poniedziałek, 8 sierpnia 2011

2.007

Ten wywiad nie jest nowy, w wersji papierowej wyszedł dwa tygodnie temu, ale wstrzymywałam się z zabulgotaniem na blogu do momentu udostępnienia tekstu w sieci.

Od wczoraj ją mam, długo wypatrywaną linkę, więc
voilà. O tym, co mnie podgotowało na skrzyżowaniu jakiejś-tam z jakąś-tam, bo czytałam to w zatorze ulicznym.



[Parametr wyjściowy jest taki – co wymaga uwypuklenia - że generalnie lubię teksty o łączeniu macierzyństwa z pracą poza-macierzyńską. Po pierwsze dlatego, że jestem chłonna na cudzy know-how i kręci mnie zdobywanie wiedzy, jak to robią inne, dochodzi poczucie metafizycznej wspólnoty i tak dalej, solidarności w „non stop nie zdążam, Za Krótka Doba to moje indiańskie imię”, pla pla pla, bractwo wyrzutu sumienia. Po drugie: uważam, z całą powagą takiej uwagi - że jest ważnym, doniosłym i cennym, że się o tym mówi i pisze na głos i pełnym głosem, że mianowicie łączenie macierzyństwa i pozostałego życia nie przychodzi samo z siebie, ale wymaga wsparcia, rozwiązań systemowych i liftingu okrzepłych sposobów myślenia. A tym bardziej jest to istotne w kraju kultu Matki Polki, Samopoświęcającej-Się-Strażniczki-Ogniska.
Słowem – ucieszyłam się, że poważny tygodnik opinii o lewicowym wygięciu napisał „O tym, jak dużo pracować, mieć z tego satysfakcję, być matką i szczęśliwym człowiekiem”].



Pierwszą poważną kluchą zadławił mnie passus z pytaniem o cel życia.
„Pytanie, czy w życiu chodzi o prestiż i status majątkowy, czy tym, co się liczy, jest satysfakcja zawodowa. Dla nas z mężem kluczowa jest pasja i frajda z tego, co robimy, pieniądze są rzeczą wtórną. Oczywiście, konieczna jest pewna baza materialna, aby móc się kierować marzeniami.”Rzecz jasna rozumiem, że nawet wycieczka stopem do Pcimia w celach kulturalno-rekreacyjnych wymaga nakładów finansowych na odzież, obuwie i wyżywienie – choćby w szmateksie, choćby i w Biedrze, ale kierowanie się marzeniami, które można nabyć za grube zera przed przecinkiem brzmi raczej biednie w kontekście dyskursu o byciu szczęśliwym człowiekiem. Przynajmniej w mojej, subiektywnej ocenie (być może przez to, że się naczytałam Baumana w lipcu).


Ale kawałek o kasie był tylko preambułką. Wstępikiem.
Za hit nad hity mam receptę na równowagę w życiu.
„Życie rodzinne i pracę niekiedy trudno mi pogodzić w perspektywie jednego dnia. Przyjmuję perspektywę tygodnia. Jeśli na kilka dni muszę wyjechać albo pracować do późna, to w pozostałe dni staram się wieczorem zostawać w domu, wpisuję to w kalendarz.”
Czy P.T. Pracujące Zawodowo Czytelniczki posiadają terminarz? Ja owszem, bez niego zginęłabym w natłoku dat i zobowiązań – własnych oraz nieletnich. Nigdy natomiast, przez wszystkie minione siedem z hakiem lat macierzyństwa łączonego z dłubaniem w zawodzie nie przeszło mi przez myśl, żeby wpisać w agendę wieczór w domu z dziećmi.
O, święte patronki pracujących matek, jakże mi z tym dziwnie.


Tutaj oczywiście powinnam poczynić wszelkie zastrzeżenia, że oczywiście rozumiem, że moja praca nie jest nawet w części tak wymagająca elastyczności, a stanowisko tak wyeksponowana, jak Pani O.G-S., więc stosowanie tej samej miary do niej i do mnie jest poniekąd bez sensu.
Jasne.
Ale zastanówmy się, o czym w istocie komunikuje nam Pani Prezes.
Otóż ona mówi, i to właśnie mnie mierzi, że kobieta może mieć tak zwany sukces zawodowy, aplauz, pieniądze i wszelkie profity pod warunkiem przyjęcia męskich warunków. Bo przestrzeń profesjonalna to w końcu świat XY.
Jeżeli kobieta zadziała tak, jak zrobiłby to każdy standardowy biznesowy samiec na jej miejscu – dojdzie wysoko, jak chce.
Brawo, jakie to feministyczne!
Nie zmieniajmy nic w otoczeniu, już teraz jest ok. Zmieńmy po prostu myślenie – na męskie.



Drogie Panie, wszystko będzie działać, jak w zegareczku, jeżeli zaadoptujemy menedżerskie zarządzanie rodziną. Moja familia moją drugą firmą. Konsekwentny outsourcing spraw technicznych, zakupów i wymiany pampersów. Dzieci sporządzą miesięczne raporty z osiągniętych wyników, niepiszące w formie rysunków, korzystające z komputera w formie tabel i wykresów. Wyznaczmy każdemu członkowi rodziny wyśrubowane kwartalne i półroczne cele. Budżety czułości i uścisków. Audiencje u rodziców wpisane w terminarz, zgodnie z dobrymi wzorcami dawnej arystokracji i władców europejskich.

Bieda, pani, bieda.
Brr.



Abstrahując od niespotykanych powszechnie możliwości finansowych Pani O.G-S. [przeciętna pracująca matka nie deleguje całości domowych obowiązków i nie rozliczy sztabu ludzi z obsługi jej rodziny] nie sądzę, doprawdy, żeby receptą na poradzenie sobie z łączeniem pracy i macierzyństwa było hurraoptymistyczne zaadoptowanie przez matki-pracownice męsko-biznesowego punktu widzenia.

Wolałabym raczej rozmowę o tym, jak implementować nowoczesny pierwiastek kobiecy. Nadać walor równowadze między gonitwą za kasą a gonitwą z dzieckiem za motylem.

Zmęczył mnie własny słowotok.

Generacja Y moją bezbrzeżną nadzieją.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz