niedziela, 18 września 2011

2.014



Pod kawiarnianym parasolem, który pobieżnie chroni nas przed drobnym kapuśniakiem Erna je porcję lodów waniliowych w waflu, Nowy Człowiek pije napój gazowany o pomarańczowej barwie a Silny miesza w mojej kawie. Dąsa się, nie chce nic słodkiego ani soku przez rurkę. Nic, nie, fuj i buaaa. W ciągu tygodniu o takiej porze, jak ta drzemie, w weekend żadną siłą nie zaśnie, więc walczy ze znużeniem, byle go nie ominęła jakaś atrakcja, której dostąpią starsi.
- Mogę spróbować loda? – Nowy Człowiek wychyla się ze swojego miejsca, strużka wody kapie z parasola tuż za jego plecami. – Nie mam gazu na języku! – zapewnia i z pasją demonstruje odnośną część ciała.
Erna zazdrośnie chroni resztki lodowego przysmaku.
- Ale masz palce na krzyż! – odpowiada.
Przez chwilę - powiedzmy - negocjują, ostatecznie dopełniają rytuału wymiany.





----------------------------------------------------


Mam nadzieję, że minione dwa tygodnie zamykają okres szkolnej inicjacji. Erna już chyba dostatecznie przetarła sobie szlaki i znalazła punkty odniesienia w nowych, większych realiach [dłuuugie korytarze szkolne, duuużo duuużych dzieci, wieeelkie sale]. Wśród trzech najlepszych koleżanek Erna wymienia i tę, która jakiś czas temu powiedziała, że się obraża na Ernę na śmierć i życie i na amen i na zawsze. Niewielcy ludzie, tłumaczyłyśmy sobie wtedy z Erną, wcale nie myślą „na zawsze”, kiedy mówią „na zawsze”.
Miałyśmy rację ;)


Ja za to na zawsze pozostanę orędowniczką zerówki, jako pierwszej szkolnej klasy.
Ci, którzy upierają się, że wszędzie w Europie małe dzieci chodzą do szkoły, więc dlaczego niby u nas nie, wszyscy hurra optymiści reformy mogliby, sądzę, przed wdaniem się w czczą debatę zajrzeć do podręczników do pierwszej klasy. Dwa lata temu, kiedy po raz pierwszy wertowałam taki komplet, świeżutkie nowoczłowiecze ćwiczenia i czytanki na kredowym papierze ze ślicznymi zdjęciami, dopadła mnie zapaść. Nie ma zmiłuj, krótkich tekstów do czytania jest tylko trochę (i niestety nie jest to Falski), kilka stron dalej czytanki mają już wiele, wiele zdań. W ćwiczeniach jest trochę szlaczków, ale zaraz zaczynają się wyrazy i całkiem spore zdania do przepisania. Dla dzieci, które nie piszą i nie czytają i mają sześć lat i – na przykład nie chodziły do przedszkola nauka z takich książek musi niezłą zabawą. Sport z gatunku, myślę, raczej ekstremalnych. Abstrahuję od tego, że stresem jest już samo pójście do wielkiej szkoły z labiryntem długich korytarzy i z chmarą dużych dzieciaków wokół.

Więc trwam w moim zdaniu - zerówka jako miejsce przejściowe jest idealna. Nie mam zawodowego
backgroundu w tej mierze, ale na przykładzie własnej dwójki twierdzę, że zerówka (a nie ostre zakuwanie) jest odpowiednia do etapu rozwojowego sześciolatka. A dziecko, które nabrało nawyku chodzenia do szkoły i ją oswoiło w zerówce, w pierwszej klasie się z ochotą skupi na ekspresowym nabywaniu umiejętności w czytaniu i w pisaniu.
Łączenie wejścia w podstawówkę (która w polskim wydaniu rzadko bywa przytulnym gniazdkiem, często za to jest potężnym kombinatem) z aktualnym programem na pewno nie dzieje się z pożytkiem dla głównych zainteresowanych.

W tym kontekście jednak mnie śmieszy, że pani minister od sześciolatków wycofuje się wyborczo ze swoich pomysłów sprzed czterech lat. Mogłaby przy okazji przyznać, że jej zabrakło wyobraźni zamiast zrzucać winę na kulejącą infrastrukturę i niedofinansowane samorządy terytorialne. Puchaty dywanik w każdej pierwszej klasie nie jest uniwersalnym remedium na wszelkie bolączki sześcioletnich pierwszych klas.

Manewr z przedwczesną zerówką Erny jest moim osobistym kuku pokazanym pani H.a.l.l.




----------------------------------------------------


Zabawny wątek się pojawił w życzliwych komentarzach, że otóż nieszczęśliwie pitolę o feminizmie i o czymś tam/ czymś tam a Erna biega na zdjęciach w różowych kokardach i się wdzięczy do zwierciadła.
Sama niestety nie widzę związku między krojem spódnicy a poglądami, więc trudno mi się osobiście ustosunkować do zarzutu wychowywania Erny na naiwną niunię przy użyciu falbany. Tym niemniej kwestia jest chyba jednak nieco szersza, niż obrąb sukni Erny.

Ten pogląd można, zdaje się, sprowadzić do zdania, że kobieta, żeby być traktowana poważnie powinna wyglądać i się zachowywać, jak facet (a prawdziwa feministka nie goli nóg i pach).

Trudno o bardziej feministyczne zdanie, o buacha cha. Że prawdziwie rozumną kobietą jest wyłącznie podrabiany facet.

Cóż, Erna woli spódnice od spodni, tak.
Nie dlatego, że ją tak indoktrynowałam, ale dlatego że.
Poza tym - całkiem sobie radzi.
Spódnica raczej nie przeszkadza jej w myśleniu. Mnie - nie.

A Wam?








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz