wtorek, 14 lutego 2012

2.042

Z promocją [ANTY]macierzyństwa (brzmi grubo!) było tak.
W lodowaty wtorkowy wieczór usiadłyśmy w trójkę na twardej – za to designerskiej - kanapie: zuzanka.blogitko, Agnieszka Szczepanek i ja. Po lewej i po prawej stronie Justyna Zimna i Michał Larek, na widowni Pierwsza. Pierwsza wyglądała jak masłoska, a później napisała u siebie promocję frazą adekwatną do stylizacji, niniejszym szacun.

Zaczęliśmy od tego, że dlaczego właściwie [ANTY].
Mówiłam już gdzieś kiedyś, że mam osobistą słabość do Matki Polki, tej wielkimi literami. Nie chcę się wdawać w czcze słowne przepychanki, ale jeżeli ktoś uważa, że Matka Polka, ta w aurze etosu już nie straszy, to polecam refleksję nad historią Madzi z Sosnowca ze szczególnym uwzględnieniem społecznego linczu na jej matce. Z rodzinnej tragedii stał się groteskowy spektakl i to nie tylko za sprawą TVN. Jak rozumiem, autorzy ckliwych, zafoliowanych poematów i ci, którzy wieszają na gałęziach pluszaki są najczulszymi rodzicami dla swoich maleństw, że codziennie szykują im pożywne śniadanka i nigdy nie przywołują dzieci do porządku uderzeniem kapcia.
Dobre matki znoszą w chaszcze maskotki, złe matki do gazu.

W ogóle, niepokoi mnie związek frazeologiczny „zła matka”/”wyrodna matka”. On jest na czubku języka, gotowy do użycia, to jest kalka językowa instant, że ta matka jest dobra, a tamta matka jest zła, selekcja wydaje się oczywista, zaś kryteria klasyfikacji - łatwe.
Wyrodny ojciec? W odległych kolokacjach.

Wyrodny ojciec - około 128.000 wyszukań googla w 0.25 s.
Zła matka - około 2.440.000 wyników w 0.28 s.
Voilà, Wujek Google i jego racje.




… więc dlatego [ANTY], że to się po prostu czuje, że ciężar bycia Dobrą Matką jest absurdalny, że tego się nie da zrobić bez szkód na osobie matki. Ergo – powiedzmy to na głos, że mnie, ciebie i tamtą panią przekracza udawanie, że macierzyństwo jest głównie cacy.
Ono jest TAKŻE cacy, taka enuncjacja raczej nie mija się z prawdą w większości wypadków.
Statystycznie w większości wypadków potrafimy czerpać z macierzyństwa przyjemność, radość i inspirację.
W pakiecie dostając znużenie, zmęczenie, krańcowe opadnięcie z sił tudzież irytację.

I tu wkraczamy niestety na grunt przeżyć własnych, ekshibicjonistycznych wyznań, które na poziomie opisów i deklaracji są nieznośną, jednostkową prywatą. I każda dyskutantka ma swoją rację. I ma w tym rację, bo to nie jest spór o uniwersalia, ani nie o prawdy czy wartości, ani nie o metodologię, to nie jest żaden dyskurs, z którego – choćby potencjalnie – mogłyby płynąć konstruktywne wnioski co do tego, droga redakcjo, jak żyć.

W istocie, dyskusja o alter-macierzyństwie nie jest rozstrzyganiem sporu pierś czy butelka, chusta czy wózek, detergent czy orzech, Sapindus mukorossi.
I żadna Ja! Ja! Ja! nie ma uniwersalnej racji.


Esencją [ANTY]macierzyństwa wydaje się forsowanie prawa do wolności własnej drogi, do indywidualnych przeżyć wobec swojego stawania się matką i że uczucia do dziecka nie zawsze muszą być zawsze pokryte pozłotką. Albo – przeciwnie - krwią, trudem i łzami.
Helou, oto jestem sobą, a nie jakąś obeliskową Matką, wykutą z nierealnych oczekiwań przez Ojczyznę i Naród.

Za takim [ANTY]macierzyństwem głosuję wszystkimi kończynami.







34 komentarze:

  1. Jestem za! Nie rozumiem tej nagonki i ugniatania wszystkich na jedno kopyto. To trochę jak z lubieniem galaretki: albo lubię, albo nie. Koniec kropka. Dzięki zimno! Jestem spokojniejsza, ja jeszcze nie matka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ależ - przyjemność po mojej stronie.

      łażę z tym [ANTY] w głowię i łażę, teraz się ulewa właśnie.

      Usuń
    2. Ja też wszystkimi kończynami za!
      "Ciężar bycia Dobrą Matką jest absurdalny, tego się nie da zrobić bez szkód na osobie matki" - Zimno, myślę, że nikt nigdy dotąd nie uchwycił tak celnie istoty tego problemu.

      I cała ta dalsza część notki idealna na "sztandary", sama kwintesencja. Niech to dostaje jako przewodnie motto każda młoda matka wraz z wypisem dziecka ze szpitala. Jak najbardziej poważnie. Może wiele z nas intuicyjnie to odczuwa, ale nie umie tych odczuć dookreślić - i mota się między tą intuicją a matkopolskim katowaniem "musi, powinna".
      Dostałam wiele napomnień typu "Pamiętaj, pomyśl o sobie, bo szczęśliwa matka, to szczęśliwe dzieci". To się jakoś nie dało zrealizować, bo oczywiście "uszczęśliwienia siebie nie da się nijak zrobić bez szkody na dziecku".

      Zimno, piszesz świetnie. Obrazowo, odkrywczo, dogłębnie i do rzeczy, nie ślizgając się po meandrach nieistotnych bzdetów. Coś pojęłam, od czegoś się uwolniłam...
      Też dziękuję! ;))

      Usuń
  2. brawo. wolność dla bycia sobą. o to mniej więcej chodzi.

    mam jednak wrażenie, że blog i długoletnie potwierdzanie nim innym, (sobie?), że to ja, która sobą nieustannie jestem, czyni ten stan nieco mało wiarygodnym właśnie.

    kk.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zimno, ulewanie akurat rozumiem. Mi też się ulewa, choć matką nie jestem. Ale ostatnio czytam Was Matek wiele i mam wrażenie, że w garnku gotuje się, wre i bulgocze! Tak sobie myślę, że chyba tak być musi, żeby się kiedyś mogło wyrównać na ludzkim poziomie. Trzymaj się tam, ale nie dus w środeczku, ulewaj ulewaj.

    OdpowiedzUsuń
  4. Również się pod tym podpisuję.Rewelacja,że są takie osoby, które wprost bez ogródek potrafią powiedzieć, że "życie to nie je(st)bajka"
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem za. ta refleksja dotyczy też nauczyciela, lekarza, księdza... nie ma pomników. Pieprzyć schematy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja też jestem za! Gratuluję Ci drogie Zimno, że potrafisz ubrać w piękną formę swoje przekonania.

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj,oj, albo błąd metodologiczny albo manipulacja:
    "wyrodna matka" ok. 116.000 w 0,15 s
    "zły ojciec" ok. 2.560.000 w 0,19 s.

    Pzdr.
    Ojciec.

    OdpowiedzUsuń
  8. To aż trzy musiałyście się zebrać razem z publiką, żeby odkryć, że pranie jest męczące? Właściwie to kobiety powinny zajmować się wynalazczością, żenująca historia prochu zaczęłaby się znacznie później. :D
    Feb Anonimowy

    OdpowiedzUsuń
  9. Przyznaję, że szokuje mnie tabloidowość tej nowej mody na histerię zbiorową matek.

    To, że ktoś ma potrzebę wylewania na blogu, niczym przyjaciółce, swych domowych smrodków o braku czasu, smarkach i ospie dzieci jest sygnałem, że ma problem z sobą, a nie z dziećmi.

    To, że ktoś nie radzi sobie z najczęściej własnoręcznie wyprodukowanym ciśnieniem na bycie "Matką Polką", jest sygnałem, że ma problem z sobą, a nie z "Matką Polką".

    To, że ktoś w narzekaniu i umartwianiu się nad własną dolą upatruje nadziei na odmianę losu jest sygnałem, że ów problem z samym sobą posiada.

    KOBITY, przeanalizujcie na początku swoje wszystkie potrzeby, zróbcie plan, jak je zaspokajać, a obiecuję, że blogi i blożki nie będą już potrzebne.

    Do tego trzeba jednak kilka kropel świadomości i pewności siebie.

    k.k.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. k.k. - A tobie tych kilku kropel świadomości jednak zabrakło, natomiast pewność siebie w twej wypowiedzi przerasta zapotrzebowanie na nią. Wciąż nie pojmujesz, o co biega; klapki na oczach i hermetyczna skorupa samozadowolenia.

      Jasne, że każdy z nas tworzy sobie własny aparat autociśnienia, ale oczywistym też jest, że wyglądałby on inaczej, gdyby nie presja z zewnątrz, wynikająca z takich schematów jak "Dobra Matka" "Być Kobietą" itd.
      Nazwij to sobie jak chcesz - ustępstwo na rzecz świętego spokoju, nieasertywność, skłonność do kompromisów, podporządkowanie społecznym normom - z wielu przyczyn dorzucamy do własnych aspiracji i dążeń także te czyjeś oczekiwania względem nas. Ograniczamy tym sobie swobodę postępowania, ale inaczej się nie da. Nie jesteśmy odrębnymi bytami; pełna niezależność i wolność wyboru postępowania wśród członków społeczności to czysta utopia. A jako matki jesteśmy pod szczególnym pręgierzem oczekiwań, bo kształtujemy nie tylko własne, ale i CZYJEŚ życie.

      Jeśli któryś z tych odgórnych, wypracowanych przez społeczność schematów, rozbucha się w swych standardach ponad normę (a tak się obecnie dzieje z ideą "dobrego macierzyństwa")... wówczas mamy eskalację trudności, powstałą NIEZALEŻNIE od naszych własnych uwarunkowań. I nic tu nie ma do rzeczy, jakie kto ma umiejętności do radzenia sobie w życiu, skoro dowali się mu coś niemożliwego do zrealizowania.
      Postrzegasz wypowiedzi blogowych matek jako jakąś histerię. A ja widzę tu zdrowy odruch sprzeciwu, dopuszczenie do głosu zdrowego rozsądku i naturalne sygnalizowanie narastającego problemu. To nie żadna moda, tylko uwidocznienie problemu naszego pokolenia. I gdzieś się muszą pojawić słowa "nie ogarniam" "ja z tym wszystkim nie wyrabiam" "to niewykonalne" "przegięcie ze śrubowaniem poprzeczki" "nie dajmy się zwariować" "ciężar absurdalny" "matka-polka ślepa uliczka" "czarna dupa macierzyństwa" czy co tam jeszcze.
      Kiedyś byłaby to mała skala i rubryczka "Ludzie listy piszą" w gazecie, dziś tym miejscem są blogi. Dopiero blogi i możliwość powszechnej dyskusji:
      1)zobrazowały codzienność współczesnej matki
      2)dzięki czemu uwidoczniły obszar konkretnych, wspólnych dzisiejszym matkom problemów
      3)pokazały jałowość sporów o "jedyne słuszne rozwiązania" w modelu macierzyństwa
      4)umożliwiły wszystkie takie wnioski i konkluzje jak u Zimno powyżej
      5)zainicjowały tym przemiany w społecznej świadomości
      6)i dały matkom szansę SZANSĘ na wybór własnej indywidualnej drogi, USZANOWANY przez otoczenie.

      Jeszcze parę przytyków osobistych... k.k., wspomniany przez ciebie plan zaspokajania własnych potrzeb obraza się w pył, gdy zderzyć go z tym, czego nas "nauczono" o POTRZEBACH DZIECKA. Lub czego się od nas w tej sprawie wymaga. W tym tkwi główny problem i tego jakoś uparcie nie chcesz pojąć. Tak może napisać ktoś bez zobowiązań, natomiast matka widzi, że nie da się pogodzić potrzeb swoich, dziecięcych (domowych, pracowniczych) bez szkód dla którejś ze stron.
      Natomiast twoje wielokrotne podkreślanie, że ktoś ma problem z sobą... po pierwsze, nie ma ludzi bez problemów ze sobą. Jeśli ty takich znasz, to powiem, że fałszują oni swój obraz, wobec siebie i/lub innych - i tyle. Po drugie, takie obsesyjne wyszczególnianie innym ich problemów kojarzy mi się z gadaniem o seksie. Najwięcej o seksie mówią tacy z seksualnym deficytem. Innymi słowy: uczestnicząc w blogach tylko za pomocą krytycznych komentarzy, podkreślających twoją wyższość, leczysz własne kompleksy; jednocześnie jednak obnażasz swoją piętą achillesową: niedowartościowanie.
      To tak ku twej refleksji (gdy już przeczytasz, ze szczególnym uwzględnieniem zrozumienia).

      Usuń
  10. "Statystycznie w większości wypadków potrafimy czerpać z macierzyństwa przyjemność, radość i inspirację. W pakiecie dostając znużenie, zmęczenie, krańcowe opadnięcie z sił tudzież irytację" - o to to!!!
    I też głosuję za. Zróbmy wreszcie więcej otworków dla matek, jeden słuszny to za mało. Może właśnie po to jest to dzielenie się smarkami i ospą na blogach żeby powiększyć przestrzeń macierzyństwa, które w rzeczy samej jest różnorodne.

    OdpowiedzUsuń
  11. zgadzam sie ze stwierdzeniem- wlasnorecznie wyprodukowane cisnienie na bycie idealna matka, moze by tak spuscic to cisnienie i zobaczyc czy swiat sie od tego zawali? pewnie nie ale wlasna samoocena spadnie na leb na szyje- i w tym tkwi sedno tego blednego kola

    OdpowiedzUsuń
  12. A ja tam nie wiem. Mimo całej sympatii dla zimno i jej gromadki już od paru lat, ostatnio przestaję nadążać. Ideologicznie, rzecz jasna. Mam dwójkę dzieci wczesnoszkolnych, więc już parę dobrych lat macierzyństwa za mną. No i kurczę, nie czuję presji. Ani nie czuję, że umarłam, kiedy zostałam matką. Ani się nie duszę. Jasne, wiem, że w pracy dałabym z siebie więcej, gdyby nie obowiązki domowe, ale i tak najgorszym pracownikiem nie jestem. Dzieci dają mi niesamowicie dużo frajdy - nauczyłam się przy nich jeździć na rolkach, po 15 latach przerwy założyłam na kończyny łyżwy i narty, bo przecież nie będę stać z boku i marznąć. Wkurza mnie, jak każdą matkę, nieudolność systemu edukacji, ilość godzin spędzonych w poczekalniach różnych lekarzy, tak jak wkurza mnie kurs franka i ceny benzyny, i sto innych rzeczy. Ale nie straszy mnie po nocach zmora Matki Polki, nie czuję, żeby ktoś ode mnie oczekiwał, że dorównam jakiś wzorcom. Więc o co chodzi? Może ja się o prostu mało przejmuję tym, co inni powiedzą? Może jacyś mityczni "oni" (społeczeństwo?, naród?) mają te oczekiwania wobec mnie, tylko ja mam to w nosie? I dlatego nie mam problemu z macierzyństwem/antymacierzyństwem? Tak samo, jak nie mam problemu z tym, że ktoś lubi pisać bloga tego typu, tzn. tak jak zimno przez lata: inteligentnie, dowcipnie o życiu codziennym ze swoimi dziećmi. Powiem więcej: mnie nawet nie przeszkadza, kiedy ktoś na różowym tle pisze "blogaska" o swojej "słodziutkiej niuni". A niech pisze, skoro ma potrzebę - dopóki nikt mnie nie zmusza, żebym to czytała, to jest ok.
    Pozdrawiam Was wszystkie serdecznie (z Sosnowca, o zgrozo;))
    MW

    OdpowiedzUsuń
  13. I ja głosuję, nogami, rękoma :)
    Ktoś gdzieś kiedyś powiedział, że macierzyństwo to koryto krwi. Coś w tym jest.
    Zimno! Ubrałaś w słowa to, czego ja nie potrafiłam w wielu dyskusjach z koleżankami i mężem.

    Pozdrawiam i trzymaj się Ciepło! :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Anonimowy uczepiony k.k.- a skąd Ty wiesz,że znajomi k.k. fałszują swój obraz czy obraz swojego życia? Coś taki butny,przecież nie znasz znajomych k.k. :)A po co o seksie akurat,masz jego deficyt? I kliniczne już stwierdzenie,gdy komentarz jest krytyczny właśnie :" czytaj ze zrozumieniem" , "nie męcz się","ty trollu" :DDDDDDD Wyraz "krytykować" to z greckiego "rozróżniać ".k.k. akurat rozróżnia macierzyństwo przefilozofowane przez Zimno ,od macierzyństwa naturalnego jak wschód słońca .I tyle.I jestem z tych zwykłych matek,Polek bom Polka,nie czułam żadnej presji spełniania nierealnych oczekiwań kogokolwiek ,bywałam zmęczona i co z tego,realizowałam się jak chciałam,setne pranie było obok, a nie czynnością, z którą trzeba się obnosić.Nie jest to pierwszy post Zimno rzeźbiący macierzyństwo w ten sposób.Może Zimno ma problem?

    OdpowiedzUsuń
  15. Drogi rozgadany Anonimowy z 15.02, 07:29

    Pominę emocjonalną część twojego komentarza i przejdę do meritum:

    O co tak naprawdę chodzi? Mniej więcej o to, żeby być szczęśliwym. Z rodziną/dzieckiem lub bez.

    W większości znanych mi terapii psychologicznych (terapia gestalt) lub też w znanych pedagogikach (Jesper Juul, polecam) podstawowym założeniem na drodze ku harmonii/szczęściu/pokoju z samym sobą jest uświadomienie sobie swoich potrzeb. Powiedzenie sobie "tak", a więc zgoda na własne potrzeby i ich zaspokajanie jest krokiem kolejnym.
    Podobnież dziecko, które także jest człowiekiem, składa się z potrzeb i chęci ich zaspokajania.

    Życie w społeczności rodzinnej polega w skrócie na świadomym zaspokajaniu swoich potrzeb, ze świadomym uwzględnieniem potrzeb innych jej członków. Nie bardzo widzę jednak gdziekolwiek miejsce na zaspokajanie potrzeb najnowszej okładki Gali, czy potrzeb ciotki Stefy.
    Jeśli godzimy się na narzucanie nam czyjejś woli, spełnianie czyichś oczekiwań, a nie swoich, na wchodzenie w schematy, których nie uważamy za dobre, to my ponosimy za to odpowiedzialność. No bo kto inny, do jasnej ciasnej? Schematy? Dziecko?

    Fakt, formułowanie wypowiedzi zaczynającej się od: "Ja chciałabym/chcę..." nie jest łatwe i wymaga pewnej dawki samoświadomości, ale po to jest czas. Można go wykorzystać na trening/terapię/ćwiczenia świadomości potrzeb i ich artykulacji, a można też przeznaczyć ten czas na pisanie bloga w opozycji do kolorowych pisemek z serii trele morele & fiu-bździu, użalając się nad sobą, że macierzyństwo to też kupa i siki, a nie gładka skóra po porodzie.

    Mam tylko jakieś dziwne przeczucie, że to drugie szczęśliwszym nie czyni.

    k.k.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ czyni, bo autor takiego bloga czuje się [MEGA]-twórcą i [SUPER]-odkrywcą, zwłaszcza jeżeli znajdzie na klawiaturze caps lock i nawias z myślnikiem, które dodadzą nowoczesności do jego blogowych komunałów.

      Usuń
    2. 1. Rodzisz dziecko. Niestety nie dostaniesz w pakiecie dodatkowych 24 godzin w ciągu doby na realizację jego potrzeb, nie masz też dodatkowych sił gratis ani dodatkowej kasy. Trzeba sobie zabrać, żeby dziecku dać. Pora ograniczyć swoje "Ja chcę" na rzecz "Jemu trzeba". Nieważne, jak wytyczysz granice - zawsze będzie to gdzieś ze szkodą twoją lub ze szkodą dziecka. Ile komu dasz, tak cię zaklasyfikują: matka-polka lub wyrodna matka.

      2. Dużo zyskujesz, dużo tracisz. Ale pozwala ci się mówić tylko o tym pierwszym. Masz być macierzyństwem wyłącznie i bezustannie zachwycona. Mówienie o minusach macierzyństwa to jakieś żałosne użalanie się tej, co jest niezorganizowana/niezaradna/niedorobiona/nienauczona/niedoświadczona/nieświadoma/niedojrzała/rozpieszczona/leniwa/jęczliwa/roszczeniowa. Natychmiast otrzymasz tysiąc najlepszych rad i patentowanych rozwiązań, bo przecież masz problem. Wszystko jest tu tylko cacy, a jeśli coś ci doskwiera, cóż, coś z tobą nie tak! Trzeba cię naprawić.

      3. Na każdym etapie macierzyństwa jesteś nowicjuszką, bo wciąż nadchodzi coś, czego nie przerabiałaś (karmienie, chodzenie, bunt dwulatka, przedszkole, dwójka dzieci, pierwsza klasa, nastolatek, dorosłość dziecka, babciowanie...). Sęk w tym, że nie ma jedynych słusznych uniwersalnych rozwiązań. Ciągłe wahania i dylematy, a każdy wybór obciążony jest ryzykiem. Za rozwój i życie innej osoby odpowiedzialna jesteś ty. W każdym momencie masz świadomość, że każdy twój błąd ma przełożenie na konkretne negatywne skutki a cenę zapłaci twoje dziecko. Możesz tylko minimalizować zło. Niezależnie od podjętej decyzji usłyszysz zarzuty, że to oczywiście twoja wina, bo gdybyś...

      4. Żadnych dylematów nie ma nigdy twoje otoczenie. Oni wiedzą i ci to powiedzą, jak żyć i jak wychowywać. Każdy jest ekspertem w tej dziedzinie: matka, sąsiadka, wujek, koleżanka, ksiądz, szefowa, lekarz i taksówkarz. Niepytani, nieproszeni, zawsze mają na podorędziu: "co widzę, śpicie z dzieckiem?!" "jak to, ma jeszcze smoczek?!" "nosisz?!" oraz "nie szczep go, bo/nie powinnaś mu dawać, gdyż/a trzeba było wtedy z nim iść/gdybym ja miał takiego ananasa w domu, tobym/ja tego swojemu synowi nigdy nie kupuję". Nawet twój bezdzietny kolega-gej obdarzy cię przestrogą, żebyś tak i tak swemu dziecku nie mówiła, bo on ze swego dzieciństwa pamięta, że to się dobrze nie kończy. Do tego dochodzi cała kolekcja typu napisano/powiedziano/odkryto/ujawniono/stwierdzono, że... Lawirujesz między milczeniem, ignorowaniem, dyskutowaniem, tłumaczeniem się i uleganiem.

      Tak, k.k. - tego wszystkiego nie ma! A jeśli jest, ukryjmy to, nie mówmy o tym, zamiećmy pod dywan!
      Nie ma żadnego konfliktu między potrzebami matki i potrzebami dziecka; to się wszystko doskonale i idealnie uzupełnia.
      Uzewnętrznianie minusów rodzicielstwa to patologia, jakieś osobowościowe wybrakowanie.
      W każdej sytuacji istnieje ten jeden jedyny słuszny sposób postępowania z dziećmi, który nie ma żadnych wad. Dlatego też nikt się o nic nie spiera.
      Nikt nikomu niczego w macierzyństwie nie narzuca; wszyscy szanują prawo matek do ich własnych decyzji oraz powstrzymują się od krytyki, forsowania własnych przekonań i naprawiania matek (najlepiej powstrzymują się ci komentujący na matkowych blogach, a już szczególnie u zimno).
      Dobra matka nie musi być wcale, ale to wcale, idealna. Skądże.
      Macierzyństwo jest wolne od nakazów i wytycznych, wolne od społecznej oceny. Presja? Jaka presja?
      By być szczęśliwą matką, wystarczy się trzymać znanych wszystkim, niesprzecznych ze sobą i bardzo prostych w realizacji reguł.
      Na przykład wystarczy uświadomić sobie swoje potrzeby i przetrenować ich artykulację. Zapanuje harmonia a wszystko się szczęśliwie i gładko ułoży.

      Pozdrawiam, kończąc na tym ten temat
      Zimno, przepraszam za nadużycie, wybacz

      Usuń
  16. Czytając komentarze, dochodzę do wniosku, że matkom nie wolno narzekać. Zimno ponarzekała i już zaliczają ją do tych wyrodnych, co jęczą nad praniem, co są wstrętnymi egoistkami bo wolałyby zamiast tego przy kawie książke poczytać, bo jeśli zamiast prania, wolałaby np, obiad dla pociech ugotować, lub wytrzeć kurze za telewizorem, to ok.
    Czyż nie jest tak?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wolno narzekac- tylko warto zauwazyc, ze narzekaja na to co same sobie funduja, jesli ktos zewszad czuje presje zeby byc idealna matka to albo stanie sie "idealna matka" i bedzie narzekac z powodu frustracji albo bedzie miec gdzies ta presje i bedzie przecietna matka
      zimno woli pozostac idealem i narzekac bo ma ta presje gleboko uwewnetrzniona

      Usuń
    2. Nie zgadzam się. Nie zawsze o presję chodzi, chociaż i ona jest i nie ma nad czym dyskutować. Jedni są na nią bardziej podatni inni mniej - ludzie są różni i tak musi być. Ja po prostu widzę, że gdy chcę wygadać się mamie/babci/przyjaciółce/siostrze, że nie mam czasem cierpliwości dla własnego dziecka, że czasem mam gorszy dzień i nie mam ochoty bawić się w kosi kosi i gonimy gonimy tylko włączę dziecku bajki i sama siedze na kanapie dłubiąc w nosie - to spotykam się z odzewem - "nie narzekaj! dzieci są kochane, nie wolno tak". I co z tego, że wolno, że moge mieć w dupie presję, skoro nikt nie chce mnie wysłuchać? Jedni mają talent i piszą bloga inni siedzą w domu i się dodatkowo irytują (jak ja). A ja wiem, najlepiej na świecie, że moje dziecko jest najkochańsze, najgrzeczniejsze i najcudowniejsze pod Słońcem, ale czasem nie tylko o tym chcę mówić - a nikt nie chce słuchać. Ot problem. A jak już ktoś słucha - to wrzuca do wora "wyrodnamatka". Bo nie MatkaPolka O!

      Usuń
    3. no dobrze ale jesli dla Twojej matki, babki, siostry czy kolezanki macierzynstwo tez nie bylo bylo bulka z maslem i tez przechodzily swoje frustracje to skad to sie bierze, ze nie chca sluchac Twoich narzekan? sa zaklamane? boja sie powiedziec- ja tez tak czulam? ta presja jest tak silna, ze wszyscy klamia?

      Usuń
    4. Bo one też nie mogły narzekac, bo ich matki i babcie nie chciały słuchać, bo o tym sie nie mówi. Schemat powtarzany od lat.

      Usuń
    5. czyli skoro ja cierpialam i nie moglam o tym nikomu powiedziec to Ty tez cierp? nie pomoge Ci bo mi tez nikt nie pomogl?

      Usuń
    6. coś na ten kształt. Bardziej w stylu, mi nikt nie pomógł i jednak mam porządne dzieci/jestem porządnym człowiekiem.

      Usuń
  17. Nigdy nie odniosłam wrażenia, że Zimno narzeka.
    Nie wiem ile potomstwa ma k.k. bądź inne zadowolone z siebie panie piszące tak radośnie o samoświadomości i "Ja" jestem najważniejsza, oraz o tym jak łatwo można się realizować a nikt nie ponosi tego kosztów. Gówno jest to prawda Szanowne Panie/Państwo. Nie wiem jakim kosztem można to osiągnąć, na pewno można swoje "Ja" wynieść na wyżyny, ale śmiem sądzić, że ktoś/coś za to płaci. Oczywiście sami dokonujemy wyboru wartości jakimi się kierujemy.
    Rodzicielstwo jest formą poświęcenia czy to się komuś podoba czy też nie. W różnych aspektach można to rozpatrywać ale nie da się go uniknąć. I nie ma nic wspólnego z poczuciem straty a przynajmniej nie musi mieć.
    Żałuję, że gdy w Poznaniu było spotkanie "ANTY" nie mogłam przyjechać, choć akurat wizytowałam w mieście:-)
    Zimno popieram Cię całym sercem a także umysłem swym:-)

    OdpowiedzUsuń
  18. :-) Kiedyś w Malemen'ie w cyklu Women we love był materiał o Masłowskiej właśnie. PATRZĘ NA ZDJĘCIE - Dżizus Pierwsza!!??? No ale to o Masłowskiej jednak było...

    A co do (anty)macierzyństwa - nic dodać, nic ująć.

    OdpowiedzUsuń
  19. "Gówno jest to prawda Szanowne Panie/Państwo. [...] Rodzicielstwo jest formą poświęcenia czy to się komuś podoba czy też nie. W różnych aspektach można to rozpatrywać ale nie da się go uniknąć."

    Kocham, po prostu kocham takie wypowiedzi. "Wy sobie dyskutujcie, a ja i tak wiem najlepiej". Niech zgadnę, w kwestii karmienia piersią/butelką, noszenia w chuście i usypiania etc. Koleżanka Aga też jest w posiadaniu prawdy absolutnej.

    OdpowiedzUsuń
  20. A ja kocham takie wyrywanie z kontekstu tego co akurat mi pasuje.
    Prawda absolutna a własne zdanie(kurde, nawet poparte jakimś tam 20-letnim doświadczeniem o dziwo) to jednak różnica.
    No ale nie każdy musi się na tym poznać nieprawdaż?

    OdpowiedzUsuń
  21. Cytowanie na ogół polega na wyrywaniu z kontekstu. A cały tekst jest na tyle nieodległy, że każdy dociekliwy sobie przeczyta. I już będzie wiedział, czy jego prawda to ta właściwa, czy też "gówno prawda". Wyrażanie własnego zdania - jak najbardziej. Ten sposób formułowania opinii rozpoznać można m. in. po tym, czy ktoś szanuje cudze poglądy, czy też uważa je za "gówno prawdę".
    Jako że nasza wymiana zdań ma już wybitnie charakter metatekstowy, a nie merytoryczny, proponuję ją zakończyć.

    OdpowiedzUsuń
  22. Drogi rozgadany Anonimowy z 16.02, 8:18 pm:

    jeśli faktycznie tak jest u Ciebie, jak piszesz, to racja -- nie można tego problemu rozwiązać. Ergo: musisz żyć z jarzmem macierzyństwa do końca swych dni.

    ****

    Kobieto/facecie, czy ty myślisz, że piszesz do rośliny, które nie wie, jak wygląda macierzyństwo? Tylko właśnie nie o to chodzi, by pisać, jak ono wygląda. O tym poinformowana jest tu chyba większość z czytających. Innymi słowy, noszenie drewna do lasu jest mało efekto/ywne.

    Chodzi o to, by pójść krok dalej i coś z tym zrobić, zmienić - skoro, jak mniemam, doskwiera. Chociażby, żeby przestać notorycznie mylić _potrzeby_ z _zachciankami_ i rozdmuchanym ego. Bo jedno ma się tak do drugiego, jak zapracowany żytni chleb do skradzionego croissanta z czekoladą.

    "Coś z tym zrobić" zawiera w sobie świadomość tego, co jest dobre, ale i właśnie świadomość tego, co jest złe, czego nie chcę, co mnie wkurza, co mogę poprawić, zmienić. Zawiera radość i smutek. Pochwałę siebie i rozczarowanie sobą. Tak! macierzyństwo ma dwie strony, ale na bogów, chyba dobrego dla nas chcemy, a ze złym uczymy się obchodzić, a nie tylko na nie skamleć.
    "Coś zrobić" zawiera więc ustalenie granic personalnych i egzekwowanie ich szanowania. (Naprawdę istnieje możliwość, by powiedzieć w sposób kulturalny teściowej, iż nie chce się wizyt na dwa tygodnie po porodzie, ani ubrań dla córki w kolorze pink.) "Coś z tym zrobić" zawiera jednak jakby nie do końca myśl: "Chyba jeszcze nikt nie pisał bloga o dupnej stronie macierzyństwa. Dzisiaj znowu trzy wsady pralki. Voila!".

    "Coś z tym zrobić" jest jedyną możliwością, która może przynieść lepsze lub gorsze, najważniejsze: jakiekolwiek rozwiązanie tej sytuacji. Można oczywiście wybrać pasywność, koncentrować się na za ciasnych dżinsach (sorry, ale to maksymalne ohydno-tabloidowe spłycenie tematu, z jakim się tu niestety spotkałam), tylko to... jakby niewiele wnosi.
    Zachęcam do kroku naprzód.


    k.k.

    OdpowiedzUsuń
  23. MW ja się z Tobą zgadzam. Naprawdę. Świetne zrobiona analiza mojego komentarza a wraz z nią i moja. Oczywiście, że masz rację i ja to napisałam tylko po to aby pokazać brak szacunku a także obrazić współkomentujących. Bo w jakim innym celu w ogóle komentować?

    OdpowiedzUsuń