sobota, 15 marca 2014

2.231 [O stosowaniu klauzul]


„Pani Agnieszka do szpitala zgłosiła się o świcie 7 stycznia, bo czuła, że coś jest nie tak. Lekarz nie stwierdził nieprawidłowości, poza obniżeniem poziomu wód płodowych. Pani Agnieszka została przyjęta na oddział, dostała kroplówkę. Podczas obchodu lekarka odmówiła zbadania kobiety. Powiedziała mi, że zbada mnie może jutro i jeszcze dorzuciła coś w rodzaju "Co? Ja mam je wszystkie zbadać?" - relacjonuje pani Agnieszka.

Kobieta dostała zastrzyk rozkurczowy. Następnego dnia rano przyszła do niej pielęgniarka. Wtedy ostatni raz słyszałam bicie serca mojego dziecka. Później zaczęły się bóle -opowiada. Personel kazał kobiecie stanąć w kolejce do gabinetu lekarskiego i czekać na badania. Od lekarki usłyszała, że musi dziś urodzić, mimo że był to dopiero 6. miesiąc ciąży. Lekarka skomentowała też wiek ciężarnej. Miała jej powiedzieć, że gdy ma się 43 lata, to jeździ się na wczasy, zamiast rodzić dzieci.

Pani Agnieszka wróciła na oddział ginekologiczny. Na sali leżała sama. Zadzwoniła po mamę. Na chwilę trafiła do gabinetu zabiegowego, okazało się, że ma 5-centymetrowe rozwarcie i że cesarki nie będzie. Kobieta znów wróciła do szpitalnego łóżka. Nie wiem, ile czasu minęło, 15 czy 20 minut, jak powiedziałam mamie, że czuję główkę dziecka. Mama pobiegła po pomoc, ale od pielęgniarki usłyszała, że nie jestem jedyną pacjentką. Jak wróciła, to ja urodziłam córkę w pościeli. W pościeli na szpitalnym łóżku -płacze pani Agnieszka.”



W styczniu pani Agnieszka.
Miesiąc czy dwa wcześniej – matka bliźniaków, które umarły tuż przed porodem, bo ordynator na oddziale publicznego szpitala odsypiał całodzienną pracę w klinice prywatnej.
Matka chłopca na Śląsku. U niej też było za wcześnie, a ostatecznie za późno na cesarkę.
Wszystkie te historie osadzają mi się w środku, czytam je, wyję do wewnątrz i wolę sobie nie wyobrażać, jak to jest być rodzicem, dla którego jest już za późno. Pojawia się też zaraz pytanie o to, kto będzie następny. 
Historia anonimowej Agnieszki ze Świnoujścia była tą, która mi przelała.

A mnie się przecież udało. Udało – to adekwatne słowo. Szpitalny personel co prawda przeganiał mnie pieszo po schodach położniczej placówki w piątym miesiącu ze skurczami, ale ostatecznie się udało (… donosić …), więc o czym tu gadać.
- Zależy pani na tej ciąży? – spytała lekarka, kiedy w siódmym albo ósmym tygodniu Erny zaczęłam krwawić i leżałam pod usg cała zaryczana.
Wszystkie, które urodziłyśmy przeszłyśmy przez większe albo mniejsze grubiaństwa personelu medycznego, przez niepotrzebnie bolesne badania, prostackie uwagi i bezpardonowe gwałcenie intymności (kołdra w górę po porodzie przy całym obchodzie, a pod kołdrą masz leżeć bez majtek), każda z nas tak miała.

- Ja mam je wszystkie zbadać? - spytała lekarka.

Takie podejście się oczywiście nie różni od powszechnego trendu w publicznej służbie zdrowia, gdzie z mocy jednej i drugiej ustawy pacjent jest co najwyżej kłopotliwym generatorem wydatków i nie ma zmiłuj, najbliższy termin operacji na zaćmę w 2024, acz w ginekologii i położnictwie widzę pewien ponadprogramowy haczyk.

W żadnej innej medycznej specjalizacji lekarze tak ochoczo nie zasłaniają się klauzulą sumienia, jak w ginekologii właśnie.

Antykoncepcja? Oh, no, tu się antykoncepcji nie przepisuje, wrażliwe sumienie lekarza nie pozwala mu się sprzeciwić episkopalnym zakazom, żadnej antykoncepcji, droga pani albo panno, pożycie służy prokreacji.

Naczelna Rada Lekarska uważa, że ograniczanie prawa lekarza do korzystania z klauzuli sumienia narusza konstytucję.

Doprawdy?

To znaczy przyjmijmy że tak jest, załóżmy prawdziwość domniemania, że w ginekologii i położnictwie znajdują zatrudnienie głównie ludzie moralni, lekarze czystego serca i szlachetnych intencji, o sumieniach wyczulonych na tyle, że klauzula im się uruchamia zawsze, kiedy dobro i prawda są w opałach.

Antykoncepcja jak wiadomo jest sama z siebie naigrywaniem się z dobra i z prawdy, więc klauzula idzie w ruch. 
W małych kolorowych pillsach lęgną się czyste diabły.
Cierpienie realnego człowieka z krwi, ciąży i boleści natomiast nic nie znaczy, skręcająca się z bólu ciężarna jest zaledwie skręcającą się z bólu ciężarną, a jej akurat ronione dziecko jest zaledwie czymś tam, jakimś takim.
No nie mogę, do diaska!
Po prostu nie mogę.

Moja narracja jest oczywiście nieuzasadnioną ekstrapolacją, ale nie powstrzymam się przed takim obrazkiem, że lekarka, która nie miała chęci ani zamiaru zbadać roniącej pani Agnieszki, a na odchodnym jej palnęła w twarz, że w tym wieku robi się inne rzeczy, zamiast zawracać głowę lekarzom, więc ta lekarka zanim się wspięła na oddział szpitalny przyjmowała pacjentki w przychodni i z krzyżem na ścianie odmawiała recept na antykoncepcję, bo jej sumienie nie pozwalało.
Przepisać lekarstwa.


Etyki nie da się nauczyć, twierdził swego czasu prof. Zbigniew Szawarski. 
Etykę wynosi się z domu, ze środowiska.
A gdzie jest w takim razie przyzwoitość? Współczucie? Empatia?


[Źródło: „Strach umierać”, wywiad Agnieszki Kublik z prof. Zbigniewem Szawarskim, 14 lutego 2014; http://wyborcza.pl/magazyn/1,136631,15462450,Strach_umierac.html ]




Nasz inteligent nie umie myśleć.
Nasz inteligent przestaje także czuć.


Dobranoc Państwu.



26 komentarzy:

  1. Najgorzej, ze ciagle slysze od koleżanek historie tego rodzaju. Na razie każdej się jakos UDALO, niektórym tylko prawie (punkty 3/10, punkty 4/10 i skutki leczone do dziś, u dziesieciolatka).
    KAZDE zaniedbanie powinno być naglasniane i surowo karane, żeby jak najmniejsza ilość dzieci czekalo zagrozenie zdrowia i zycia.
    A w kraju, gdzie tak pieje się nad ochrona zycia poczętego, matke noszące owo zycie i sam plod traktuje się z przerazajacym lekceważeniem.
    (stad tez te masowe i potępiane przez lekarzy cesarki. nie dlatego, ze kobiety boja się bolu. dlatego, ze kobiety boja się personelu szpitalnego)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => czas-odnaleziony: no właśnie, wszystkie znamy takie historie. to jest naprawdę straszne.

      Usuń
  2. przeraza mnie to okrutnie, bo rodziłam moje bliźniaczki praktycznie wtedy co zona Bonka. Tylko, ze ja w domu martwiłam sie o to, ze nie chce karmić piersią.
    ale ale - jestem córka ginekologa-położnika i tak jak sa wstrętni lekarze, są tez głupie pacjentki. daleko mi do usprawiedliwiania kogoś, bo usprawiedliwienia obcesowości i chamstwa nie ma, jednak pacjentka zawsze będzie ofiarą - zwłaszcza dla mediów. przypadek z zeszłego tygodnia - przyszła w 31 tyg po 3 dniach bez ruchów. lekarka pyta dlaczego tak późno, kobita na to, że to chyba 3 dni a, a może 4 albo 2 - nie wie, bo nie liczy, trzeźwa, niby wykształcona, żadne tam menelstwo. ot po prostu nie wiedziała, że dziecko ma się ruszać. lekarka w szoku, bo to 2 dziecko. była pouczona o tym, że ma liczyć ruchy i zapisywać je w karcie ruchów. nie chciało się jej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => dzika: w stosunku do machiny przedsiębiorstwa "szpital" pacjent zawsze jest na przegranej pozycji.
      a niemądre matki? co z tą historią z Nowego Roku, kiedy ciężarna wepchnęła się pod koła samochodu, pijana?
      takie zdarzenia nie zmienią faktu, że w szpitalach nader często bywa bezdusznie, z krzywdą dla pacjentów.

      Usuń
  3. Ostatnio rozmawiałam z koleżanką, która zdecydowała się urodzić w domu. Słuchałam w zasadzie. Tu można znaleźć co wysłuchałam:

    http://dzielnicarodzica.pl/42396/14/artykuly/ciaza_i_porod/ciaza/GAJA_marzenie_ktore_stalo_sie_rzeczywistoscia?cid=19161299

    Wywiad nie jest wiernym zapisem naszej rozmowy. Jest w nim o tyle mniej. Mniej o nasze traumy poszpitalne i zranienia z pobytu na położnictwie. I chęć na poród w domu wydaje się w tym kontekście... opcją ratunkową.

    Moja inna koleżanka urodziła martwe dziecko. Jej ginekolog przez całą ciążę ignorował kłopoty z ciśnieniem, Boli mnie jej historia. Boli to, co się z nią teraz dzieje.

    Niedobrze jest.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja nie doświadczyłam grubiaństwa personelu, niepotrzebnych badań, wielkiego obchodu po porodzie (2 miłe panie, to wszystko). Rodziłam w pięknej sali (przynajmniej pierwszej, przewinęłam się przez trzy). Miałam ze sobą męża, siostrę i położną. Mogłam jeść, pić, a jakbym chciała, to pewnie też stać na głowie. Gdy zaczęły się problemy w ciągu kilku minut na sali pojawiła się cała masa personelu medycznego (jedyny raz, podczas porodu) i debatowali, jakie wyjście jest najlepsze. Gdy padła decyzja o cesarce, byłam na stole w przeciągu 5-10 minut. Przy pełnym rozwarciu i po partych trwających już godzinę (tym bardziej nie rozumiem, dlaczego niby przy 5 cm się nie da).

    Ale ja rodziłam w szpitalu świętej Zofii w Warszawie, a ten szpital wszystkich rodzących w Polsce nie przyjmie...

    OdpowiedzUsuń
  5. Jest też druga strona medalu - gros lekarzy, która przepisuje tabletki bez przeprowadzenia szczegółowych badań, również kobietom, które nie współżyją, za to widzą w swoim cyklu wyraźne zaburzenia i nieprawidłowości. Choćby moja przyjaciółka, nie współżyjąca i nie planująca w najbliższym czasie ciąży, przyszła do lekarza z ponad rok prowadzonymi kartami obserwacji cyklu, z których jasno wynikało, że praktycznie nie ma fazy lutealnej. Lekarz, zamiast zainteresować się sprawą stwierdził, że jak nie planuje na razie ciąży, to ma tabletki i do widzenia.
    Inna znajoma przez cztery lata bujała się w NFZ-cie czekając, aż ktoś zdiagnozuje jej przyczyny potwornie bolesnych miesiączek (na które proponowano jej tabletki). Cztery lata czekała, żeby ktoś wreszcie poszedł po rozum do głowy i zrobił jej porządne USG - podwójna macica nie zdarza się często, ale heloł, naprawdę tak trudno pomyśleć o zrobieniu tego typu badania dziewczynie, która co średnio trzy tygodnie mdleje z bólu i miewa 12 dniowe krwawienia?

    OdpowiedzUsuń
  6. Położnej, która odsypiała, wrzasku lekarki, własnej bezsilności, "okazywania krocza" - nie zapomnę. Mam zdrową, fajną córę. Tego się trzymam będąc w kolejnej ciąży. Wybrałam inny szpital, choć doskonale rozumiem, że może być tak samo źle. Oby nie było gorzej... Bardzo bolą mnie wszystkie te tragiczne historie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nigdy w życiu nie czułam się tak bezsilna jak na oddziale położniczym, który dane mi było odwiedzać trzy razy- za każdym razem inny. Trzy raz mi się "udało"- za kazdym razem miałam zagrożenie życia dziecka przy porodzie. Tylko w jednym przypadku reakcja personelu była idealna, podejście do mnie bez zarzutu.
    No ale rodząca czy roniąca to jakaś histeryzująca baba przecież. To nie jest poważna sprawa do dyskusji w naszym kraju. Dyskutuje się tylko o zawartości jej brzucha, całkowicie poza nią.

    OdpowiedzUsuń
  8. Najgorsze jest to, że mimo tylu lat różnych kampanii, tak mało się zmienia w tej kwestii. Ja miałam 50% szczęścia: jeden poród traumatyczny, drugi w życzliwej atmosferze, z lekarzem, z którym żartowaliśmy sobie i zaśmiewaliśmy się w głos. Na szczęście ciąże nie były zagrożone, a dzieci urodziły się zdrowe.
    Niestety osobiście znam dwa przypadki, w których zbyt późna decyzja lekarzy o cesarce skończyła się tragicznie, a dzieci są niepełnosprawne. I dziękuję Opatrzności, że Duży, który urodził się po kilkunastu godzinach ciężkiego porodu, jest zdrowym dzieckiem, a jedynym uszkodzeniem okołoporodowym był złamany obojczyk, który szybko się zagoił.
    Od tego czasu minęło już 15 lat, a ja ciągle pamiętam niepotrzebny ból (nie ten porodowy, ale wynikający z dodatkowych zabiegów) i upokorzenia, które mi wtedy towarzyszyły. W szpitalu, w którym w tym samym czasie kręcony był serial o cudzie narodzin "Pierwszy krzyk". W serialu, ci sami lekarze, z którymi miałam do czynienia, byli wprost aniołami. No cóż, życie :).

    Sypiesz ostatnio sól w różne społeczne rany i zmuszasz do myślenia o wielu sprawach, o których chciałoby się nie myśleć. Dziękuję - pomimo tego, że Twój blog się tak zmienił, nadal jest jednym z moich ulubionych. Tylko czasem lektura boli i zmusza do poważnych przemyśleń, a pewnie o to Ci chodzi.

    OdpowiedzUsuń
  9. Na każdym kroku widać coraz większą bezduszność - wobec innych ludzi i zwierząt. Przykładów mogłabym podać mnóstwo, nie tylko z oddziałów położniczych. Czy wiesz np. jak są traktowane przez funkcjonariuszy Policji kobiety - ofiary przemocy domowej, które postanowiły walczyć o swoją godność?

    Moim zdaniem, jeśli dziecko nie nauczy się w najbliższym środowisku szacunku do innych i wrażliwości na ich potrzeby, jako dorosły będzie patrzeć jedynie na koniec własnego nosa.
    I nieważne, czy to lekarz, czy katolik, czy bardzo wykształcony czy po zawodówce, czy, czy...

    Widzę jak rodzice wychowują dzieci - liczy się bardziej ile kto (gadżetów) ma, a nie jaki jest. Są "ważniejsze" sprawy niż rozmowa z potomstwem o wartościach. A przykładów godnych naśladowania coraz mniej...
    Wychowawcy nie mają czasu, by się tym odpowiednio zająć. Z kolei na lekcjach religii - gdzie można by szerzej poruszyć sprawy empatii wobec bliźniego, co powinno wynikać z etyki chrześcijańskiej - młodzi uczą się klepać na pamięć modły i 'regułki'. Zero refleksji.
    Młody człowiek żyjąc bez wartości, skupia się tylko na swoim dobru.
    Konsumpcjonizm i egoizm wygrywają.

    Zgadzam się z profesorem Szawarskim, niestety.

    OdpowiedzUsuń
  10. oj tak, każda zna co najmniej kilka takich historii! każda, która kiedykolwiek zapytała o to w swoim otoczeniu-rozmawiała z matką, siostra, kuzynką , koleżanką. symptomatyczne, że nigdy nie słyszy się przeprosin, żeby któryś medyk po fakcie-przyznał "tak, zlekceważyłem, przespałem, miałem za mało wiedzy i empatii". uważam, że dopiero z tą chwilą, gdy to środowisko w kraju uzna, że należy do tej samej kategorii co reszta ludzkości, coś się zmieni. pamiętam swój pobyt w szpitalu z 1 dzieckiem -wchodził obchód, ordynator opieprzała matkę, rzesza studentów za jej plecami przysłuchiwała się temu sposobowi "rozmowy" już podczas praktyk.dodam także, że obserwowałam w ostatnich latach reakcje starszej sąsiadki podczas kolejnych porodów jej wnuków (a dzieci miała kilkoro).przy 1 wnuku, wspominając swój poród mówiła "wcale nie było tak trudno i źle", przy 2 wnuku-"tak naprawdę to gryzłam z bólu ręce a i tak personel krzyczał, że im przeszkadzam kiedy głośniej jęknęłam", przy 3 wnuku-"właściwie to nikt do mnie nie zaglądał, były transmisje z przyjazdu papieża to lekarze i położne je oglądali" i tak dalej.. przy ostatnim wnuku, przyznała" dzięki porodom córek przypomniałam sobie wszystko to, co chciałam wyprzeć z pamięci prze lata.to były najgorsze chwile w moim życiu". jeśli dobrze pamiętam to chyba Justyna Bargielska napisała, że to jak traumatyczny jest przebieg większości porodów mówi starość kobiet. staruszka może zapomnieć jak się nazywa, co dziś jadła ale jak zapytasz ją o poród opowie ze szczegółami i będzie długo płakać...az

    OdpowiedzUsuń
  11. Jak czytam wpisy to wychodzi mi, że miałam niesamowite szczęście, jeżeli chodzi o poród (inna sprawa, że owo szczęście kosztowało mnie 1 500 zł).
    Nasz kraj to kraj hipokryzji. Płód, nieważne w jak wczesnej fazie, to już dziecko. Co nie oznacza, że należy mu zapewnić godne urodzenie i godne życie. Matka to bogini domowego ogniska, ale skoro już jest boginią, to pomagać jej nie trzeba, poradzi sobie.
    Gdyby w naszym kraju naprawdę szanowano kobiety i matki, przełożyło by się to na lepsze traktowanie na porodówce. Ale szanujemy na papierze, na fotografii, na okładce gazety.
    Klauzula sumienia to takie piękne słowo. Tym piękniejsze, że nie lekarze nie muszą czegoś robić za marną stawkę NFZ, mogą to zrobić za grube pieniądze pacjentów prywatnych.

    OdpowiedzUsuń
  12. komentarza ordynatora położnictwa" no to już na wiele się przyda"- kiedy okazało się, że w trzecim miesiącu moje dziecko umarło- nie zapomnę do końca życia.


    o późniejszym procederze wywołania porodu martwego dziecka , zakończonego zabiegiem w obecności tuzina studentów nie chce mi się nawet pisać.....
    łolka
    ps. dodaję, iż jestem dzieckiem dwojga lekarzy, którzy w w/w szpitalu pracowali lat prawie trzydzieści i studiowali (uczyli się, pili, chodzili na imprezy) z ordynatorem nieszczęsnego oddziału. nie chce mi się myśleć i wizualizować, co działo się z pacjentami CAŁKOWICIE obcymi.
    :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oczywiście "no to już na wiele się nie przyda"
      łolka

      Usuń
  13. Wybacz, ale pomimo grozy i okrucieństwa przeróżnych szpitalnych historii, ta emocjonalna notka w swojej oczywistości oceny sytuacji jakby niewiele wnosi... Tak jak widać, zainspirowała jedynie czytelniczki, by wymieniły się, przy całym szacunku, co straszniejszą historią okołoporodową...

    OdpowiedzUsuń
  14. Dobrze, włożę kij w mrowisko. Pozwolę sobie na to, bo i ja przeżyłam poronienie, i mnie potraktowano jako kogoś, kto po prostu oddaje kawałek czegoś tam do słoiczka, a nie jak kobietę, która traci swoje dziecko.

    Ale ja widzę też inny obrazek, też sobie pozwolę na nieuzasadnioną ekstrapolację. Że ta lekarka, która nie miała chęci ani czasu zbadać roniącej pani Agnieszki, to może wcale nie z tych, co nie przepisują tabletek antykoncepcyjnych (szczęśliwie mi się taka akurat nigdy nie trafiła, ale wiem o tym, że są i takie, i też uważam, że to bezprawie, a nie "wolność sumienia"). Że ta lekarka wcześniej czytała te wszystkie wypowiedzi pani Wandy Nowickiej o tym, że sobie może roniąca w amoku nazywać płód dzieckiem, jak sobie chce, ale że poważny człowiek nie powinien, bo to jest słowna przemoc wobec kobiet. Że płód to płód, a nie dziecko. I że ona nie wie, kiedy zaczyna się człowiek, bo nikt tego nie wie, ale to nie o to przecież chodzi, czy to człowiek, tylko o prawo do aborcji na życzenie. Albo wypowiedź jednego pana, że co to za debilizm, chować poronione dzieci i pogrzeby im robić, to tak, jakby sobie paznokieć chować obcięty.

    Mamy chaos w pojęciach. Istota ludzka będąca genetycznie istotą odmienną od swojej matki, z oddzielnym organizmem, który do pewnego momentu potrzebuje organizmu matki, żeby przeżyć, ta istota jest lub nie jest dla nas człowiekiem w zależności od tego, co akurat my myślimy, czujemy, chcemy uzyskać lub możemy utracić - a nie sama sobie. Tak samo jest zresztą z istotą ludzką funkcjonującą samodzielnie, poza organizmem matki - czy jest to rodząca kobieta, roniąca kobieta, po prostu kobieta, dziecko w brzuchu, dziecko poza brzuchem, Żyd, gej, Afrykanin, Serb, Bośniak, katolik, ateista, sąsiad, ciotka, wujek. Tak to wygląda, że najczęściej widzimy to, co chcemy widzieć, i nie widzimy tego, czego widzieć nie chcemy. I ja na pewno też. I ze mną i z tym, co tu piszę, będzie dokładnie to samo.

    I z tego, co piszę, też nic nie wynika i niewiele to wnosi - ale piszę, bo mnie to po prostu rusza. Cały czas. Mimo wszystko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => synafia: piszemy po to, żeby dać upust myślom, żeby myśli popłynęły od jednej do drugiej z nas, to co prawda niekoniecznie musi zmienić świat, ale niesie pociechę.

      Usuń
  15. wczoraj płakałam tuląc młodą matkę do siebie. to przyjaciółka, której personel medyczny wykonał cc tylko dlatego, że schodził z dyżuru. płakałam, bo wiem, że przyjaciółka była wtedy bezbronna jak każda rodząca. tak przed laty jak i teraz WIEM, ze to co przezywamy roniąc/rodząc jest sumą własnego strachu i bólu ale to co potem PAMIĘTAMY zależy od personelu, który miał nam służyć w tych chwilach. moje własne wspomnienia mają rozpiętość od traumy po euforię i doskonale wiem, że przyczynili się do tego ludzie, pod których opieką wtedy byłam a nie sama fizjologia. to niesamowicie przykre i straszne kiedy prosząc o pomoc słyszysz, że jesteś histeryczką, nie współpracujesz, wydziwiasz czy wyolbrzymiasz kiedy tak naprawdę boisz się o życie, które w sobie nosisz...
    mam przyjaciółkę położną, której ostatnio zadałam pytanie czy widzi sens swojej pracy w prowadzeniu szkoły rodzenia podczas gdy 80% jej koleżanek z oddziału niweczy ją i obraca w perzynę traktując rodzące jak produkty w kombinacie. odpowiedziała, że nie widzi sensu ale mimo to nie ustanie w tym co robi. sumienie nie pozwala jej inaczej niż po ludzku traktować każdą z pacjentek.

    OdpowiedzUsuń
  16. Drogie Zimno, czy gdzies na Twoim blogu odnioslas sie juz do ksiazki Marii Sveland "Zgorzkniala pizda"...? Bo ja wlasnie nabylam i oderwac sie nie moge i tak sobie mysle, ze na pewno by sie Tobie spodobala... Pozdrowienia serdeczne - Rosemonde

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie, nie czytałam tego, czytałam o tym i wnoszę, że to o mnie jest :)

      Usuń
    2. :-) nie wiem czy o Tobie ale o sprawach, ktore Ciebie kreca (jak sadze). Autorka ma bowiem jeszcze silniejsze skrzywienie, jesli chodzi o dopatrywanie sie sladow patriarchalnej percepcji... Jednym slowem, zachecam Cie, gdyz chcialabym bardzo zobaczyc Twoj komentarz w tym temacie...a bardzo trafnych cytatow na temat patriarchalnej opresji jest tam cala masa....! Pozdrowienia! Rosemonde

      Usuń
  17. Drogie Zimno - nie w kontrapunkcie, nie zaklinając rzeczywistości, ale jednak ku pokrzepieniu serca:
    http://projektjunior.wordpress.com/2014/03/19/ma-pani-prawo-wybrac-czyli-sa-jeszcze-tacy-lekarze/

    Z pozdrowieniami,
    ha_lucynka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak, to pokrzepiająca historia.
      chociaż przecież pisana w klimacie pozytywnego zaskoczenia, że TAK TEŻ MOŻE BYĆ.
      ponieważ reguła jest zgoła inna.

      Usuń
  18. Mnie się też udało... w nocy (3 nad ranem) przyjechałąm do szpitala, po tym jak obudził mnie ból głowy, gwałtowne ruchy Małgosi. Zaspany dr zapytał dlaczego nie wzięłam tabletki przeciwbólowej...To był 33 tydz i początek skoków ciśnienia. W 36 tc rodziłąm cesarka z powodu stanu przedrzucawkowego. Córka miałą niespełna 2 kg bo miesiąc już nie rosła i gdy pomysle , ze było tak blisko...

    OdpowiedzUsuń