Z ostrożności stara się nie leżeć, bo kojarzy głowę na poduszce z niekontrolowanym zaśnięciem.
Czytam, a on giętki, jak miś-żelek uprawia wieczorne figle.
A-ja-tu raz jest tu, a raz tam, a to przerzucony w poprzek wszystkich, a to wbity czterokończynowo w Ernę.
- Mama! – skarży się Erna. – Mama, a Piki się zaczyna!
[Ech, jak ja lubię „się zaczyna”. Fraza jest prosto z podstawówki, jest tak skończenie ze szkolnego podwórka, z szatni woniejącej skarpetką, że mam z nią błogie poczucie ciągłości, wręcz międzypokoleniowej sztafety „zaczynania się” i skarżenia.]
- Mama, a co rhobimi? – pyta Silny.
Ląduje mi gładziutką twarzą w zmęczonej fizys, wszystkimi zębami na moich policzkach. Pachnie karmelkowo i szamponem dziecięcym.
- Mama! – nalega Silny.
Czytanie jest co prawda dość ciekawe, ale on chce więcej, on żąda czytania+, czytania multimedialnego. Czytamy o średniowiecznym uzbrojeniu [tylko wieki średnie wchodzą w grę w ramach lektur Silnego, jest inkarnacją Zyndrama z Maszkowic, to pewnik], analizujemy po raz co najmniej sto dwudziesty trzeci różne rodzaje oprzyrządowania bitewnego.
[Książka o uzbrojeniu trafiła do nas w lipcu. Nie ma dnia bez choćby pobieżnego jej przejrzenia].
Silny się nagle podrywa, zsuwa z łóżka, wybiega, wraca, znalazł gdzieś dwa papierowe pilniki. Składa je w krzyż zbornym gestem.
- Mama, mamo! – cieszy się. - Kusza jest!
Cel, pal. Bełt.
Jak trafnie, jak celnie, Silny.
A później większe nielaty bez zwłoki zasypiają, na sygnał.
W chwilę potem Silny pyta:
- Mama, a co rhobimi?
Nie usnął, wie, że teraz się zaczyna czas dla nas, że rusza dwuosobowa przestrzeń Silny-i-mama-po-dwudziestej-pierwszej.
Rhobimi razem prhaaanie. Prasujemy mój sweter do pracy i spódnicę. Czasami pieczemy mięso. Myjemy lodówkę od wewnątrz. Piszemy coś albo porządkujemy papiery. Silny jest stale na moim biodrze albo uczepiony u łydki.
Mgliście pamiętam, że Nowy Człowiek w zbliżonym wieku, tuż przed urodzeniem się Erny też miał gwałtowną potrzebę sprawdzania więzi synowsko-matczynej. To skutek uboczny mojej pracy pozadomowej, jak mniemam.
A drobne Dziwactwa Silnego między dziewiątą a 23 nawet trochę mnie cieszą, bo tylko wtedy mamy szanse porozmawiać na osobności o uzbrojeniu. I mogę łaskotać Silnego do upojenia bez narażania się na cierpkie komentarze starszych kandydatów do pieszczot.
Punktualnie o jedenastej Silny wznosi krągły paluszek w niebo.
- Mama, ja a-a. – zarządza. – Therrras!
Układa się w pościeli, przez moment mości i w mig tężeje w sen.
To co teraz robimy?
Czytam, a on giętki, jak miś-żelek uprawia wieczorne figle.
A-ja-tu raz jest tu, a raz tam, a to przerzucony w poprzek wszystkich, a to wbity czterokończynowo w Ernę.
- Mama! – skarży się Erna. – Mama, a Piki się zaczyna!
[Ech, jak ja lubię „się zaczyna”. Fraza jest prosto z podstawówki, jest tak skończenie ze szkolnego podwórka, z szatni woniejącej skarpetką, że mam z nią błogie poczucie ciągłości, wręcz międzypokoleniowej sztafety „zaczynania się” i skarżenia.]
- Mama, a co rhobimi? – pyta Silny.
Ląduje mi gładziutką twarzą w zmęczonej fizys, wszystkimi zębami na moich policzkach. Pachnie karmelkowo i szamponem dziecięcym.
- Mama! – nalega Silny.
Czytanie jest co prawda dość ciekawe, ale on chce więcej, on żąda czytania+, czytania multimedialnego. Czytamy o średniowiecznym uzbrojeniu [tylko wieki średnie wchodzą w grę w ramach lektur Silnego, jest inkarnacją Zyndrama z Maszkowic, to pewnik], analizujemy po raz co najmniej sto dwudziesty trzeci różne rodzaje oprzyrządowania bitewnego.
[Książka o uzbrojeniu trafiła do nas w lipcu. Nie ma dnia bez choćby pobieżnego jej przejrzenia].
Silny się nagle podrywa, zsuwa z łóżka, wybiega, wraca, znalazł gdzieś dwa papierowe pilniki. Składa je w krzyż zbornym gestem.
- Mama, mamo! – cieszy się. - Kusza jest!
Cel, pal. Bełt.
Jak trafnie, jak celnie, Silny.
A później większe nielaty bez zwłoki zasypiają, na sygnał.
W chwilę potem Silny pyta:
- Mama, a co rhobimi?
Nie usnął, wie, że teraz się zaczyna czas dla nas, że rusza dwuosobowa przestrzeń Silny-i-mama-po-dwudziestej-pierwszej.
Rhobimi razem prhaaanie. Prasujemy mój sweter do pracy i spódnicę. Czasami pieczemy mięso. Myjemy lodówkę od wewnątrz. Piszemy coś albo porządkujemy papiery. Silny jest stale na moim biodrze albo uczepiony u łydki.
Mgliście pamiętam, że Nowy Człowiek w zbliżonym wieku, tuż przed urodzeniem się Erny też miał gwałtowną potrzebę sprawdzania więzi synowsko-matczynej. To skutek uboczny mojej pracy pozadomowej, jak mniemam.
A drobne Dziwactwa Silnego między dziewiątą a 23 nawet trochę mnie cieszą, bo tylko wtedy mamy szanse porozmawiać na osobności o uzbrojeniu. I mogę łaskotać Silnego do upojenia bez narażania się na cierpkie komentarze starszych kandydatów do pieszczot.
Punktualnie o jedenastej Silny wznosi krągły paluszek w niebo.
- Mama, ja a-a. – zarządza. – Therrras!
Układa się w pościeli, przez moment mości i w mig tężeje w sen.
To co teraz robimy?