, prof. Małgorzata Fuszara i Agnieszka Mrozik, wykładowczyni gender studies. I ja, z całą moją genderową świadomością się wstydzę, kiedy tam czytam, że Danuta Wałęsa jest najgorszym, co spotkało Polki, gorszym od Grocholi i Kalicińskiej, gdyż albowiem „odmierza kolejne lata chrzcinami. Aż chciałoby się zapytać, a gdzie te «momenty»”. No i się nie rozwiodła, a prawdopodobnie powinna była.

Otóż.
Jeżeli wywrotową proklamację sześćdziesięcioletniej kobiety oceniać przez pryzmat braku opisów seksu, to ja studiowałam na innej uczelni gender.

Danuta natomiast jest po prostu zen.
Przyjmuje swoje życie takim, jakie ono jest, ma w sobie przekonanie, prostolinijne i szczere, że jej życie jest do przeżycia przez nią, a nie do outsourcingu. To nie jest żaden topowy trend, żeby zatrudnić trzy opiekunki do dzieci, kucharkę, sprzątaczkę i ogrodnika, a samemu się zająć karierą. Jej kariera toczyła się w ścianach domu, ale nie to jest dla niej bolesne. Najbardziej ją uwiera, że Lech nie docenił.

Danuta jest oczywiście produktem patriarchatu, bo dla niej czołowe znaczenie ma to, żeby mąż obdarzył uznaniem to, co robiła.

Mam wrażenie, że nasze pokolenie idzie jednak krok dalej. To nie „mąż ma docenić”, ale żądamy nadania społecznej wartości temu, co robimy w domu i czego nie widać, a co jest konieczne.
Oraz okupione wysiłkiem.


I dlatego test Danuty Wałęsy przeprowadzam na wszystkich, których podejrzewam o literaturę piękną. I staram się, jak mogę, żeby Wydawnictwu Literackiemu napędzać sprzedaż ;)








46 komentarzy:

  1. właśnie na dziś szykowałam się u siebie z wpisem o Danucie.

    :D

    OdpowiedzUsuń
  2. cóż, metafizyka :)

    danuta wisi w powietrzu

    OdpowiedzUsuń
  3. bardzo chce przeczytac te ksiazke, jest na mojej liscie ksiazek do zamowienia z Polski;
    ja tez myslalam/chcialam, zeby Maz docenil, ze zostawilam prace, wlasne mieszkanie, rodzine, przyjaciol i sie przenioslam 10.000 km
    nie docenil i jestem coraz bardziej pewna, ze nie doceni
    wykrylam, ze najwazniejsze, zebym to ja byla szczesliwa ze swoim wyborem
    spoleczenstwo, w ktorym mieszkam chyba docenia (zona pozostajaca w domu nabywa praw emerytalnych razem z mezem, w razie rozwodu caly majatek dzielony jest po polowie, a maz musi placic alimenty na zone tak dlugo, az sie ona nie usamodzielni finansowo, dozywotnio jesli zona skonczyla 50 lat)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to ważne i mądre, co piszesz.
      w wielu z nas jest prymuska, najlepsza uczennica, świetnie przygotowana do każdej lekcji, nieważne koszty, prymuska musi się sprawdzić w dowolnej dziedzinie.
      a w nagrodę powinna dostać szóstkę do dzienniczka.

      istotny jest ten motyw, że prymuska oczekuje impulsu premii z zewnątrz, jakby się bała mieć własną ocenę, jakby najwyższa wartość szła od bodźców spoza niej.
      ale tu prymuska się myli.
      najważniejsze, żeby – jak piszesz – dobrze się czuć z własnym wyborem.

      droga prymuski ku oświeceniu ;))))


      pozdrowienia!

      Usuń
    2. bo wyborow nie mozna dokonywac dla kogos
      wybory podejmuje sie dla siebie
      niestety w moim domu rodzinnym bylo sie szczesliwym, gdy wyczytalo sie akceptacje w oczach matki
      potem latwo bylo to przeniesc na zwizki z mezczyznami
      ale przeciez cale zycie sie uczymy
      a nasze dziecinstwo nas nie determinuje :)

      Usuń
  4. Ja mam niedosyt, bo mało tam tak naprawdę o rodzinie a dużo , jednak, o polityce.
    Ale czyta się doprawdy łapczywie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a ja widzę zaletę w tym, że książka nie ma w sobie nic z tabloidowej sensacji. brak nieszczęsnych scen seksu z Lechem jest atutem, rozkład pożycia widać w kawałkach nieoczywistych.
      albo jej refleksje nad porażkami wychowawczymi – odważne i niezakłamane, ale nie podane od a do z, z mięsnymi szczegółami, te można znaleźć na pudelku.



      a polityka? czyż nie jest rozbrajająca jako Luter łamane przez Jan Hus, kiedy z prostolinijną szczerością pisze o tym, na przykład, jak to od zawsze modliła się do JPII, aż zwrócono jej uwagę, że Kościół jeszcze na to nie pozwala.
      tadam, cytat:
      „Odpowiedziałam, że hierarchia w wielu sprawach postępuje źle. A ponadto, skoro ja nie dyktuję Kościołowi, czyli hierarchii, jak ma postępować, to niech Kościół też nie zakazuje albo nie nakazuje, do kogo ja mam się zwracać w modlitwie”.

      uwielbiam ją, rewolucjonistkę mimo woli.

      Usuń
    2. Nie chodzi mi o tanią sensację i opisy scen łóżkowych - bardziej o to jak chociażby radzili sobie np. z łazienką ;-)
      Po lekturze odebrałam ją jako kobietę zimną - nie miałam wcześniej żadnego zdania, pani Wałęsowej nie znałam, nawet z TV..
      Ksiązkę uczyniła tabloidową sensacją opisując wcale nie kolorowe pożycie z Lechem. Nie wiem czy potrzebnie - pisze, że go szanuje...

      Usuń
  5. A ja cieszę się z Twojej recenzji.
    Książka Danuty zyskała jeszcze jednego właściciela i czytelnika.
    Lecę zamawiać:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Danuta stoi na polce i czeka na przeczytanie. Po tym wpisie nie moge sie doczekac kiedy juz ja przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ona sama się czyta, naprawdę.
      w warstwie językowej to jest opowieść zza kuchennego stołu.

      Usuń
  7. Cholera jasna, już dawno miałam ochotę przeczytać tę książkę, ale sobie nie kupiłam, bo jakoś rzeczywiście miałam poczucie że to obciach. Danuta Wałęsa wydawała mi się bowiem tylko żoną przy mężu i matką dzieciom, choć zaczęłam ostatnio zmieniać opinię (Lecha też nie wiadomo kiedy polubiłam). No i po Twoim poście odczułam nagły przymus posiadania tej książki ale jest 23.30 i jak ja mam się teraz dostać do Empiku? Hę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jest 23:37 i trochę przysypiam a "Marzenia" mają 540 stron i gdyby nie to, że akcja byłaby nielegalna i gwałcąca prawa Danuty do tantiemy podałabym Ci tu książkę w formie komcio-booka ;)

      zero obciachu w czytaniu tego, słowo.

      Usuń
    2. Kupiłam od razu następnego dnia i nie żałuję. Nie jest to wielka literatura jeśli chodzi o styl, to prawda; ale wielka jeśli chodzi o odwagę, refleksję i prostolinijność. Dzięki za recenzję, warto było kupić tę książkę :)))

      Usuń
  8. w weekend zamówiłam, po wpisie u ciebie widzę, że jest to to, czego się spodziewałam i oczekiwałam!
    chciałam dać mamie na prezent, to też będzie rewolucja dla niej, śmiem myśleć;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Sztandar w dłoń i prosto z tym tekstem możesz na manifę. Dawno nie czytałam nic bardziej nadętego. I gender genderem, ale w twojej herstory seks był jednak. A czy na tej uczelni uczyli może, że przymiotniki z nie piszemy razem? niespektakularny.

    OdpowiedzUsuń
  10. 'istotny jest ten motyw, że prymuska oczekuje impulsu premii z zewnątrz, jakby się bała mieć własną ocenę, jakby najwyższa wartość szła od bodźców spoza niej.
    ale tu prymuska się myli.
    najważniejsze, żeby (...) dobrze się czuć z własnym wyborem.'

    dokładnie taką samą refleksję miałam ze 2 dni temu.
    to mnie właśnie uwiera w tym moim modelu macierzyństwa, no, życia. że brakuje mi społecznej co-najmniej-akceptacji podjętych decyzji.

    i jednocześnie niesamowicie irytuje mnie to, że kobiety, zwłaszcza te obce, z różnych pokoleń, niemal padają do stóp przed facetem, gdy widzą go wykonującego zaledwie niewielką część zwykle 'kurzodomowych' czynności. stąd chyba ta, bazowana na zewnętrznej-, samo-ocena.

    to społeczeństwo nie pozwala jednostkowej kobiecie czuć się dobrze. nawet gdy tak właśnie się czuje z tymi wyborami.

    kolejny mebel do przesunięcia w głowie.

    książkę dodaję do listy must-read'ów.

    OdpowiedzUsuń
  11. " Mam wrażenie, że nasze pokolenie idzie jednak krok dalej. To nie „mąż ma docenić”, ale żądamy nadania społecznej wartości temu, co robimy w domu i czego nie widać, a co jest konieczne.
    Oraz okupione wysiłkiem."
    ja mysle, ze moje pokolenie idzie o wiele dalej- nie chodzi o to aby nadawac wartosc spoleczna tego "co kobiety robia w domu a czego nie widac" tylko zeby w ogole odejsc od pomyslu, zeby te czynnosci domowe wykonywaly glownie kobiety, wybacz zimno ale kiedy piszesz o nastawianiu kolejnego prania, wycieraniu smarkow dzieciom i wkladaniu rajstopek to nie mam pojecia dlaczego tymi obowiazkami nie dzielisz sie po polowie ze swoim mezem? on nie potrafi sie krzatac i wykonywac tych wszystkich malo spektakularnych czynnosci? tylko Ty masz monopol na prowadzenie domu?

    OdpowiedzUsuń
  12. jeszcze nie czytałam, ale przeczytam, a zdanie na temat pani DW zmieniłam radykalnie już wcześniej, kiedy zorientowałam się, że jako JEDYNA PUBLICZNA OSOBA w trójmieście ośmieliła się skrytykować w swojej książce najwyższych lokalnych hierarchów kościelnych (dodam, że krytyka jest uzasadniona), w tym legendarnego H.Jankowskiego, podczas gdy ŻADEN mężczyzna-polityk nigdy się z tym nie wychylił na forum publicznym. Myślę,że doświadczenie jakie ma za sobą pani Danuta daje jej taką siłę, że może wszystko i to jest wspaniały produkt uboczny tej orki na ugorze jaką jest samotne de facto prowadzenie domu i wychowanie dzieci. Robi mi się naprawdę głupio, że kiedykolwiek biadoliłam, że mi ciężko - pomyślcie tylko: ÓSEMKA DZIECI, PRL, A ONA SAMA!!!
    PS ale co u Erny??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a czy ktos bronil Pani Walesie miec np dwojke dzieci? skoro bylo jej tak ciezko to po co piate, szoste, siodme, osme?

      Usuń
    2. dlatego, ze nie zawsze latwo jest wyjsc poza schemat, w ktorym wyroslismy.
      czasem trzeba swiadomosci.
      i odwagi.

      Usuń
    3. nie wiem w jakim schemacie wyrosla Pani Wałesa ale mowimy o XX wieku a nie sredniowieczu i naprawde w latach 70 nie bylo tredu by sie mnozyc jak kroliki; gdyby Pani Walesa miala w zyciu inne aspiracje to mialaby jedno dziecko albo dwojke, moglaby skonczyc studia,pracowac, zaangazowac sie w polityke etc.

      Usuń
    4. zawsze wiemy najlepiej jak powinno wygladac cudze zycie, prawda?
      jakie wybory bylyby najwlasciwsze
      ktore rozwiazania najtrafniejsze

      tylko wlasne zycie zyjemy nie calkiem perfekcyjnie

      Usuń
    5. nie, nie wiemy i wcale nie uwazam, ze posiadanie jednego dziecka jest lepsze niz osemki; po prostu takie byly jej wybory- nie skonczyla studiow, maz zaangazowal sie w polityke a ona zachodzila na wlasne zyczenie w kolejne ciaze( lub jako osoba wiezaca uwazala, ze powinno sie miec tyle dzieci ile bog da)
      ja szanuje Jej zyciowe wybory ale nie widze w niej ikony feminizmu
      ( ogladalam zreszta niedawno wywiad z jedna z corek pani Walesy i ona mowila, ze mama nienawidzi feministek)

      Usuń
  13. Dobrze, zakupię niech Ci będzie alllleeee jeśli kicha??? to wtedy co?? Zimno przysięgaj na cośtamcośtam, że czasu nie zmarnuję))

    OdpowiedzUsuń
  14. u mnie było tak: na mój bunt, ze ja nie chce usługiwać mężowi i ze to niesprawiedliwe i ze dlaczego? moja mama (trochę młodsza od Danuty)mówiła: dziecko ty masz takie wymagania, ty nigdy męża nie znajdziesz...Ona pracowała i zawodowo i w domu przy czwórce dzieci. wszystko zapięte na ostatni guzik.

    wyszłam za mąż, nie usługuję. moja mama go uwielbia, pomimo ze nie mogą porozumieć się językowo, zmywają sobie razem gary i jest symbioza:)

    OdpowiedzUsuń
  15. książka krąży u nas "po rodzinie" od Gwiazdki :)))

    OdpowiedzUsuń
  16. ale tekst! wchłonęłam. pragnę podziękować za poszerzenie horyzontu myśli.

    i pokazanie "Danuty = Zen + Lech nie docenił" - jest dla mnie postawieniem tematu ważnego, wokół którego moje myśli krążą bez wyniku - że jak i kto ma doceniać?. że same się doceniamy/docenimy? piszę z pozycji - nie wiem- się zastanawiam - czegoś mi tu brakuje w obu porządkach - jak nas ktoś nie doceni docenimy się same? czy w ogóle ktoś sam może docenić się w świecie? czy jednak nie jest konieczne społeczne, czy też jednostkowe chociaż w jakiejś osobie - docenianie i potwierdzanie z zewnątrz? jakoś potrzeba doceniania wydaje mi się kluczowa i żywa, albo inaczej nazywając, potrzeba potwierdzenia obecności, działalności istotnej i nie chcę odnosić tylko do kobiet - tylko człowieka w świecie..jakoś tak wydaje mi się, że jest, że każdy chce być doceniony, czy nawet zauważony, i tu się pojawia jakaś trudność i społeczna i patriarchalna i zawistna też część ludzka..i mój problem nierozwiązany.:-)

    OdpowiedzUsuń
  17. cóz, jak wydrę mamie, to przeczytam :) po Twojej recenzji tym chętniej.

    OdpowiedzUsuń
  18. Poznaliśmy relację tylko jednej strony. A jak mawiał klasyk - obiektywna prawda nie istnieje, jest tylko subiektywny osąd. To że oboje, dziś są nieszczęśliwi nie ulega wątpliwości. Zimno
    skoncentrowało się na biednej Danusi i jej poczuciu krzywdy, że Lech nie docenił. A może Lech też jest nieszczęśliwy bo Danusia nie doceniła ?? Szkoda, że to tak się kończy, że nie potrafili się ze sobą porozumieć i napisać wspólnie książki, bo może wtedy ta scena z garnkiem opowiedziana przez Lecha wyglądałaby nieco inaczej ??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ciekawa perspektywa.
      autobiografię należy pisać z mężem. mąż-współautor autobiografii stoi bowiem na straży obiektywizmu oraz wierności faktom.

      fajne.
      sama bym nie wykoncypowała.

      Usuń
    2. W naiwności swej zakładam, że wydanie książki nie jest celem samym w sobie a czemuś powinno służyć. Jeśli to miała być forma terapii dla niej i jej chłopa to nie powinna nigdy być opublikowana. Jeśli dokopaniu mężowi do którego ma się po latach żal to cel został osiągnięty.
      Pomijam wątek redaktora który zręcznie tę "autobiografię" doszlifował.

      Usuń
  19. Zgadzam się w stu procentach z Twoją recenzją. Książkę połknęłam z zapartym tchem mimo ze przyznaję miałam opory przed kupieniem jej (no bo Wałęsowa, co ona właściwie może mieć do powiedzenia, a jeszcze ta top lista...) a już czytając byłam zdumiona poziomem autorefleksji, trafnością spostrzeżeń.bardzo ważna książka.

    OdpowiedzUsuń
  20. A odnośnie komentarzy pod hasłem: nie musiała mieć ośmiorga dzieci- fakt, nie musiała, pewnie chciała. ale przypominam że to nie było niepokalane poczęcie tylko ktoś jej te dzieci zrobił. zakładam że też chciał. tylko patriarchat sprawia że tatus miał swoje bardzo ważne sprawy, wracał do domu i musiał odpoczywać , dzieciom czasu nie poświęcał praktycznie wcale(nie mówię o okresach gdy był internowany i w ogóle go nie było). Danuta nie skarży sie że nie zrobila kariery politycznej, nie poszła na studia. Była szczęśliwa ze swoim wyborem. Ale to nie brak papersów czy kolejki tak bardzo utrudniał macierzyństwo- ale brak wsparcia, brak ojca nie tyle siedzącego non stop w domu ale zaangażowanego emocjonalnie w dzieci które spłodził.
    Przypominam że feminizm to nie parcie na szkło i kariera jako jedyna droga. To prawo do wyboru drogi życiowej- wyboru którym moze być też ósemka zadbanych dzieci. Wyboru który w związku powinien być wyborem dokonanym razem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. właśnie - istotne jest to, że ona miała swoje życie za całkiem, całkiem.
      chociaż ostatecznie coś jednak nie zagrało.

      Usuń
  21. Ja jestem z tego trendu co to mamom na święta kupił tą książkę. Bo chciała. Też chciałam ją przeczytać.
    I o ile styl trochę mnie mierził i te porównania co chwilę do drzewa, to nie żałuję.

    Dziękuję Ci za tą recenzję, autentycznie się wzruszyłam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. styl jest opowieści snutej w kuchni albo w poczekalni u fryzjera/lekarza, ale to nie wada.

      prawda? ;)))

      Usuń
  22. Jeszcze nie przeczytalam. Mialam watpliwosci, czy warto, ale slysze ostatnio od roznych osob pozytywne recenzje.
    A propos komentarzy w stylu 'a kto jej kazal miec osemke dzieci?': tak jak przy okazji 'Macierzynstwa bez lukru' zdalysmy sobie sprawe, ze duza czesc z nas-matek ma sklonnosc do narzucania swojego stylu macierzynstwa innym matkom, tak te sama sklonnosc mamy w narzucaniu swego stylu zycia.
    Tak jakby styl zycia decydowal o wartosci zycia i naleznym szacunku. Ci, ktorzy tak sadza, sami utwierdzaja przyslowiowy 'patriarchat'.
    Cenne jest zdanie sobie sprawy z tego, ze inni traktuja mnie jak mebel. Cenne jest zdanie sobie sprawy z tego, ze pozwalam, aby inni traktowali mnie jak mebel. Cenne jest rowniez zdanie sobie sprawy z tego, ze czasem to ja inna osobe traktuje jak mebel.
    Faktem jest, ze kobiece doswiadczenia sa w tej materii troche inne (statystycznie) od meskich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I mnie zastanawia ten jedyny, właściwy, POSTĘPOWY nurt - studia, max. dwoje dzieci, praca. I kompletnie z czapy przekonanie, że każdy inny model życia to prymityw i zaścianek.

      Tak, zdecydowanie lubimy żyć cudze życia. W teorii miewamy je doskonale opracowane.

      Usuń
  23. Bardzo spodobala mi się ta recenzja i szeroki horyznot spojrzenia.

    OdpowiedzUsuń
  24. Dziękuję za tę recenzję. Wyśmienita.

    OdpowiedzUsuń
  25. Przeczytałam. Tylko i wyłącznie dzięki Twojej recenzji i nie sądziłam, że tak bardzo mi się spodoba. Pomimo tego bardzo prostego języka.
    Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń