Fasady domów wrastają w chodniki. To są
porządne robotnicze domy z początku ubiegłego wieku, szerokie na dwa okna i
solidne drzwi między nimi.
Do domów wchodzi się po ociosanym w
prostopadłościan kamieniu. Stopień jest szary, chodnik też jest szary, równy,
biegnie przez kwartały identycznych domów o elewacjach z cegły. Odróżniam je,
wąskie szeregowce – jeżeli w ogóle – i się orientuję, gdzie jestem po
sąsiedztwie sklepów (a tych jest tu coraz mniej z każdym naszym pobytem), po
mikroskopijnej stacji benzynowej na rogu ulicy, po szyldzie punktu usługowego,
którego od lat już tu nie ma.
Belgia, Hainaut, wiosna lato
jesień zima 2014.
Przed kolejnym skrzyżowaniem rząd domów
się urywa, w wyrwie na szerokość kilku mieszkań stoją pawilony z blachy falistej,
jeden za drugim, oddzielone parkingiem. Wnętrza pierwszej hali zajmuje sklep z
tanią odzieżą, w kolejnej jest dyskont spożywczy. Parking obrośnięty chaszczami
pachnie rozkładem liści. Małe kółka sklepowych wózków turkoczą po nierównej
nawierzchni.
Niegdysiejszy dobrobyt i prosperita
robotniczej dzielnicy regionu przemysłowego lata temu ustąpiły miejsca
rozpadowi i biedzie. Starości.
Kolejny segment hali z półfabrykatów
niedawno odnowiono. Świeża farba w żywych kolorach ładnie się mieni, ktoś do
połysku wyczyścił duże tafle szyb przy wejściu.
Zostaw
po sobie tylko dobre wspomnienia,
głosi slogan reklamowy, a nie koszty.
Dom pogrzebowy ma w ofercie sporządzanie
finansowego planu przedśmiertnego, to zdroworozsądkowa propozycja, nie
zostawiaj rodziny z perspektywą debetu.
W sąsiednim budynku rozlokowała się
hurtownia materiałów budowlanych, dalej jest jeszcze wyposażenie wnętrz i pusty
plac manewrowy.
Kiedy przejeżdżaliśmy tamtędy po raz
pierwszy, slogan reklamowy zachęcający do finansowej refleksji o pochówku
mignął mi tak szybko i był na tyle zaskakujący w sąsiedztwie bieda-sklepów, że
go odnotowałam peryferiami. Nie uwierzyłam. Następnym razem byłam już
czujniejsza, zawczasu przygotowałam telefon, żeby robić zdjęcia. Kiedy
zwolniliśmy tuż za dyskontem z odzieżą, zgarbiona kobieta, cała w czerni, podeszła
do wielkoformatowego nadruku o harmonogramie przedśmiertnym, zadarła głowę i zaczęła
czytać. Albo kontemplować, nie mogłam jej fotografować w tak prywatnej chwili, była
jak włoska staruszka z kalabryjskiej, powiedzmy, prowincji, w czarnej
rozszerzanej spódnicy do pół łydki i w czarnej chustce związanej pod brodą.
Jedną ręką się wspierała na pałąku torby na kółkach, kraciastą tkaninę wydęły
zakupy, które właścicielka upchnęła wewnątrz.
Śmierć oswojona, udomowiona w planie finansowym, wstąp, a przedstawimy ci symulację wydatków bez konieczności
zlecenia nam twojego pogrzebu. Kobieta w czerni nie wstąpiła. Kiedy, ciągnąc
torbę zakupów, odeszła zrobiłam reklamie kilka zdjęć przez uchylone okno od
strony pasażera.
----------------------------------------------------------
Dom pogrzebowy, albo – literalnie – Centrum
Pogrzebowe (paralela między nim a centrum handlowym jest ewidentna),
więc Centrum oferuje w jednym budynku stoisko z urnami na każdą kieszeń, kwiaty
ze sztucznego tworzywa, usługę krematoryjną i salę pożegnań. Karawan i goście
pogrzebowi wjeżdżają na teren centrum handlowego, defilują przed sklepami z
odzieżą, z żywnością, z wyposażeniem wnętrz.
Żałobnicy parkują samochody przy
stanowisku do wczepiania sklepowych koszyków.
Śmierć jako oferta galerii handlowej.
Oferta banków dla szukających kredytu,
oferta dziecięcych mebli dla młodych rodziców, oferta profesjonalnej kalkulacji
wydatków wynikających ze śmierci dla zainteresowanych śmiercią. Jest popyt,
jest podaż. Albo w odwrotnej kolejności, kto wie.
----------------------------------------------------------
Wiele lat temu wiele razy obejrzałam
„Amadeusza” Miloša Formana, zaabonowałam to w kinie. Urzekało mnie, a teraz się
tego nie wstydzę, radosne umpa-umpa mozartowskich oper sprowadzonych do kilku taktów,
popkulturowa wiwisekcja geniuszu (… nuty, które płynnie zstępowały na pięciolinię z
powietrza) i wybuchy histerycznego śmiechu (W.A.M. co prawda był genialny, ale
poza tym też nie całkiem normalny, wiecie/rozumiecie).
Film zamyka długa sekwencja pogrzebu
Mozarta. Kompozytor, zszedłszy w nędzy i przy niewątpliwym, w filmowej narracji,
wkładzie Salieriego kończy strącony do zbiorowej mogiły z trumny wielorazowego
użytku. Takiej z ruchomą ścianką.
Ta scena trwa i trwa do wtóru Requiem.
--- Confutatis
maledictis
Najpierw czarny karawan zaprzężony w
czarne konie turkocze po mokrym bruku osiemnastowiecznego Wiednia (nieuniknienie
pada!), później wyjeżdża za bramę miasta (piszę to z pamięci, sprzed dwudziestu
lat). Koła karawanu się topią w gliniastym błocie gościńca.
Flammis acribus
addictis
Tania trumna się chwieje i niemal spada w
kloakę. Leje, wieje i zapada wieczór. Nietrzeźwy jest karawaniarz i pijany pracownik
cmentarny, a na koźle się rozpiera rozanielony Salieri. Ciało geniusza spowite w prześcieradła się spycha w nicość jak
śmieć, jak wstydliwy odpad, ku zwyrodniałej uciesze jego adwersarza.
Voca me cum
benedictis ---
Nie wiem, czy śmierć ujęta w plan
finansowy jest mniej groźna, słabiej łyska piszczelą.
Czy mniej straszy.
----------------------------------------------------------
W filmie nędza i niełaska skazały artystę
na pochówek z dala od przepychu katedralnej kaplicy.
Klientom Centrum Pogrzebowego odpowiednie środki finansowe umożliwiają nabycie usługi funeralnej pomiędzy promocją na sery albo kiełbasy, a „kup bluzę od dresu, spodnie dostaniesz za 1 euro”.
Klientom Centrum Pogrzebowego odpowiednie środki finansowe umożliwiają nabycie usługi funeralnej pomiędzy promocją na sery albo kiełbasy, a „kup bluzę od dresu, spodnie dostaniesz za 1 euro”.
Czytałam ostatnio „Niebko” Brygidy Helbig.
[Brygida Helbig, Niebko, wyd.
W.A.B. 2013, str. 28]
Przez przypadek złożyło się tak, że w
okolicach Wszystkich Świętych.
Książka nie jest o śmierci, przynajmniej – nie wprost
i nie wyłącznie o niej, a kawałek, który cytuję wyżej jest tylko częścią opisu wielokulturowego
świata na kresach, który przestał istnieć. Ujęło mnie spojrzenie na śmierć jako
na kobiecą rzecz, jest coś prostego i prawdziwego w przeprowadzeniu linii od
porodu do śmierci, w oswajaniu śmierci przewidywalnymi gestami, w robieniu tego, co trzeba.
Kobiety z opowieści Helbig oswajały śmierć
wspólnymi obrządkami. Rytuały przejścia – na ten świat i z niego jako domena
kobiet i jednocześnie – jako element spajający wspólnotę.
ale czemu tylko "po kobiecemu"?
OdpowiedzUsuńłołka
Myślę ostatnio o śmierci wiele, taki smutny real, że się uczepiło.
OdpowiedzUsuńBardzo chciałabym żyć długo i szczęśliwie. Tak długo, by po oddaniu, co wartościowe, wszystko do wyrzucenia, mogło posłużyć jako nawóz pod drzewo. Wtedy byłoby i ekologicznie, i ekonomicznie, miłosiernie dla rodziny. Więcej o tym tu:
http://ulicaekologiczna.pl/umysl-i-cialo/smierc-w-zgodzie-z-natura/
Takie mi się to wydaje godne, racjonalne i po bożemu jednocześnie.
Tylko kiedy, kiedy to będzie osiągalne? Trzeba jeszcze długo, długo żyć.
dlaczego? nie w kazdym kraju jest zasilek pogrzebowy. w niektorych nie ma. nie kazdy ma ubezpieczenie ktore pozwoli ludziom ktorzy pozostaja po nim/niej oplacic koszta pogrzebu. dlaczego nie przygotowac sie do tego. smierc nastapi, na pewno.
OdpowiedzUsuńmoja babcia miala odlozona koperte w kredensie "na ten czas". podobne? moim zdaniem tak.
Mniej patosu, błaaaa-gam! :)
OdpowiedzUsuńI jeśli już o przekroczeniu granic. To przekroczenie czyjej granicy? Jeśli Twojej personalnej, to w jaki sposób? Pytam całkiem serio.
A jeśli innej, to kto ją ustalił / zdefiniował i jaka to granica, że ta oferta jest wyjściem poza nią?
A mnie nie bulwersuje umiejscowienie "tego" biznesu w jakimś centrum handlowym. Przyzwyczailiśmy się do wygody: dużego parkingu, dłuuugich godzin urzędowania, zgromadzenia wszystkich potrzebnych produktów w jednym miejscu. To naprawdę jest wygodne, a człowiek po śmierci bliskiego i tak ma wystarczająco trudno, jemu potrzebne są ułatwienia.
OdpowiedzUsuńBiznes okołopogrzebowy to po prostu biznes, taki sam, jak market budowlany albo spożywczy. Klient powinien mieć łatwy dostęp do wszelkich urn, trumien, wieńców, kwiatów, karawanów, usług mycia, ubierania i malowania zwłok i co tam jeszcze jest potrzebne (nie wiem, bo na szczęście nikt bliski mi nie umarł). Najlepiej, jeśli to wszystko jest zgromadzone w jednym miejscu, a z racji dużej powierzchni - w wielkim wyborze. Ja w każdym razie byłabym bardzo zadowolona z takiego rozwiązania. A i usługi kredytowe przy tym nie są od rzeczy...
Kupuję różne produkty w supermarketach i znacznie rzadziej w galeriach handlowych. Wolę małe, zaprzyjaźnione sklepiki i stragany. Ale tam robię chętnie zakupy codzienne, wiem, czego oczekiwać, czego się spodziewać.
Ktoś w rodzinie umiera na szczęście nie codzień, więc trudno "zaprzyjaźnić się" z jakimś małym przedsiębiorstwem pogrzebowym umiejscowionym w dyskretnym, ustronnym miejscu...
Ten komentarz, a w szczegolnosci jego drugi akapit to zart i ironia? Bo jakos trudno mi to wziac na serio...
UsuńDużo czytam i myślę o śmierci w ogóle. Moim zdaniem jest niepotrzebnie wypierana i chowana przed naszą codziennością. Kiedyś, jak w cytowanej przez Ciebie książce, była obecna w wieczornych rozmowach przy darciu pierza. Dziś pierza nie drzemy, dziś chodzimy do centrów handlowych.
OdpowiedzUsuńŚmierć nas razi, jak krew miesięczna i jak nagość. Boimy się jej, więc oznaczyliśmy ją jako społecznie nieakceptowalną.
Ja ją zapraszam do swojego życia. Śmierć jest nam potrzebna, by kochać i cenić życie.