Rozgarnęłam krzaki i – jasne!, Silny tam był. W przekrzywionej czapce z daszkiem, zdyszany, zaaferowany zabawą.
- Już przyszłaś? –
jęknął. – Mama …
Si. Przyczłapałam tu na
azymut, w szpilkach na ukos po placu zabaw. Przełajem przez chaszcze.
(„Chaszcze” są oczywiście
pewną hiperbolą, Droga Szkoło, to jasne).
- Nie idę! – oznajmił Silny
odwracając się.
Bawimy się w podchody
każdego popołudnia, to jest one się
bawią, nielaty, w zabawę na orientację „znajdź nas, jeżeli potrafisz” (a kiedy
znalazłaś jednego, nie zgub go, zanim nie odszukasz pozostałych).
Fantastyczny ten
wrzesień, mówiłam, że zamiast gnić w świetlicy przed ekranem nielaty znikają w
podwórkowych okolicznościach przyrody. Naprawdę, świetnie się bawię przez dwadzieścia
do trzydziestu minut każdego dnia. Słowo, hiperwentylacja.
- Ja panią znam! – mikry
towarzysz Silnego wbił we mnie przybrudzony piachem palec.
- Tak - wydukałam -
jestem mamą twojego kumpla, Silnego …
… i pierwszy raz w życiu
cię widzę … Czyżbyśmy się wszakże już gdzieś, kiedyś spotkali, a ja o tym byłam
zapomniałam?
Silny i Mikry wyglądali już
na takich, co to poważnie trzymają sztamę.
- Nie. Ja czytam w pani
myślach! - Mikry patrzył na mnie hipnotycznie. – Znam wszystkie pani myśli!
… grubo, jak na
pięciolatka.
- … naprawdę, znam
wszystkie pani myśli, widzę je! – ciągnął Mikry z dykcją i wymową wróżbity z
płatnego kanału w tv.
- To pjawda, – Silny wypiął
pierś – Mama. On ma supejmoce!
Wiem, kumplowi po prostu nie
wypada być ot tak, zwyczajnym.
Przez kolejny kwadrans to
rozluźnialiśmy (ja), to zaciskaliśmy (oni) kumpelski uścisk na pożegnanie.
Do jutra!
Pa pa.
No to lecimy.
Jestem najszczęśliwszą z
matek, że przychówkowi jest dobrze w przybytku edukacji.
Uff.
… tymczasem w tle do
pisania o rozbestwieniu moich małolatów włączyłam kawałek z „Dzień dobry TVN”.
Miewam mentalną czkawkę
w trakcie składania wyrazów i ze strony głównej „Gazety” (na którą
przeskoczyłam z Worda) pognałam na portal plotek po słowach kluczowych „Rusin o
ostrym dyscyplinowaniu dzieci”. Ostre-dyscyplinowanie-dzieci
mnie za każdym razem nieodwołanie podpala.
- Ten model – rzecze Rusin
w DDTVN i się uśmiecha tak, jakby wiedziała, że my wiemy, że przecież nie o
sobie gada - wymaga niezwykle dużo
poświęcenia ze strony rodziców, - tu wywrócenie oczami - bo trzeba dziecko
cały czas pilnować!
I nie chce mi się tego słuchać
dalej.
NIEZWYKLE-DUŻO-POŚWIĘCENIA.
(kapitaliki i bold od
redakcji, bo w tekście się nie da inaczej ująć intonacji.)
... niezwykle dużo
unikatowego czasu spędzonego w korkach i na przypilnowywaniu.
Chodzi pani o hodowlę stosownie
wytresowanego egzemplarza gatunku homo sapiens?
Osobiście nie chciałabym
mieć do czynienia z dyscypliną przez okrągłą dobę dzień w dzień.
A pani by chciała, pani
K.R.?
Skąd pani wie, że dla
młodocianych to optymalne?
Cóż, ja na przykład, ja jestem
bardzo leniwą matką.
Odstawiam przychówek do
szkoły rano i odbieram po południu.
O wiele później, niż odbiera
swoje dzieci wiele mam.
Po szkole wracamy do
domu i nie istnieje żaden grafik.
Wyjąwszy obiad,
odrabianie lekcji i pałętanie się pod nogami.
Granicą mojego poświęcenia
jest poświęcanie na zawód tego czasu, który mogłabym poświęcić na pilnowanie
moich nielatów w czasie zajęć dodatkowych z chińskiego, z klarnetu, z tai-chi.
Śmieszne, bo mam
jednocześnie przekonanie, że ten luźny czas po lekcjach, który nielaty trawią
snując się po szkolnym podwórzu z kumplami jest dla nich ważniejszy od tai-chi.
W tak zwanych naszych czasach wisieliby na trzepaku.
Na mandaryński i
kantoński przyjdzie jeszcze czas.
(Tak, tak, wiem, że oczywiście
JESZCZE POŻAŁUJĘ tej nonszalancji.
Bo dzieci trzeba ostro dyscyplinować,
żeby się rozwijały ;)))) )
Ucha cha.
__________________________________________________________
Piękny mamy tu lokalnie
oldschool, prawda?
Foty z dzisiejszej
wycieczki rowerami.
(Zdumiewa mnie wszechobecność
chudych, smutnych małpek z przekrzywioną mordką.
Dlaczego? Gdzie, kto i
jak?
I kto to kupuje? I jak
się tym kupiwszy, bawi?)
Też wpadł mi w oko tekst o Rusionowym dyscyplinowaniu i urzekł mnie fragment o jej rodzicielskim poświęceniu.
OdpowiedzUsuńNieszczęsna kobieta. Tu mignąć, tam zabłysnąć, a tu jeszcze te cholerne bachory, którymi trzeba zarządzić, ostawić, odebrać, pokwitować odbiór...
I nieszczęsne dzieci bardziej gnuśnych matek.
Że pożałują ich matki to jasne. Ale jak one pożałują, że były tak zaniedbane.
I czy wybaczą? Kulę się w trwodze.
Pani Rusin najwyraźniej minęła się z powołaniem. Może powinna pracować w transporcie pocztowym?
No, jak Kinga Rusin, to w tle koniecznie: https://m.youtube.com/watch?v=012PnzrGqxM
OdpowiedzUsuńO, jak bardzo pożałujesz :) na pewno. Urodziłaś sobie i tak pozwalasz bezproduktywnie latać po chaszczach ! Zimno, ja się tego po tobie nie spodziewałam, żadnych korepetycji z kantońskiego wieczorami ? Może jeszcze powiesz, że nielaty idą spać a ty ...czytasz książkę ? ;) twoja siostra macierzyństwie Magda :)
OdpowiedzUsuńCo do smutnych małpek.
OdpowiedzUsuńSprzedawaliśmy kiedyś z Mężem obrazki dla dzieci. Drukowane, tanie, kilkanaście wzorów. Temat- mniej lub bardziej bajkowe, kolorowe zwierzaki. Dawaliśmy też obrazki w prezencie zaprzyjaźnionym rodzinom i zauważyłam, że jeśli wybierała mama/tata/babcia to nieodmiennie był to słoń z zadartą trąbą, zwariowany pies, krowa na nartach, słowem coś dziarskiego i wesołego. Natomiast jeśli wybierały same dzieci (no a przeważnie wybieramy coś, co jest do nas podobne i raczej nie mam na myśli wyglądu) to często był to smutny piesek. Taki bezradny gamoń w kałuży.Z rozmazanym łezką okiem.
I zaczynały się namawianki, TEGO chcesz ? NA PEWNO? Zobacz jaki śmieszny kotek, oooo smoka weź, jaaaaki faaaajny smok! A dziecię twardo, z usztywnioną żuchwą -pieska chcę.
One- te nasz skarby, ta przyszłość narodu, nadzieja nasza, bywają smutne, a my -dorośli absolutnie nie chcemy im na to pozwolić.. Ani na chwilę. Tak jak kobieta w ciąży musi obowiązkowo tryskać radością życia, a jak nie to ją społeczeństwo upomni, że POWINNA SIĘ CIESZYĆ!, tak nie bardzo chcemy przyznać tym miodem smarowanym, brokatem, zabawkami sypanym cherubinom prawa do weltschmercu.
A to się w pakiecie z wrażliwością dostaje.
siedzę w domu całymi dniami, serio, i niesamowicie się cieszę, że nie przychodzi mi nigdy do głowy oglądać rano żadnej tv! niesamowicie wiele tracę i jakże mnie to niespotykanie cieszy :) ostro dyscyplinuję siebie, pod warunkiem, że mi się chce ;-) pozdrawiam donosząc na samą siebie, że jako wieloletni udzielacz korepetycji z angielskiego, udzielam je wyłącznie obcym dzieciom:D
OdpowiedzUsuńDzieci sa do kochania i nie wiem, skad tu mowa o poswiecaniu sie? W ogole jak slucham takiego gadania, zastanawiam sie, po co ludziom dzieci? Dlaczego traktuje sie dzieci jak produkty czy inwestycje, projekty, a nie jak istoty ktore tak wiele ze soba przynosza i tak wiele moga nam i swiatu dac, tak same z siebie, bez (s)tresowania ich. Kiedys rozmawialam z taka mama, ktory posylala dziecko na tysiace zajec i narzekala, ze syn nie ma sily ani ochoty by odrabiac lekcje... Dzieciak ten nie mial zadnego wolnego dnia w tygodniu od jakichs zajec! Zasugerowalam, by moze dac mu choc jeden dzien wolny, np sobote na... odpoczynek. Na to zatroskana mama: no tak I przelezy cala sobote w pizamie (!) czytajac!
OdpowiedzUsuńPomijając fakt, że model o którym mówi Rusin jest mi raczej obcy i moje dziecko nie chodzi na żadne zajęcia dodatkowe, to nie oceniałabym jej jako matka. Ona sobie wymyśliła taki świat dla swoich dzieci, inni sobie wymyślili inny, no a wszyscy idziemy w zaparte. Jedni w chaszcze, inni w zajęcia dodatkowe. A jako matka mam dla niej zrozumienie, tzn. wierzę, że uważa, że to będzie dla jej dzieci najwłaściwsze i że dlatego w to brnie.
OdpowiedzUsuńDlaczego próbujemy jej powiedzieć, że to nie ta droga? Czy my znamy tę właściwą dla wszystkich jedyną drogę?
A że Rusin sobie powiedziała w jakimś ddtvn, że to jest najlepsze dla wszystkich dzieci? Pffff! W komentarzach i notkach powyższych co chwilę padają sugestie, co najlepsze dla dziecka jest.
l.
Zgadzam się w pełni! Każdy ma swój model, i nie wiadomo, co lepsze. Są różne dzieci (w ramach jednej rodziny nawet!) i jednym potrzeba dyscyplinowania, a innym wyluzowywania. I każda rodzina próbuje tak wychowywać, żeby było najlepiej. I nikt nie wie, co to 'najlepiej' znaczy... A może K Rusin 'dyscyplinowanie' rozumie jako odsysanie od kompa/telewizora na rzecz uprawiania sportu? Do ogólnej dyskusji - pamiętajmy, że szkoły publiczne i niepubliczne mocno się różnią. W publicznych wf-u w klasach 1-3 w zasadzie nie ma i wtedy 'dyscyplinowanie' czyli wożenie na sport po południu (po spędzonych 3-4 godzinach w szkole) jest zupełnie czymś innym niż kantoński :-). Ale kwestia jest super ważna, w usa już się mówi o wielkim powrocie do 'twórczej nudy', bo dzieci 'zajęciowane' od rana do nocy mają duży problem kiedy nagle mają chwilę wolną... Pozdrawiam! dosk
UsuńO ile pamietam, dzieci pani Rusin duze już są. A jej teoria to wydumy na potrzeby telewizji. Tak to odbieram. Ale zgadzam się, że temat ważny...
OdpowiedzUsuńnie ma jednej recepty na wychowanie
OdpowiedzUsuńmyślę, że tym sławniejszym i bogatszym jest o wiele gorzej