Chciałam wyrazić niniejszym swój bezbrzeżny (i rosnący!) podziw dla aktualnej krajowej sytuacji drogowej.[zapis ma na celu utrwalenie stanu, mam nadzieję, nietrwałego dla przyszłych pokoleń]
Jechaliśmy otóż którejś ubiegłotygodniowej nocy przez Polskę, nielaty drzemały na tylnej kanapie, kołysane do snu garbatą nawierzchnią i cichym radiowym pomrukiem. Droga – krajowa - wiodła, jak to droga, przez pola, przez lasy, przez miasteczka i wioski. Wokół głównie ciemno, droga głównie wąska, aż tu nagle – bum!, stop!, koniec! Na którymś z centralnych rond pogrążonego w nocy miasta trasa nieoczekiwanie zanikała pod pasiastą tablicą, asfalt urywał się znienacka na rzecz gliniastej dziury. Wokół stało sporo ekscytującego każdego dwulatka sprzętu (ale zainteresowany dwulatek przebywał akurat w objęciach Morfeusza) oraz znaki zakazu ruchu. Oznaczony objazd? Zapomnij. GPS oszalał.
I tak czterokrotnie na odcinku dwustu kilometrów. Jazda samochodem jest teraz jak podchody. Jest biegiem na azymut.
Albo szybko znajdziesz alternatywę, albo cię pożrą smoki/sczeźniesz z zimna i głodu.
Co nas oczywiście nie zniechęca do wypraw weekendowych.
Takich pereł nie złowiłabym siedząc w domu:
Która lepsza? Raj czy „baśniowa”? ;))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz