wtorek, 29 maja 2012

2.063

Otóż – nie wiem.
Chwytam Silnego i ziuuup! – unoszę go z podłogi, Silny się we mnie wczepia, jest nadal moim niemowlątkiem, chociaż już przecież przeczuwam, wiem, że zaraz mu to bezpowrotnie przejdzie. Z krągłych kopytek wyrosną kościste stopy i za kilka lat mu kupimy buty w rozmiarze większym od mojego.
- Pierożku! – łaskoczę Silnego.
- Ozeszku! – rewanżuje się Silny. – Ogójćku!
Gili-gili.

Nie wiem.



Minął maj, Nowy Człowiek był u I Komunii i – kluczowa konstatacja po uroczystości - obyło się bez kiermaszu sprzętu multimedialnego i zawodów w kto dostał lepszą konsolę, komputer, cokolwiek. Lepsze lego. Wydarzenie się działo - jakimś cudem - w wymiarze duchowym, nawet w miarę głęboko i nie bezrefleksyjnie, cuda na kiju panie i panowie, w obecnych czasach. Jednak mnie rozśmiesza obstalowywanie restauracji na trzy lata naprzód, żeby Komunia miała oprawę. Hi hi. Za pierwszokomunijne przyjęcie zabrałam się w sobotę przed kulminacyjną niedzielą, powróciwszy nad ranem z podróży służbowej i niesłużbowego wieczorku w stolicy (jeszcze raz dzięki, dziewczyny!).

Nowy Człowiek nie miał więc nowych lakierków na I Komunię (starych zresztą też nie miał), a goście nie zjedli rosołu ani dewolaja i nie wypili kompotu wiśniowego, za to – to była najlepsza I Komunia, jaką można sobie było wyobrazić, rzekł główny zainteresowany w niedzielę pod wieczór i mam wrażenie, że wierzył, w co mówi. W wymiar duchowy obrzędu inwestowaliśmy przez ostatnie miesiące, wszyscy, co dodatkowo mnie skłania do refleksji, że niewiele przychodzi bez wysiłku. Bez własnego, osobistego zaangażowania rodziców.

Więc nie wiem i wiem zarazem.


Wiem, że mijają nieprzespane noce i liczne karmienia i te wszystkie trudy świeżego macierzyństwa tak radośnie eksploatowane to tu, to tam z okazji sobotniego święta. Laktacja, butelka, szczepionka, bioderka. Mama może, mama nie może, mama seksi, nie seksi, umi, nie umi. Mi mi.

Wiem, o buacha cha cha, że kwestia jak wrócić do pracy po macierzyńskim jest kwestią chwili. Wiem też z doświadczeń, że tak to ujmę, osobistych, że później również jest życie. Oraz po odstawieniu dziecka od chusty i piersi.

Więc przejściowo mnie, powiedzmy, znudziło zastanawianie się nad macierzyństwem w wymiarze bardziej absorbującym czasowo od rzeczonego.

Mam wrażenie, że wszystko już zostało powiedziane i to po tysiąckroć.
Przy czym nie zostało powiedziane najważniejsze. Nigdzie.

A w takim stanie ducha nie da się pisać blogaska. Nie mam żadnych prawd oświeconych na podorędziu ani pewników.

Wiem, wiem, wiem i nie wiem.



- Czasami mnie denerwujesz, mamo. – szepce Erna.
Wyszeptuje mi prosto w ucho dźwięczne, drżące errr. Denerrrwujesz mnie – mówi.
Wiem.
Tak, jak wiedziałam, że uporczywe „j” Erny wyewoluuje któregoś dnia w „r”. Gdyż albowiem tak jest, że krągła dziecięca kończynka mija i mija mleczny, niemowlęcy zapach i wkładanie palca w kontakt. Dzieci – o dziwo – któregoś dnia się po prostu
 uczą chodzić, mówić, korzystać z nocnika, czytać i pisać gramatycznie, mnożyć w obrębie stu i wyciągać całkę z różniczki. 

Wiem.


Za to gratis i raz po raz mnie przeraża jakaś nagła myśl, inspiruje mnie jakieś krótkie zdanie, czasem pół frazy, a czasem kilka, jak ten kawałek z ostatnich „Wysokich Obcasów”:


Najpoważniejszy kryzys dopadł Dorothy, kiedy dzieci wyprowadziły się z domu. Macierzyństwo okazało się uczuciową inwestycją, która nigdy nie zwraca się w pełni. ''Myślę, że jestem tak żałośnie niedostosowana do tego życia, że moją nieobecność ledwie by zauważono - pisała Dorothy w pamiętniku. - Wypełniłam obowiązki rodzinne. Dzieci nie potrzebują już mojej uwagi. Przeciwnie, mam wrażenie, że czują się obciążone tym, że muszą mi poświęcać uwagę. Moje towarzystwo nie jest mile widziane. Cierpię na przerażający brak pewności siebie. Nie ma nikogo, kto porozmawiałby ze mną o moich problemach. NIKOGO. Pozwoliłam sobie pogrążyć się w najsmutniejszym stanie, w jakim kiedykolwiek byłam. Próbowałam o tym rozmawiać z Jackiem, ale nie potrafię. On nie chce SŁUCHAĆ.


Wtedy nagle i gwałtownie nie wiem, wiedząc zarazem, że to minie.


Ergo - spokojnych snów, Drodzy Państwo.
I cieszmy się chwilą.



22 komentarze:

  1. Całka z różniczki to chyba jakaś nowość? W przeciwieństwie do przemijania, o którym chyba każdy słyszał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dla Anonimowego z 6:25> cytat z Wikipedii: Metafora (gr. μεταφορά), inaczej przenośnia – językowy środek stylistyczny, w którym obce znaczeniowo wyrazy są ze sobą składniowo zestawione, tworząc związek frazeologiczny o innym znaczeniu niż dosłowny sens wyrazów, np. "od ust sobie odejmę", "podzielę się z wami wiadomością" lub "złote serce".
      "Metafory i analogie, poprzez zestawienie razem różnych kontekstów, prowadzą do powstawania nowych sposobów patrzenia. Prawie wszystko to, co wiemy, łącznie z poważną nauką, opiera się na metaforze. I dlatego nasza wiedza nie jest absolutna" – profesor Joseph Weizenbaum

      Usuń
    2. "Ludzie straszliwie komplikują sobie życie do wszystkiego włączając arytmetykę" - Krecia P.
      Jeśli "całka z różniczki" jest metaforą to są nimi również "od ust sobie spierwiastkuję" czy "pomnożę się z wami wiadomością" albo moja ulubiona " iloczyn inteligencji".
      Pozdrawiam Maryjan S.

      Usuń
    3. => Chustka, => Maryjan: a może moglibyśmy dla zwięzłości dyskusji przyjąć, że mnie nie stać na więcej w kwestii barwy i głębi wypowiedzi?

      hm?

      Usuń
  2. Metafora (gr. μεταφορά), inaczej przenośnia – językowy środek stylistyczny, w którym obce znaczeniowo wyrazy są ze sobą składniowo zestawione, tworząc związek frazeologiczny o innym znaczeniu niż dosłowny sens wyrazów, np. "od ust sobie odejmę", "podzielę się z wami wiadomością" lub "złote serce".
    "Metafory i analogie, poprzez zestawienie razem różnych kontekstów, prowadzą do powstawania nowych sposobów patrzenia. Prawie wszystko to, co wiemy, łącznie z poważną nauką, opiera się na metaforze. I dlatego nasza wiedza nie jest absolutna" – profesor Joseph Weizenbaum

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A pan profesor nie dodał, że są metafory oszałamiające i są śmieszne? Bo zimno "popijając kawę kącikiem ust" specjalizuje się w tych drugich. :D

      Usuń
    2. to jednak rozkoszne, że są czytelnicy, którzy ryją sobie moje bon moty w pamięci.

      Usuń
    3. ;))
      Ja myślę, że spisują w notesiku. Walka z kompleksami jest długotrwała i trudna, ale takie notatki warto przedyskutować ze swoim terapeutą. Tak więc notuj, anonimie, skwapliwie.

      Usuń
  3. Zmówiłyście się z Frustratką? Czy to efekt uboczny Anty-Macierzyństwa? p.s. może to się wszystko kręci, bo się wie i nie wie. Pozdrawiam z tu i teraz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmówiły się przeciwko nam :), ale trochę mają racji... Rozumiem to doskonale. Wszystko mija, cholera, wszystko mija...

      Usuń
    2. kryzys wiary w bloga nie wybiera, siecze na prawo i lewo :))))))))))))))

      Usuń
  4. a ja dzis spotkalam matke ucznia, juz po maturze zuch. i pierwsze co do niej wyrzeklam, jak to milo doczekac czasu kiedy dzieci samodzielne, a czlowiek jeszcze w pelni formy i w koncu sie moze zajac soba :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Przy tym samym fragmencie z dziennika Dorothy zatrzymałam się i do niego wracam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bo to mocny kawałek.

      też Ci się kłębią myśli, jak wobec tego ocalić siebie?

      Usuń
  6. Chyba nie taki kryzys blogu, bo notka jeszcze ostatnim tchnieniem, ale w maju - na lukę w metryce blogu pozwolić sobie nie można, choćby komunia lub dwie.
    No i standardowe zdjęcia z wydarzenia rodzinnego też są.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja tez wyłowiłam ten fragment z tekstu WO, zresztą, powiedzmy szczerze, to nic odkrywczego, syndrom opuszczonego gniazda itepe. Ale myślę, że to przede wszystkim przydarza się kobietom, które mają poczucie POŚWIĘCANIA się (siebie, kariery, życia towarzyskiego) dla dzieci. Masz takie poczucie, zimno, bo nie wydaje mi się? Bo w tym jest jakiś ukryty żal, pretensja, dlaczego mnie zostawiliście, a ja tyle lat... Zdarzyła mi się taka refleksja, jak Tobie w następnej notce o Silnym - że mój syn (koniec przedszkola) już mężnieje, że jeszcze się przytula, pachnie, ale to już ostatni moment... i wtedy moja koleżanka z pracy przypomniała mi, że ma w domu fantastycznego młodego mężczyznę oraz uroczą młodą kobietę. I ze tak naprawdę, poza niektórymi zewnętrznymi oznakami czułości (nie skaczą jej na szyję, nie nosi ich rękach) niewiele się zmieniło. A jeśli - to na lepsze.

    OdpowiedzUsuń