Pracujące zawodowo matki od dwojga niewielkich dzieci wzwyż – zeznajcie rzetelnie, proszę.
Kiedy jesteście? Sobą, a nie na usługach przedsiębiorstwa Społeczna Komórka Podstawowa (tudzież zakładu Źródło Przychodów)?
Kiedy czytacie, malujecie pazury, kiedy bezproduktywnie gapicie się w sufit (i wymyślacie proch)?
Bo ja na przykład dajmy na to, ja par excellence przykładowa, ja – cóż, nie jestem, tylko nieodmiennie pędzę jakąś rozchwierutaną kolejką górską. Zwykle ekspresem, z rzadka zwalniam, ale to jest notorycznie rollercoaster, nigdy nie dorożka.
Na burtach mi furkocą transparenty: zdążyć! zdążyć!
Z lewej Wzgórza Zaległych Terminów Zawodowych, z prawej Wyżyna Gospodarczych Obowiązków, środkiem – Szczyty Zadań Szkolnych. Chwila dekoncentracji i wypadam z torów. Zazgrzyta, zatrzeszczy. Zapominam o igle i nitce dla Erny do wyszywanki literowej. Po południu Erna jest smutna. Zapominam o tym i owym. Taki pęd, że umyka mi krajobraz. Dość nawet słoneczny tegoroczny listopad. Przed świtem mgła. Kupić trzy pary wysokich dziecięcych butów, co jutro na obiad. Ten-tego-tamta umowa. Rano odkrywam z niejakim smutkiem, że otóż dzień wcześniej co prawda kupiłam bułki, ale zapomniałam o chlebie do śniadaniówek.
I sedno nie tkwi w tym, żeby się skarżyć, pomstować.
Z długim, dobrze wylakierowanym paznokciem w pustym domu byłabym pewnie chmurą gradową.
Więc idzie nie o użalanie się, ale realistyczny opis zjawisk. Zachowań.
Że nie ma czasu.
Nie w sensie metaforyczno-parabolicznym (po klubie fitness, spa i perfumeryjnych zakupach nie mam już – do licha! - czasu na suszi).
Notorycznie brakuje mi czasu w sensie, że kiedy odhaczam ostatni punkt na obowiązkowej liście dobowej bywa w pół do drugiej. Budzik beznamiętnie zadzwoni przed siódmą.
Dzień, tydzień, miesiąc, kalendarz są tak naszpikowane terminami i zobowiązaniami, że wykrojenie czasu na jakikolwiek spontan jest równie trudne, jak wpaść na noblowski koncept racjonalizatorski.
***
Dzwoni budzik.
Silny prześliznął się tu kwadrans wcześniej i wymościł komfortowe posłanie na mojej głowie. Zapobiegliwie skorzystał z przytarganej pod pachą własnej poduszki.
Teraz czule mi przeszukuje palcami fryzurę.
- Mama! – rzecze. – Pienkne włosy! Ma! Pienkne!
Dobra tam, rollercoaster, rollercoaster.
Za piętnaście lat upuszczę nad jego brakiem łzę szczerego smutku.
;)))))))))))))))))))))
Kiedy jesteście? Sobą, a nie na usługach przedsiębiorstwa Społeczna Komórka Podstawowa (tudzież zakładu Źródło Przychodów)?
Kiedy czytacie, malujecie pazury, kiedy bezproduktywnie gapicie się w sufit (i wymyślacie proch)?
Bo ja na przykład dajmy na to, ja par excellence przykładowa, ja – cóż, nie jestem, tylko nieodmiennie pędzę jakąś rozchwierutaną kolejką górską. Zwykle ekspresem, z rzadka zwalniam, ale to jest notorycznie rollercoaster, nigdy nie dorożka.
Na burtach mi furkocą transparenty: zdążyć! zdążyć!
Z lewej Wzgórza Zaległych Terminów Zawodowych, z prawej Wyżyna Gospodarczych Obowiązków, środkiem – Szczyty Zadań Szkolnych. Chwila dekoncentracji i wypadam z torów. Zazgrzyta, zatrzeszczy. Zapominam o igle i nitce dla Erny do wyszywanki literowej. Po południu Erna jest smutna. Zapominam o tym i owym. Taki pęd, że umyka mi krajobraz. Dość nawet słoneczny tegoroczny listopad. Przed świtem mgła. Kupić trzy pary wysokich dziecięcych butów, co jutro na obiad. Ten-tego-tamta umowa. Rano odkrywam z niejakim smutkiem, że otóż dzień wcześniej co prawda kupiłam bułki, ale zapomniałam o chlebie do śniadaniówek.
I sedno nie tkwi w tym, żeby się skarżyć, pomstować.
Z długim, dobrze wylakierowanym paznokciem w pustym domu byłabym pewnie chmurą gradową.
Więc idzie nie o użalanie się, ale realistyczny opis zjawisk. Zachowań.
Że nie ma czasu.
Nie w sensie metaforyczno-parabolicznym (po klubie fitness, spa i perfumeryjnych zakupach nie mam już – do licha! - czasu na suszi).
Notorycznie brakuje mi czasu w sensie, że kiedy odhaczam ostatni punkt na obowiązkowej liście dobowej bywa w pół do drugiej. Budzik beznamiętnie zadzwoni przed siódmą.
Dzień, tydzień, miesiąc, kalendarz są tak naszpikowane terminami i zobowiązaniami, że wykrojenie czasu na jakikolwiek spontan jest równie trudne, jak wpaść na noblowski koncept racjonalizatorski.
***
Dzwoni budzik.
Silny prześliznął się tu kwadrans wcześniej i wymościł komfortowe posłanie na mojej głowie. Zapobiegliwie skorzystał z przytarganej pod pachą własnej poduszki.
Teraz czule mi przeszukuje palcami fryzurę.
- Mama! – rzecze. – Pienkne włosy! Ma! Pienkne!
Dobra tam, rollercoaster, rollercoaster.
Za piętnaście lat upuszczę nad jego brakiem łzę szczerego smutku.
;)))))))))))))))))))))
ja się pytam:
OdpowiedzUsuńGDZIE JEST FACET????
zagospodaruj Mu czas, w którym zajmiesz się metafizyką przy kawiarnianym stoliku.
Pozdrawiam
niedzieciata
=> tabakowska: cenny komentarz praktyka :))))))))))))))
OdpowiedzUsuńz.
"Zapobiegliwie skorzystał"? Chyba "zapobiegliwie przytargał".
OdpowiedzUsuńPotrzeba giętkiego języka wiecznie aktualna.
U nas metoda jest prosta: obcinamy wszystkie nadprogramowe zajęcia, te, które nie są absolutnie niezbędne. Plus: udział taty. Plus: obowiązkowa godzina dziennie TYLKO dla mnie. Na spacer, książkę, kąpiel, serial, gazetę czytaną w sypialni. Bez godziny dziennie dla siebie jestem potworem.
OdpowiedzUsuń=> Karolina: masz poczucie, że nad tym panujesz? nad harmonogramem dobowym? nigdy Ci się nie wydaje, że po prostu toczysz się z lawiną obowiązków?
OdpowiedzUsuńz.
PS. u nas też ŻADNYCH zajęć pozaszkolnych, wszystkie kółka zainteresowań i sporty w szkole.
U mnie też tak. Aż mi się nie chce pisać.
OdpowiedzUsuńdrobne.
a ja tez ciagle w locie...o 6 wstaje.biegne do przedszkola, biegne do pracy, biegne na uczelnie i z uczelni a potem z dzeicieciem na zakupy, plac zabaw, do biblioteki. tata pracuje po 11 godzin i pomaga jak moze. rodzina daleko...rollercoaster
OdpowiedzUsuńU mnie tylko (ha ha) 2 mlodych. Raz jest lepiej raz gorzej. Gdy jest gorzej, to mowie sobie tak: byle tylko nie przestac jechac, juz nie mam sily niczego kontrolowac, chrzanie wszystko, rzeczy sie wykolejaja jedna po drugiej, ale jechac dalej, jechac dalej. Byle rownym tempem i nie ogladac sie za siebie. Bo jak stane, to juz nie rusze.
OdpowiedzUsuńNa szczescie do tej pory jakos tak bylo, ze co sie wykoleilo, dalo sie wsadzic z powrotem na tory. Szczescie, Opatrznosc...
Puszczam dzieciom kreskowki na komputerze (i nie pytajcie jak dlugo ogladaja, i wiem, wiem - mam kolezanke psychologa dzieciecego...).
Powtarzam sobie, ze inni maja gorzej. To prawda, u nas jest i tak partnerski podzial, bo oboje mamy te sama prace, wiec Goldi jedzie na tym samym wozku.
Za 15 lat bedzie mi zal:-)
Jestem soba czasami:-)
hmmm....w zasadzie brak mi tutaj tatusia, dawcy, partnera...oraz może czasem, czegoś, co potocznie określamy "wrzuć na luz"? choć zazwyczaj podpisuję się pod większością tego o czasie i dzieciach. pozdrawiam po sąsiedzku:-))
OdpowiedzUsuńAno pędzę. Nie zdążam. W sklepie zapominam co mam kupić (okazuje się w domu oczywiście). Ale jakoś to działa. Znaczy toczy się. Ja się cieszę, że tak szybko, bo nie zdążę znienawidzić poniedziałku do trzewi, a już mamy piątek. Luz mam wieczorem, gdy dzieciory pójdą spać. Czasem nawet udaje mi się poleżeć na kanapie w łikend (przez całe pół godziny).
OdpowiedzUsuńAha.
OdpowiedzUsuńNo ale tak źle chyba nie jest, skoro masz czas na blog, czy też nawet dwa blogi.
k.
E tam ma czas - co pamiętliwsi czytelnicy mogą sobie porównać obecną regularność wpisów Zimna z tą z czasów gdy był tylko NC, albo i wcześniej...
OdpowiedzUsuńDla jasności: wdzięczny jestem za i tak imponującą aktywność!
też pędzę. a w tym roku to już chyba na złamanie karku - a podział obowiązków równiutki do bólu. w łikendy mam totalny zjazd i obojętnie oglądam tylko przemieszczające się kłęby kurzu i sierści. wyobrażam sobie, że to łestern:) poczuwam i współodczuwam
OdpowiedzUsuńłolka
p.s. dwójkę usiłuję ogarnąć - pięciolatka i dwuipółlatek. bywa ostro.:)
Mam troje, 3, 5, 7 lat. Nie chodzą do szkoły, edukacja domowa, ja pracuję na pół etatu. I nie jest najgorzej, nie mam wrażenia nieustannej górskiej kolejki. Jest czas i na moje tańce raz w tygodniu, i na poleżenia w wannie po godzinie co drugi dzień z gazetą, i na kino, i nawet na czytanie przy kominku. Są pewne rzeczy, których nie robię (sprzątam rzadko, ale mam dość duży dom, więc tego nie widać, zajęć dodatkowych dzieci trzy na krzyż), są pewne rzeczy, do których nie przykładam wagi (jak mi się nie chce gotować ani robić posiłków w ogóle, to jemy płatki z mlekiem i pyzy z mięsem, dzięki czemu ja odzyskuję czas i siły, jak już odzyskam, to zaczynamy jeść przyzwoiciej), angażuję partnera, generalnie wrzucam raczej na luz. Nie farbuję włosów (mam naturalnie ładny brąz), nie robię paznokci, machnę szybki makijaż i musi wystarczyć. W życiu nie da się upchnąć wszystkiego. Jak mam mieć czas na lekturę magazynu Książki, to nie będę w tym czasie latać na mopie po domu. Jak mam mieć czas jeszcze na lekturę jakichś prawdziwych książek, to nie będę w tym czasie prasować dzieciom bluzeczek. Ustawiam priorytety. Na liście jest sen, książki, moja praca, ich nauka, życie towarzyskie, relaks, nasza rodzina. Z tego względu nie mieszczą się na niej zazwyczaj porządki, trzydaniowe posiłki i uprasowane ubrania. Jest bardzo dobrze, jak udaje się z rana odnaleźć dwie skarpetki do pary :) Zarabiam dla satysfakcji, zapłacenia za benzynę i jedzenie i zarobienia na wyjazdy. I nie staram się zarobić na więcej. Ten czas poświęcam na... czas wolny :)
OdpowiedzUsuń=> drobne: wiesz, z którą nie rozmawiam, ma podobnie.
OdpowiedzUsuń=> Goldina: byle jechać. właśnie! nie zastanawiać się, robić, robić
(a co do kreskówek, to tylko w poradnikach dzieci oglądają je maksymalnie przez kwadrans dziennie, wyjąwszy poniedziałki, środy i piątki, kiedy jest szlaban na kreskówki ;))))) )
=> melchiza: zauważyłaś, że brak również babci i dziadka, opiekunki Silnego, wujków, ciotek, szkolnych nauczycieli oraz prowadzących zajęcia dodatkowe? a oni również i niewątpliwie angażują się w wychowywanie bohaterów bloga.
wrzuć na luz przy lekturze.
=> mikan: cóż, niewątpliwie - tempo ma pewne dobre strony ;)
=> Goldie: pani z 22:01 to nowa (albo i stara) panda, jest przyspawana do bloga , nie mam serca moderować ;)
[mam wrażenie, że ona doskonale wie, jaka była częstotliwość i treść wpisów oraz zawartość komentarzy w 2002, 2005 i 2007 ;)))) ]
=> łolka: podział obowiązków, a nawet ich częściowy outsourcing niespecjalnie rzutuje na pęd. pęd wynika z głowy, z obciążenia pamięci operacyjnej, z nadmiaru różnorodnych bodźców
z.
=> anonimowa z 23:44: napisałaś pięknie, ale jakoś Ci nie wierzę. nie wierzę w stałą harmonię ducha i zewnętrznych okoliczności, ani w to, że „właściwy wybór” załatwia raz na zawsze każdy problem.
OdpowiedzUsuńtakie piękne obrazki jak ten, który namalowałaś wzruszają mnie, ale im nie ufam.
z.
oj, jak to dobrze, ze te kreskowki przez pietnascie minut to tylko w poradnikach :)
OdpowiedzUsuńMam jednego małoletniego tylko, a i tak pędzę. Dzień zaczynam o 5.30 a kończę o 1 w nocy, gdy kończy się gotowac obiad na kolejny dzień. Pazurów nie maluje, książki czytam w autobusie, robie na drutach w przerwie między robieniem kolacji a wstawianiem obiadu, jesli nie ma prasowania.
OdpowiedzUsuńRaz w miesiącu zarządzam strajk i po pracy ide na kawę z przyjaciółka, mąz wtedy zwalnia się z pracy, by dziecko ze szkoły odebrać. Czasami dziadkowie zabiorą małolata na sobote - wtedy bez wyrzutów sumienia spię do południa i snuję się cały dzień w szlafroku z ksiązką, drutami i trochę netuję.
to oczywiście jest pytanie retoryczne? :)
OdpowiedzUsuńwolny czas? miałam kiedyś wolny czas? co ja wtedy z nim robiłam?
Z poważaniem,
pracujaca zawodowa matka dwójki przedszkolaków
Sama prawdziwa prawda, że się tak wyrażę. W rodzinie 2+3 nawet gdy ojciec jest zaangażowany, pewne rzeczy i tak musimy zrobić same... Zimnu chyba chodzi o to, z 24/7 jesteśmy na standbaju mentalnym, co i jak zaplanować żeby się wszystko zgrało (ja mam system tygodniowy, dalej nie planuję). Pocieszam Ciebie, że im starsze dzieci, tym można powolutku delegować zadania..
OdpowiedzUsuńŚciskam i trzymajmy się!
(uważam że złośliwe komcie są wyrazem zazdrości, nie uważasz..?)
gdynia.inc
Chyba wszystkie matki i żony tak mają. Zawsze jest coś do zrobienia. Jednak im starsze dzieci tym więcej wolnych chwil. Myślę, że im większa rodzina tym lepiej trzeba się organizować. Chciałąbym mieć 3 dziecko, ale właśnie ten pęd i towarzyszące mu zmęczenie ........a do tego większy poziom hałasu???????
OdpowiedzUsuńNiezmiennie
OdpowiedzUsuńcodziennie
jestem wdzięczna
że ja już PO.
Pamiętam doskonale, jak było mi ciężko
tym bardziej cenię to, co mam teraz.
Zimno - żyj nadzieją, że to się skończy, to się naprawdę skończy, pójdą w pierniki i odzyskasz swój czas i Ty będziesz decydować o tym, jak go zagospodarować.
Pozostaję z szacunkiem dla Twojej aktywności.
Zawsze twierdziłam (pamiętasz?), że masz dodatkowe tajemne źródło zasilania:D:D:D
zimno, po raz kolejny sugerujesz, że tylko te z co najmniej trójką dzieci mają prawo głosu...
OdpowiedzUsuńodczuwam to jako odbieranie mi mentalnego prawa do czucia się zabieganą i wymęczoną do cna...
nie podoba mi się to...
To ja, z 23:44 :) Zimno, ale po co pytasz, skoro zakładasz, że nie da się nie pędzić? :) To nie jest do końca tak, że mój obrazek jest idealny. Mam zapewne gorsze wykształcenie niż ty, robię mniej ambitne projekty, mniej zarabiam, moje dzieci miewają za długie i za brudne paznokcie, krzywo obcięte włosy i dziury w rajstopach, i zdecydowanie nie wyglądają jak Twoje na zdjęciach (może czasami :)) Jasne, zdarza się, że moje projekty też się spiętrzają i kładzenie dzieci spać polega na tym, że mówię "Idźcie spać natychmiast, bo ja muszę oddać jutro rano trzy strony tekstu, a mam pół!". Ale nie mam wrażenie nieustannej jazdy bez trzymanki właśnie dlatego, że 1/ zrzucam z listy rzeczy do zrobienia to, co nie mieści się na liście priorytetów, 2/ one nie chodzą do szkoły, co oszczędza mi nerwów, prac domowych na już, włóczki na wtorek, wierszyka na środę, stroju na WF i składki na komitet oraz przekłada się na pewną finansową swobodę. Mam wolny zawód, więc nie gnam na 8 do szkoły i na 9 do pracy i to naprawdę dużo zmienia - tak porównując do innych wielodzietnych - szkolnych - zarobionych. D.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń=> m: tzn. ufam, że są i takie rodziny, w których piętnaście minut znaczy piętnaście minut ;))
OdpowiedzUsuń=> Violet: cztery i pół godziny snu? dajesz radę?
=> Ange76: ano :) retoryka macierzyńskiego stand by.
=> gdynia.inc: otóż właśnie! samo sedno! idzie chyba głównie o permanentne przeciążenie pamięci operacyjnej (bo oczywiście jest truizmem, że czasami nie starcza rąk, kiedy dorosłych jest mniej, niż dzieci, ale ostatecznie to do ogarnięcia)
=> mamis: nieee, poziom hałasu nie rośnie, no co Ty, zmniejsza się wręcz, bo są zajęcia w podgrupach. naprawdę zachęcam ;)))))
=> Dorothea: a wiesz, jakoś masochistycznie często myślę, że życie jest teraz, bo teraz obok zmęczenia mam wszystkie smaki trzech dzieciństw naraz.
merci za komplement energetyczny ;)
=> anionka: przeczytałaś to, co chciałaś przeczytać. „od dwojga niewielkich” znaczy w języku polskim, że dwoje się łapie.
poza tym – rozumiem, że może Ci się nie podobać to, co piszę, ale z „odbieraniem” przesadziłaś.
to mój blog, a nie atak na Ciebie, której nawet nie znam.
=> D.: nie, nie napisałam, że nie wierzę, że da się nie pędzić.
napisałam, że nie wierzę w stałą harmonię, którą, jak mi się zdało, próbowałaś tu sprzedać. rozumiem, że masz swoją ścieżkę, ja też mam moją, ale i na Twojej i na mojej są wertepy.
oraz spiętrzenia terminów.
;)
zimno
ta oto pani ma piątkę i szóste dziecię w natarciu:
OdpowiedzUsuńhttp://prowincjonalny.blog.pl/
a martyrologii u niej brak.
Zimno, ja zauważam brak tych wszystkich osób (babć, wujków, nauczycieli), ale najbardziej zauważam brak ojca. Wiesz, lubię cię czytać, bo masz lekkie pióro i to po prostu przyjemnie się czyta, ale serio, ma się wrażenie, że żyjecie na bezludnej wyspie. I o ile brak statystów można odżałować, to za twoimi notkami gdzieś tam w cieniu stoi Wielki Nieobecny, a przecież tak samo ważny jak Ty.
OdpowiedzUsuńMam jedno dziecko, ale trzy koty, mogę, mogę? ;-)
OdpowiedzUsuńJuż kilkakrotnie pisałam, że można odpiąć rzeczy, które nie są istotne (prasowanie), ułatwić sobie życie (suszarka, zmywarka), podzielić obowiązki (np. zatrudnić panią do sprzątania). Plus tata, przejmujący swoje dziecko tak często, ja może. Ale nie da się wyłączyć, jak ktoś ładnie napisał, mentalnego stand-by. I jak co dzień mogę sobie poczytać, obejrzeć kawałek filmu, tak brakuje mi możliwości wyjazdu we dwoje, chociaż na jeden dzień. Ale jednocześnie czuję, że to zrzucanie dziecka jak niepotrzebnej paczki do przechowalni, że tylko z dzieckiem jest nasz rodzinny quality time. Patrz, kochanie, tu są zdjęcia, jak mama z tatą pojechali na wakacje, a Ty? Ty wtedy byłaś odłożona na półkę, czekałaś u babci. Ale to coś, czego się muszę nauczyć, tak jak własny pokój dziecka i to, że śpi samo, a nie w naszym łóżku.
Tak, a raczej nie: oduczyłam się potrzebować poczucia, że panuję. Nie muszę panować. Nie wiem, czy umiem to dobrze wyjaśnić.
OdpowiedzUsuńCzasami mamy bałagan, czasami na obiad jest tylko zupa, bo dzieci jedzą w przedszkolu. Bywa, że mam dwutygodniowe pranie do uprasowania, bo ja z tych, co nawet pościel. ;))
Ale kiedy czuję, że zaraz mnie trafi, bo brakuje mi przestrzeni tylko dla siebie, odkładam umycie naczyń, układanie zabawek, prasowanie. O wiele łatwiej mnie niż Tobie, bo nie pracuję na etat, tylko z domu (a na "etat" już zaraz, bo właśnie zakładam firmę :)))
Nauczyłam się, że nie musi być idealnie. Puszczam mimo uszu uwagi mojej mamy, że oboże, znowu gary w zlewie. Bez napinania się cała nasza rodzina jest o niebo spokojniejsza.
Acha- chodzę spać po 22, wstaję koło 6:30, w weekendy po 7.
Acha- brak pracy na etat wyrównała mi przez ostatnie kilka miesięcy budowa domu i liczne wyjazdy męża. Nareszcie też zrozumiałam co znaczy małe dzieci, mały kłopot, duże dzieci... i tak dalej.
OdpowiedzUsuńNie zgadzam się również z tym, że stopień zaangażowania męża w pomoc w domu wszystko zmienia. Ważne jest nasze podejście- motywacja wewnętrzna, czy z zewnątrz? Nie lubię słowa "poświęcenie", oznacza oddanie czegoś, czego nie chciało się oddać.
I dodam jeszcze, że nie istnieje jeden, stały, "właściwy " wybór. Każda z nas się zmienia, zmieniają się nasze potrzeby. Był czas, kiedy zostawiałąm roczne dziecko w żłobku, bo bardzo potrzebowałam pracy. I był czas, kiedy to dziecko ze żłobka zabrałam, bo zmieniło się moje podejście, niektóre rzeczy dojrzały, inne się przewartościowały i zostałam w domu na kolejne 7 miesięcy. Teraz zacznę prowadzić firmę, kto wie, co będzie za kilka lat.
OdpowiedzUsuńMam takie poczucie, że nasze życie to droga, i to na pewno nie prosta. Tylko nie każdy ma odwagę przyznać, że się zmienia a co w tym złego? :)
rzeczywiście, przeczytałam "matki od 'powyżej dwojga dzieci'"...
OdpowiedzUsuńale to i tak niewiele dla mnie zmienia, bom matką jednego :)
więc nie mając prawa głosu - milczę już ;)
(i nie, nie odbieram Twojego bloga jako osobistego ataku na mnie, no litości, bez przesady)
czytam nieodmiennie z przyjemnością
po przeprowadzce z niemiec przezylam szok, jak poszlam odprowadzic dzieci do polskiego przedszkola na 8 -tam mozna bylo na 9.30 i wiele z nas sie spoznialo.
OdpowiedzUsuńW PL o tej osmej wszystkie matki (lub ojcowie) nie dosc ze punktualnie, to jeszcze z perfekcyjnym makijazem, pieknie ubrane, usmiechniete, dzieci w wyprasowanych ubrankach, dziewczynki z zaplecionymi warkoczykami! Mysle sobie - eee, pewnie nie pracuja, leza i pachna.
W niemczech dorosle towarzystwo rano zawsze nieco jakby wczorajsze, dzieci zwykle w dresach z poprzedniego tygodnia, kaloszki, nieprzemakalna kurteczka po starszym bracie ociupinke zaplamiona zapomnianymi juz lodami. Mysle sobie - na pewno przepracowani biedacy!
Oczywiscie okazalo sie, ze w polsce te piekne wypielegnowane matki zasuwaja czasem na dwoch etatach, sa rowniez w komitecie rodzicielskim i wspolorganizuja jaselka w przedszkolu, lewa noga wieczorami koordynujac szkolne rady rodzicow starszych dzieci, jednoczesnie robiac pedicure i gotujac zupe na jutro.
W niemczech wielu 'nieogarnietych' rodzicow pracowalo na czesc etatu, lub w wolnych zawodach, odmawiajac sobie materialnych przyjemnosci na poczet wolnego czasu.
Trudno znalezc zloty srodek, ale on jest gdzies miedzy tymi dwoma ekstremami. I jednak gleboko wierze w to, ze my matki polki lecimy i biegniemy, bo tego chcemy, bo taki nasz obraz nam odpowiada. Bo chcemy takie byc. (I troszke lubimy ten swoj etos matki-meczennicy, zony-meczennicy)
Bo jak ktos nie chce to przeciez nie musi, nie?
Bo sa sprzataczki i gosposie, za czesto niewielkie pieniadze, dzieki ktorym mozna czytac, pic kawe, gapic sie w gazete, i miec luz. - serdecznie polecam!!!
matka dwojki
Dodaje ducha :) Post mnie znaczy :D:D:D
OdpowiedzUsuń"Bo sa sprzataczki i gosposie, za czesto niewielkie pieniadze, dzieki ktorym mozna czytac, pic kawe, gapic sie w gazete, i miec luz. - serdecznie polecam!!!"
OdpowiedzUsuńzatrudnimy sprzataczke za "niewielkie pieniadze", ktora jest matka i za te niewielkie pieniadze musi posprzatac kilka chalup i podczas gdy ona "zasuwa na dwoch etatach, udziela sie w komitecie, robi pedicure i gotuje zupe jednoczesnie" my mozemy "czytac, pic kawe, gapic sie w gazete, i miec luz"
serdecznie wspolczuje!
"zatrudnimy sprzataczke za "niewielkie pieniadze", ktora jest matka i za te niewielkie pieniadze musi posprzatac kilka chalup i podczas gdy ona "zasuwa na dwoch etatach, udziela sie w komitecie, robi pedicure i gotuje zupe jednoczesnie" my mozemy "czytac, pic kawe, gapic sie w gazete, i miec luz""
OdpowiedzUsuńNo właśnie... Jak czytam o tych paniach sprzątających za niewielkie pieniądze (i to oczywiście na czarno) to mnie trafia... Wyzysk innych lekiem na nasze zmęczenie?
Anonimowy z 21:12
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że różnice, o których piszesz, wynikają ze stanu demokracji i socjalności kraju i jego obywateli.
W PL mamy nadal do czynienia z początkującym, dzikim kapitalizmem, w którym każdy chce być lepszy od drugiego, liczy się prywata, a praca w korporacji to symbol statusu (fu!). To kapitalizm, w którym po bułki chodzi się w zgrabnym żakieciku, dzieci odstawia do przedszkola w pełnym make-up'ie, w którym sprawiedliwy podział ról matka/ojciec nie istnieje. To ohydny kapitalizm i szowinizm, w którym najważniejsze jest pokazanie swojego statusu materialnego, a od kobiety wymaga się obcasów.
Niemcy, ze względu na lepszą znajomość i dłuższą tradycję kapitalizmu, gardzą nim, są bardziej socjalni i otwarci na wspólnotę, grupę. Dla nich ważniejsze jest, by mieć więcej czasu dla rodziny i dziecka, a nie harówą płacić za squash'a. Ważniejsze jest to, że dziecko ma po prostu kurtkę (po starszym kuzynie, który sam ją też odziedziczył), a nie kurtkę bencha za ciężkie pieniądze.
Na zebranie rodziców przychodzą w trekkingowych butach i wełnianym swetrze, bo wiedzą, że żeby rozmawiać, nie trzeba mieć żakieciku i szpilek.
Mam wrażenie, że są po prostu mniej nadęci, bardziej naturalni i prawdziwi.
Niemcy znają swoją wartość i nie wyznaczają jej markowe ciuchy, perfekcyjny makijaż, czy obcasy u kobiety.
k.
„sprzątaczka za niewielkie pieniądze” => matki dwójki z 21:12 zrobiła, widzę, furorę.
OdpowiedzUsuńmnie też uderzyły „niewielkie pieniądze”, ale jeszcze bardziej coś innego. otóż mam podobną refleksję, jak => Karolina, że zaangażowanie ojca w logistykę domowo-dziecięcą (i innych osób, dziadków, opiekunek, pomocy domowych i tak dalej) nie zmienia „wszystkiego”. słabo widzę machanie klapkiem przy kawie (z radośnie pustą głową, jak mniemam) w czasie, kiedy pomoc domowa ugania się ze ścierką. oprócz przetarcia kurzy macierzyńska logistyka to jednak przede wszystkim stała koordynacja całości, permanentna koncentracja, żeby nie zapomnieć o baletkach/świeczkach na andrzejki i zamówić w wysyłkowej księgarni prezenty na święta. oraz kupić kawał mięsa na pieczeń.
=> Karolina: lubięto!, co piszesz ;)))))))))))))
=> Zuzanka: ja z kolei myślę, że czas, kiedy nielaty CHCĄ z nami jeździć to tylko chwila. zaraz minie. zaraz będziemy znowu jeździć we dwójkę i sobie z żalem pokazywać – patrz, a to by zainteresowało Nowego/Ernę, a to Silnego ;))))
=> anionka: eee, nie odbieraj sobie prawa głosu! (no, chyba, że Ci się nie chce tu pisać ;))) )
=> Wiewi00ra: i git!
zimno
Nie daję rady. W piątek ledwie wstaje do pracy, w soboty ogłaszam strajk, gdy dziecko budzi się o 7 to ja idę do jego łóżka i śpię jeszcze 2 godziny. Ojciec robi sniadanie.
OdpowiedzUsuńW niedzielę pobudka o 7.30, bo próba scholi, więc się wyspać nie da, a od poniedziałku od nowa...:)
Zasadniczo mam wrażenie, że Ci ktorzy r o z u m i e j ą i lubią czytać zimno bloga - od lat - nie komentują.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam pandę ;)
Skąd w nas tyle pouczania, wytykania i oceny !?!
Pozdrawiam.
Do k.
OdpowiedzUsuńCoś ci się pomyliło chyba - na jakiej podstawie uznałaś, że niemieckie zaniedbanie w sferze wyglądu idzie automatycznie w parze z większym zaangażowaniem w spędzanie czasu z dziećmi?
Nie byłam w Niemczech, więc nie wiem, jak tam jest. Ale jeśli rzeczywiście odpuszczają to, jak wyglądają - to moim zdaniem po prostu im się nie chce. I tyle. Po co dopisywać hagiograficzną ideologię o ich wyższego rzędu wyborze na tle "makijaż a rozmowa".
wymalowałam poemat na temat „sprzątaczki za niewielkie pieniądze” w kontekście leniwego machania klapkiem przy kawusi, ale wchłonęła go czeluść komentarza anonimowego. szybka konkluzja – podzielam zdanie => Karoliny, udział ojca i innych osób nie jest kluczowy dla poczucia przeciążenia macierzyńskiej pamięci operacyjnej. to się albo ma albo się tego nie ma.
OdpowiedzUsuń=> Kala: taaa, niestety. panda znowu w natarciu (zdemaskowała ją kurtka bencha ;))) )
=> Violet: szacun. podziw.
=> Karolina: lubiętowszystko! ;)
=> anionka: nie odbieraj sobie prawa głosu!
zimno
Bo Polka - matka, żona czy kochanka - zawsze musi być Perfekcyjna. Mogłaby sobie trochę odpuścić, ale nie potrafi. Bo dzieci muszą codziennie mieć domowy obiad, najlepiej dwudaniowy, ubranka odprasowane i kolorystycznie dobrane, pokoiki wysprzątane, zajęcia pozalekcyjne dobrane. Perfekcyjna we wszytkim musi być najlepsza - w matkowaniu, w pracy zawodowej i w ogarnianiu domu też. Czyli- wszystko zawsze musi być na piątkę, nigdy na czwórkę z minusem.
OdpowiedzUsuńPamiętam, jak w pewien świąteczny poranek poszłam na spacer do jednego z londyńskich parków (w tzw. zamożnej dzielnicy). Matki w rozciągniętych swetrach, kaloszach, z włosami w nieładzie, z dziećmi grzebiącymi w błocie, turlającymi się po mokrych trawnikach. Zadowolone, uśmiechnięte, na luzie!
Nigdy takich matek w Polsce nie widziałam, a już na pewno nie w święta, kiedy Perfekcyjna musi być Perfekcyjna szczególnie (bo święta:).
Anonimowy z 22:34.
OdpowiedzUsuńmyślę, że najtrafniejszą uwagą w Twoim komentarzu było: "Nie byłam w Niemczech, więc nie wiem, jak tam jest."
Jako uzupełnienie polecam drugi akapit komentarza Anonimowego z 23:42.
k.
a ja bylam i nadal jestem i stwierdzam - niemieckie mamy maja inne priorytety
OdpowiedzUsuńRusalka Amelka:
OdpowiedzUsuń:)
dokładnie.
k.
doprawdy, absorbującą dysputę tu prowadzicie
OdpowiedzUsuńDziewczyny - moze zle sie wyrazilam. O tych tanich sprzataczkach. Zabrzmialo tak, jakbym pila kawe w luksusowej willi, a w miedzyczasie biedna ucisniona sprzataczka myla mi kibel.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze nie mam cholera willi, ino stare mieszkanie w bloku. Po drugie, w czasie kiedy sprzataczka sprzata ja rowniez pracuje, dzieki czemu jak wracam do domu moge kawe wypic albo z dziecmi pogadac zamiast latac ze sciera.
Po trzecie moja sprzataczka zarabia wiecej ode mnie, wiec nie wiem kogo tu zalowac. ;-) Ale ja oddaje jej pieniadze w zamian za zaoszczedzony czas. Ona jest szczesliwa ze ma prace, o dziwo. Choc oczywiscie wolalaby pracowac za grube tysiace w korporacji, ale tego nie moge jej dac, moge jej dac tylko prace u siebie i zaplacic jej wiecej niz ja sama dostaje za godzine.
Pomaga mi tez pani emerytka, ktora czasem odbiera moje dzieci ze szkoly, podczas gdy ja jestem w pracy. Mowi, ze dzieki temu czuje sie potrzebna. Na pewno jej rowniez byloby lepiej na fotelu prezesa lub chocby analityka bankowego, z wypasionym socjalem. Ale znowu - choc ja lubie i cenie, nie moge jej tego dac. Wiec szanuje jej prace dla mnie i staram traktowac jak najlepiej.
Oczywiscie moglabym ich nie zatrudniac, zaoszczedzic te pieniadze, byc zmeczona, nie miec czasu na kawe, na gazetke, zaoszczedzic odrobine na swoim zdrowiu i dobrym samopoczuciu.
Wiem ze w polsce posiadanie pan do pomocy wciaz postrzegane jest jako luksus tych "ktorym sie nie chce". Ale po pierwsze warto zapytac tych pan o ich opinie nt tej pracy.
A po drugie - zabijcie mnie, ale tak, przyznaje sie. NIE CHCE MI SIE!!!
Nienawidze sprzatac, nienawidze prasowac, nienawidze odkurzac, nienaiwdze myc podlogi, wole czytac i pic kawe. Zarobiwszy na pania ktora mi umyje, oczywiscie.
Naprawde dziewczyny nie chodzilo mi o to, zeby kogokolwiek pouczac, i naprawde szczerze podziwiam Was, i Autorke bardzo fajnego bloga, ze Wy to (prawie zawsze) ogarniacie i tak zapieprzacie, i jeszcze tak super wygladacie (te zdjecia Autorki z warszawy -wow!).
Chcialam tylko powiedziec, ze moze dajmy sobie czasem prawo powiedziec NIE CHCE MI SIE, pomagajmy sobie jako kobity, nie patrzmy wilkiem na matke w dresie jako na te "ktorej sie nie chce", pokombinujmy jak sie odciazyc, moze za cene ciezko zarobionej kasy.
Ja wrocilam wlasnie z dwudniowych wyjazdowych plotek z kolezanka, i powiem Wam, zycie jest piekne.
Nawet jak sie ma niezrobione paznokcie, niewyprasowane ubrania i nieugotowany obiad (jak ja).
Wiec nie bede sie juz wymadrzac tylko wszystkie tu Was, na czele z Autorka, serdecznie pozdrawiam i zycze cudownych pomocnych Pan, co Wam ulza.
;-)
O matko - nie wiedzialam ze tak duzo mojego gadania powyzej! Przepraszam!
OdpowiedzUsuńDo k.
OdpowiedzUsuńTak, mają inne priorytety, zgoda.
Wygoda, wygoda jest ważniejsza.
Pozostaję przy swoim zdaniu - im się nie chce.
Zwłaszcza jak się nie muszą wysilać, bo z zgrzebny wygląd to tam standard.
I tyle.
Widać z jakiejś przyczyny przyciagnęło mnie tutaj w piątkowy poranek. Przeczytałam, ogarnęlam wzrokiem tabuny kurzu i sierści toczące się gdzieś pomiędzy korytarzem a kuchnią , powzięłam decyzję. Zatrudniam sprzątaczkę w trybie natychmiastowym. Muszę tylko wcześniej posprzątać...
OdpowiedzUsuńWitam, właśnie kończę książkę Projekt Matka - i im bardziej zbliżam się do końca tym bardziej utożsamiam się z jej bohaterką dochodząc do stwierdzenia, że ta książka jest w 150 % o mnie :)
OdpowiedzUsuńSama mam trójkę dzieci (14, 7 i 4 lata) i identyczne dylematy i problemy życiowe. Przy tym cały czas i ja i mąż jesteśmy aktywni zawodowo.
Jeśli chodzi o to czy mam i jak spędzam wolny czas - to tak mam go dokładnie od ok. godziny 22 do 1 w nocy o ile nie zasnę z dziećmi... I mogę poczytać, poprasować, posprzątać, pooglądać itd. ale oczywiście nie zawsze. Na szczęście nie potrzebuję dużo snu i 5-6 godzin mi wystarcza. Wstaję o codziennie o 6. To na razie tyle. Z przyjemnością doczytam bloga.