piątek, 3 października 2014

2.254 [O kiełbasie]


Nie słuchałam w czasie rzeczywistym exposé premierki Ewy Kopacz, bo kiedy przemawiała w sejmie biegłam z pracy do pracy i miałam głowę do porządkowania tego i owego zawodowo, a nie do słuchania radia (zresztą, nie wiem nawet, czy emitowano je w radiu). Wieczorem z obywatelskiego obowiązku nadgoniłam braki. Ktoś wspominał, obczaiłam, że jest tyle o rodzinach, że o mamo.
Och, doprawdy.
Zwiększenie nakładów na budowę żłobków i szersza niż dotychczas możliwość korzystania z urlopów rodzicielskich. 
I darmowe podręczniki dla więcej, niż tylko pierwszej klasy. Moje stare macierzyństwo na nic się niestety nie łapie. Poza tym - ja już przecież zrobiłam swoje, rozmnożyłam się i państwo straciło mną zainteresowanie (o ile w ogóle kiedykolwiek było zainteresowane, bo nie odnotowałam).
Nie piszę tego z zawiści, że się nie łapię. Z punktu widzenia państwa – umpa, umpa, co za patos – więc z punktu widzenia państwa byłoby optymalnie, żeby aktualnemu rządowi się udało wprowadzić jakieś pozytywne zmiany w przebieg rodzicielstwa. Niech to, ze względu na społeczną solidarność z nowymi pokoleniami ojców i matek, będą owe żłobki i płatne urlopy. Ale co dla mnie? Co ze mną? Co za moje podatki? Za składki zdrowotne? Ja jestem kompletnie nieważna? I jeżeli sobie z grubsza radzę sama, to można mnie zlać?


Kilka tygodni temu Erna miała drobny, choć nieprzyjemny wypadek, rozharatała sobie palec prawej ręki, palec napuchł, był wtorek, wczesne przedpołudnie, wieczorem wyjeżdżaliśmy na wakacje. Z lekka przerażona wizją ropnych wycieków i rozpełzających się zakażeń dwa tysiące kilometrów od domu, pognałam z Erną do lekarza. Pediatra z przychodni rejonowej, równie wystraszony obrzękiem jak ja, odesłał nas na chirurgię, dając nawet stosowne skierowanie. Objechałyśmy z Erną trzy przychodnie z dyżurem chirurgicznym, w tym jedną w szpitalu dziecięcym. Nie przyjęto nas nigdzie, bo stan Erny palca, w ocenie pań z rejestracji, nie wskazywał na zagrożenie życia. Mogłyśmy się za to na podstawie skierowania umówić na konsultacje na za tydzień albo dwa.
Ostatecznie przyjęto nas w szpitalu prywatnym, za opłatą. Wizyta trwała pięć minut, było sporo uśmiechów w stronę przerażonej Erny i życzliwego pocieszania. Obrzęk nie okazał się groźny i tak dalej.
Ale, rzecz jasna, to dziewięćdziesiąt siedem złotych odegrało pierwszoplanową rolę wejściówki do medycznego raju.
Jestem rozżalona i sfrustrowana, że każde nasze zderzenie – a są przecież rzadkie - z publiczną służbą zdrowia kończy się koniecznością uiszczenia zapłaty w placówce niepublicznej, bo świadczenie oferowane w zamian za składkę zdrowotną nie istnieje albo jest absurdalnie odwleczone w czasie.


Jestem też zaskoczona, że nikt nie mówi – nawet słabym głosem – jak niełatwo jest być w tym kraju pracującym rodzicem uczącego się dzieciaka. O świetlicach szkolnych, które działają tylko dla uczniów do trzeciej klasy włącznie pisałam lata świetlne temu. O szkole na dwie zmiany i o rozpoczynaniu i kończeniu się zajęć w godzinach, które się nie mają nijak do czasu pracy dużej grupy rodziców – także. Jest też jeszcze całkiem zabawny problem wakacji, które trwają i trwają, a pracujący rodzice „od lat kojarzą wakacje z rozpaczliwym kombinowaniem” [cytat za „Wakacje i frustracje” Dariusza Koźlenko, współpr. Joanna Podgórska, Cezary Kowanda, Polityka nr 2967 z 16 lipca 2014]. Szkolne wakacje nie obchodzą nikogo, ani gmin, ani MEN. Są przecież babcie, prawda?
23% VAT na artykuły dziecięce? Miał być epizodem, jest zasadą. Bilety rodzinne dla składów 2+2? Standard. I nie mówcie mi o Karcie Rodziny Dużej, bo dostaję palpitacji.

I tak to sobie jestem sobie z moim rodzicielstwem całkiem sama, a państwo się ogranicza do poboru ode mnie podatków oraz składek.

Głupia sytuacja, nie?

Miało być o Ewie K., a będzie o Donaldzie. Nad Ewą K. ciąży ewidentnie zła karma.
Otóż na początku września były premier przemawiał z tej samej mównicy, z której wczoraj padły zapewnienia o żłobkach i tak dalej. Wtedy było o reformie zasad odliczania ulgi na dzieci, którą to ulgę póki co odlicza się od podatku.

Taki cytacik:

Myślę, że jeżeli w rodzinie z trójką dzieci pracuje tylko ojciec i zarabia tysiąc siedemset złotych, to … - omójboże, jak bardzo trzeba nie mieć wyobraźni, żeby podać taki przykład jako kazus z życia wzięty i nie poczuć obciachu. I nie rozumieć, że to jest sytuacja galopującej nędzy, kiedy się ma 340 zł na osobę na miesiąc, że to jest z wielkim marginesem błędu taka sytuacja, w której państwo przyznaje zasiłek rodzinny, co prawda głodowy, ale zawsze. Gdzie jest elementarna wrażliwość społeczna, jeżeli się traktuje ubóstwo jako punkt wyjścia do podatkowych optymalizacji?

Tego dnia rano, kiedy były premier wyciągał różniczkę z pierwiastka od 1.700 zł wynagrodzenia na mamę, tatę i trójkę małolatów, kupiłam dwa komplety szkolnych książek, zestaw do trzeciej i do piątej klasy i wydałam mniej więcej 700 zł. Silny na szczęście się jeszcze w tym roku na zakupy nie załapał. Cóż, w tym kontekście darmowe podręczniki byłby z pewnością jakimś rozwiązaniem, acz biorąc pod uwagę klimat wokół jednej, cienkiej książeczki do pierwszej klasy dość pesymistycznie widzę objęcie brakiem opłat zestawu do klasy czwartej i dalej.

A wracając do 1.700 zł, to muszę wyrzucić z siebie jedną brzydką frazę.
Myślę mianowicie, że nie jest do końca fair, że jedynym wyborcą, którym zainteresowani są autorzy sejmowych wystąpień i kreatorzy wizji poprawy sytuacji w kraju jest wyborca tysiąc siedemset (z całym szacunkiem do tych wyborców rzecz jasna i z całym ubolewaniem, że system wynagrodzeń, pensji minimalnych i zasiłków plus rozbójniczy sposób konstruowania umów o pracę wpędza ich w niedostatek).
... a taki natomiast wyborca, który w ten czy inny sposób sobie sam poradzi, to nie jest żaden target, a jedynie skarbonka do wyciągania danin.

I nie mam co prawda wściekle kapitalistycznych poglądów, a raczej lewicujące i to znacznie, tym niemniej się zgadzam z obramowanym niżej zdaniem z wywiadu Marty Stremeckiej z Leszkiem Balcerowiczem:


[„Pilnujmy polityków”, rozmowa Marty Stremeckiej z Leszkiem Balcerowiczem, POLITYKA 9 września 2014]


„Nasze partie polityczne w małym stopniu odwołują się do ludzi ciężko pracujących, tylko do faktycznych lub potencjalnych klientów pomocy socjalnej”.

Z rodzicielstwem w exposé jest, mam wrażenie, tak samo.





15 komentarzy:

  1. Ubrałaś w słowa, to co mnie najbardziej wkurza w Naszym Państwie a raczej w politykach Naszego Państwa. Po obietnicach, które usłyszałam stwierdziłam, że zamiarem Rządu jest napędzanie patologii pt.: "Po co mam pracować, to się nie opłaca i tak mi dadzą". Pracuję w firmie, która zatrudnia osoby bez jakiś wygórowanych kwalifikacji. Stale potrzebujemy ludzi do pracy, a ciągle od wielu słyszymy, że nie warto pracować, bo kasę dostanie z opieki a jak pójdzie do pracy to mu dochód przekroczy i nie dostanie nic. Nieważne, że potem nie będzie miał za co żyć, bo kiedyś dzieci dorosną, a emerytury raczej nie dostanie i będzie lament, że niedobre Państwo, bo nie chce dać.
    kalitka

    OdpowiedzUsuń
  2. Primo: rozróżniajmy ludzi niepracujących i utrzymujących się z socjalu od tych, którzy pracują, źle zarabiają i jakoś tam korzystają z protez socjalu (zasiłku rodzinnego, ulg w podatkach, żłobków itd.)

    Secundo: założenie CIĘŻKA PRACA=DOBRE DOCHODY i MAŁO/BRAK PRACY=SOCJAL jest tak prawdziwe, jak 2+2=5. Głównym czynnikiem kształtującym dochody w 90% przypadków NIE JEST ciężka praca. I chętnie się o to pokłócę. I chętnie tę tezę mogę - za Twą zgodą, Zimno - udowodnić.

    A co do notki, zgadzam się z Tobą we wszystkim poza końcówką. Która mnie do obłędu bulwersuje.
    Pan Balcerowicz sprytnie dokonał w swej wypowiedzi manipulacji: wskazane przez niego rozłącznie dwa wyborcze targety w rzeczywistości w olbrzymiej mierze rozłączne nie są. Target pracujących za 1700 i kwalifikujących się przez to do socjala jest powszechny. I wcale nie dlatego, że ci ludzie ciężko nie pracują albo nie mają kwalifikacji i wykształcenia.

    Ja się wypowiem tak: „Nasze partie polityczne w małym stopniu odwołują się do ludzi, którzy pracując, w ten czy inny sposób sami sobie poradzą, tylko przede wszystkim do tych, którzy pracując, nie posiadają podstawowej zaradności życiowej. I dają się okradać już na poziomie wynagrodzenia; mimo wykonywania pełnoetatowej pracy zarabiają grosze, stając się przez to faktycznymi lub potencjalnymi klientami symbolicznych socjalnych protez. Target 1700 jest największy w naszym kraju, i jest najbardziej rozgoryczony, dlatego to właśnie im serwuje się taką wyborczą kiełbasę.”

    Panie Balcerowicz, rzeczywiście, to państwo wspiera: i pasożytowanie, i wyzysk. Tak, Zimno, wiem, że Ty ciężko pracujesz, kroją Cię daninami, utrzymujesz ze swej pracy wielu nierobów. Ale mówisz tylko "nie do końca to fair". Podobnie ma CZĘŚĆ targetu 1700 - ciężko pracują jako ci faktycznie wytwarzający produkt lub usługę, ale dostają jedynie marny procent z tego, co zgarnia od konsumenta sprzedawca czy nadzorca ich pracy. Oni nie mówią "nie fair". Oni krzyczą: niewolniczy system, złodziejskie układy, chore prawo, spadam z tego kraju! I dlatego właśnie to tą bezsilność i wściekłość targetu 1700 ugłaskuje się coraz to nowymi wyborczymi obietnicami. Że coś im tam z tego, co państwu ze swych żebraczych zarobków oddali, skapnie.
    Wsparcie udzielane przez państwo jest ewidentnie przeprowadzane na niewłaściwym poziomie.
    Co byście woleli: latami dawać dorosłemu synowi co miesiąc kasę, czy skutecznie nauczyć go pracować i dobrze na tym zarabiać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wiesz, ja nie mówię "politycy, nie adresujcie się do elektoratu 1.700", ja mówię, że halo, ja też tu jestem.
      to po pierwsze.
      a po drugie, zastanawiam się, skąd założenie, że w 90% przypadków źródłem dobrych dochodów nie jest ciężka praca.
      mówisz o poziomie top listy najbogatszych Polaków?
      bo ja raczej o ludziach, którzy pracują i to ciężko pracują i im wystarcza od pierwszego do pierwszego. a skoro im starcza, to mają sobie radzić, bo dla nich nie ma żadnej oferty.

      Usuń
  3. Jakby podliczyć, to pewnie tez by się kilka groszy uskładało. http://niezalezna.pl/60090-odprawa-minister-wasiak-510-tys-zl-platforma-byla-szczodra-tez-dla-innych-oni-brali-miliony

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam się prawie z wszystkim co napisałaś. Ze smutkiem niestety.

    OdpowiedzUsuń
  5. Przyznaję, że nie pojmuję, jak można twierdzić, że "I nie mam co prawda wściekle kapitalistycznych poglądów, a raczej lewicujące i to znacznie" i jednocześnie zapodawać taki cytacik z pana, ekhm, Balcerowicza.

    Poglądy lewicowe to dla mnie takie, które opierają się na poczuciu i dążeniu ku sprawiedliwości socjalnej, poglądy przynajmniej ocierające się o kolektywizm, nie tylko na papierze, gdzie może to zgrabnie i nowocześnie brzmieć. Pokazywanie palcem na grupę < 2000zł jako na tą "uprzywilejowaną", bo na nią muszę łożyć, ja, która jednak stówkę na prywatnego lekarza posiada, ma w moim mniemaniu raczej więcej wspólnego z dorobkiewiczowskim kapitalizmem i retoryką prawicowych partii na Zachodzie Europy niż poglądami lewicowymi. W nawiasie oczywiście, dla poprawności politycznej, przy całym szacunku i ogólnie z ubolewaniem dla niedoli.

    Ci żyjący na tym wypaśnym socjalu, to normalnie geniusze muszą być: pracują, dostają 1700 i jeszcze przecież kupę socjalu za to, że nie pracują...

    Dodam, ku jasności sytuacji: nie, nie należę do grupy < 2000 zł, żyje mi się całkiem dobrze, jednakowoż retoryki " to nie fair, że biednym dają, a bogatym nie" doprawdy nie pojmuję.

    l.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a nie jest nie fair, tak po prostu? głupi przykład - dlaczego ja rodząc dziecko nie dostanę tego 1000 zł, które też choćby na szczepienia by mi się przydały, bo nie zarabiam najgorzej?
      Przecież Zimno nie krytykuje tych, którzy za 1700 pracują, tylko fakt, że jak zarobisz więcej to na nic nie możesz liczyć, bo wszelkie dodatki ulgi itp są do głodowych progów niemal. Pewnie, ja wolę zarobić więcej i nie dostawać, ale nie o to chodzi. To jak z rodzeństwem, z którego jedno sobie dobrze radzi a drugie notorycznie raczej średnio - i np. rodzice pomagają tylko temu jednemu, no bo przecież drugie nie potrzebuje... I jasne mogą robić, co chcą, dawać, komu chcą bez żadnego tłumaczenia, ale nutka żalu u zaradnego prędzej czy później się pojawi.

      Usuń
    2. Jeśli jesteś kapitalistą i gospodarczym liberałem, to taka sytuacja jest nie fair. Według rasowych kapitalistów sprawiedliwość to rzucenie każdemu po równo po 5zł, to rzucenie np. chorego według mnie podatku liniowego. (Taki podatek póki co istnieje w niektórych krajach byłego bloku wschodniego, w których do sprawiedliwości społecznej jak stąd w kosmos). Efektem takiego pojmowania "sprawiedliwości" są jedynie narastające różnice społeczne.

      Dlatego też nie pojmuję, jak można deklarować (a deklaracje polityczne to odrębny, śmieszny temat. Bo jak widać od przyklejenia sobie łatki lewaka, jeszcze się nim nie zostaje.) swoje poglądy jako lewicowe, a jednocześnie pojmować sprawiedliwość czysto kapitalistycznie. Dla mnie u podstaw lewicowości leży przynajmniej jakiś szczątek chęci promowania myśli sprawiedliwości społecznej, czyli takiej, w której dąży się do wyrównania szans uboższej części społeczeństwa. Wlepiając sobie, osobie dobrze sytuowanej tysiaka za urodzenie dziecka i tego samego tysiaka osobie ubogiej na pewno takiego stanu się nie osiągnie... (pomijając tu oczywiście zasadność tzw. becikowego).. Dodam jeszcze, że zadaniem socjalnego państwa nie jest rozdawanie bonusów na prawo i lewo, bo i tu i tu by się przydało i tu też nie zaszkodziło, tylko dążenie do osiągnięcia jakiejś równowagi i sprawiedliwości społecznej, drogą także społecznego altruizmu.

      A przykład o zranionym palcu dziecka, krążeniu w związku z tym po szpitalach i wylądowaniu w końcu w prywatnej klinice to jednak słaby przykład na pozostawienie tej ekonomicznie sprawniejszej części społeczeństwa samej sobie, bo przypuszczam, że człowiek ubogi tak samo musiałby się tułać, a do prywatnego szpitala po prostu by nie dotarł, bo stówki na to już nie miałby. To jedynie dobry przykład na fatalne funkcjonowanie służby zdrowia w Polsce - to dotyka jednak każdego, dobrze lub gorzej sytuowanego płacącego składki...

      l.


      Usuń
    3. => l.: nie należysz do grupy <2000 pln i uważasz, że jeśli chodzi o Ciebie, to wszystko jest ok? płacisz tyle, ile trzeba podatków i składek, ani grosza mniej i ani grosza więcej i otrzymujesz za to tyle, ile trzeba świadczeń?
      Bo nie mogę się pozbyć wrażenia, że Twoje tyrady mają głównie na celu zademonstrowanie Twojej niechęci do tego, co napisałam, wszelkim kosztem, bez żadnej refleksji.
      Wiem, że nie da się w internetach przekonać nikogo do swoje racji, nie więc próbuję nawet, ale jeżeli przeczytać moją notkę w ten sposób, że nie piszę z poziomu top listy najbogatszych Polaków albo doradców w spółkach z udziałem Skarbu Państwa, piszę z finansowego poziomu osoby, którą stać na prywatną poradę lekarską, ale wolałabym nie wydawać rzeczonej stówy na coś, co powinno być w pakiecie już przez mnie opłaconym składką.
      Rozumiesz?
      Nie wrzeszczę – odbierzcie przywileje najuboższym, niech sobie radzą, nie chcę za to płacić.
      Piszę – to wstyd, że premier podaje przykład skrajnej nędzy jako przykład do optymalizacji podatkowej.
      Piszę – zarobki na poziomie 1.700 to wstyd dla tego państwa. Wynika to pewnie ze niewłaściwej redystrybucji i z miliona innych przyczyn. I z założenia, że Polacy nawet za 1700 sobie poradzą z trójką dzieci.
      Zgadzam się płacić podatki na to, żeby starczało z nich na zasiłki, nie drę gęby o to.
      Ale to nie może być tak, że jestem tylko źródłem, z którego się bierze, nie oferując w zamian wiele.
      Tobie nie przeszkadza, że głównie płacisz?
      Przykład ze służbą zdrowia natomiast nie jest wcale słaby, przeciwnie raczej. Składka zdrowotna nie jest solidarnościowa z innymi pokoleniami (jak składka emerytalna), nie jest też daniną na wydatki publiczne, jak podatki. Ona jest na finansowanie tej służby zdrowia, która jest teraz. I która, jak sama zauważasz, wcale nie działa.
      Ciebie nie wpienia, że płacisz składkę i nic za nią nie dostajesz? Nie tylko nie bardzo drogich terapii, ale nawet dość podstawowych porad? Wszystko jest ok a nasze państwo jest socjalne? O buacha cha cha.

      Usuń
    4. l uważa,że tylko ten, kto odda wszystko innym może mienić się "lewicującym".zimno-odwrotnie.przyznała,że nie chce być dojną krową.blee!to podłe, jak mogła?!..
      oczywiście,że target 1700 jest rozgoryczony. niestety krótkowzroczny rząd nie zauważa narastającego rozgoryczenia tych zarabiających trochę więcej. odbywa się to strasznym kosztem w imię mniej niż umiarkowanego entuzjazmu otoczenia (które widzi w takich krwiopijców).mnie samą często zastanawia, co zrobi władza jeśli to ci nazwani tu "powyżej 2000" dojdą do wniosku-mam gdzies ten kraj.ja, po latach w kieracie, widzę swoją emeryturę u syna daleko od naszego kraju i sądzę,że moje nastawienie nie jest odosobnione.a

      Usuń
    5. a:
      Jeśli chodzi o terminologię, której użyłam: lewak to nie ten, który oddaje wszystko, a ten który dąży do sprawiedliwości społecznej, wyrównania szans i jest gotów za to współpłacić, innymi słowy podzielić się tym, co ma.

      Kapitalista chce do centa tego, co wszyscy dostają, bo sprawiedliwość dla niego to każdemu to samo.

      _Nie oburzam_ się na istnienie przedstawicieli tych dwu nurtów. Jeśli jesteś kapitalistą, twój wybór, kraj jednopoglądowy nie byłby demokratyczny.
      _Oburzam się_ jedynie, gdy ktoś pisze otwartym tekstem: jakby co, to mam poglądy lewicowe, ale sprawiedliwość to ja rozumiem kapitalistycznie.

      W Polsce, kurka, nagle każdy jest lewakiem, bo, pojadę po bandzie, w pewnych kręgach nie wypada inaczej. A jak wywiąże się dyskusja na tematy gospodarcze, to okazuje się, że to lewactwo jest bardzo farbowane, bo to, okazuje się, neoliberalizm.

      l.

      Usuń
    6. l-dziękuję za neutralną odp.bardzo sobie cenię nie-podgrzewanie emocji.do tego nie można odmówić ci pewnej racji.najpewniej trudno definiować lewactwo.ja jestem za każdą jego odmianą, która sprowadza się do debat na temat życia kobiet i dzieci.na tematy gospodarcze mam zupełnie inny pogląd-zdecydowanie bardziej protestancki.rozumiem,ze to może wydawać się trochę niekonsekwentne i socjalistów do szczętu razić.pozdrawiam!

      Usuń
  6. Jeśli obywatel Polski, każdy obywatel płacący składki, zmuszony jest poniekąd z przyczyn jakichkolwiek udać się do kliniki prywatnej, to jest to przykład na to, że służba zdrowia w Polsce działa fatalnie i że Polska nie jest państwem socjalnym. Jeśli emeryt w tym kraju ledwo doli, to jest to przykład na to, że system socjalny w Polsce nie działa. I oczywiście, że wkurza maksymalnie, że płacę składki, ale jakby nie do końca dostaję za to jakąś usługę. Tu nie mam wątpliwości, tylko, że ja zupełnie nie o tym.

    Ja piszę o tym, że niezależnie od ogólnego wkurzenia na to, jak w tym kraju system socjalny działa, nie zgadzam się na liczenie kasy tym najmniej ubogim. Bo o to przecież chodzi, odczuwam tu jakieś oburzenie, że to oni dostaną ulgi podatkowe, a my nie. I jakkolwiek niewiarygodnym wydaje się być, że takie rodziny istnieją, to jedynie rzucony im zasiłek rodzinny nie wyprowadza ich na prostą. ("(...)taka sytuacja, w której państwo przyznaje zasiłek rodzinny, co prawda głodowy, ale zawsze.").

    To jest właśnie państwo socjalne made in Poland. Nie możemy niestety oczekiwać, że państwo socjalne w Polsce będzie kopią Szwecji i każdy dostanie co miesiąc pięć stów na dziecko, a ci biedni to ci, którzy muszą odmówić sobie wypadu do kina co miesiąc. To jest trochę inny poziom. A lewicowość to wg mnie to lekki hamulec na "ja, ja i jeszcze ja", jeśli wokół są ludzie, którzy nie mają nawet siły, żeby tej ręki wyciągać.

    Dodam tylko, że mój komentarz nie ma na celu zaprezentowanie niechęci do tego, co napisałaś Ty, jako zimno, a jedynie niechęci do kapitalistycznego podejścia do świata. Wielu młodych Polaków wierzy w kapitalizm, może trudno się dziwić, po tylu latach życia w komunie, to reakcja być może naturalna. Tyle że ten kapitalizm w Polsce jest jeszcze tak młody i nieokiełznany. To taki stan jak w latach 70tych na Zachodzie Europy. Czasy pokazują, że ludziom w tych krajach wiedzie się dobrze, które wybrały skręt w lewo lub drogę socjaldemokracji..


    l.

    OdpowiedzUsuń
  7. Tu ta od Primo, Secundo - wybacz, Zimno, że się chwilowo wstrzymam z odpowiedzią, padłam ze zdrowiem - śledzę oczywiście tę dyskusję i bardzo się z niej cieszę, że się tu u Ciebie odbywa, tylko się nie mam jak dołączyć, z gorączką niełatwo o jasność myśli. Ps. Oczywiście, że nie chodzi o top100 - to jest przecież liczebnie najmniejsza grupa społeczna. Na przykładzie takich skrajności nie dowodzi się twierdzeń. Temat poruszony w tej notce jest według mnie frapujący i niezwykle ważny społecznie, dlatego bardzo chcę Wam przekazać coś, o czym tu jeszcze nikt nie napisał. Pozdrowienia, dołączę najdalej do środy, (spodziewam się).

    OdpowiedzUsuń
  8. Od poznańskich kum dowiedziałam się, że to, co od swego peerelowskiego dzieciństwa przyjmowałam za normę - akcje Lato i Zima w Mieście, nie jest normą ogólnopolską.
    No więc w Warszawie dzieci są przyjmowane do świetlicy także po ukończeniu 3-ciej klasy, owszem, na pewno nie w każdej szkole, ale jednak. Moja starsza córka korzysta aktualnie z drugiej publicznej SP w zupełnie innej dzielnicy niż pierwsza i w obu jest taka szansa.
    No i dzieci w SP i gimnazjum mają Zimę i Lato w Mieście, z tak wypasionym programem fundowanym przez gminy, że rokrocznie zaliczam opad szczęki. Spacery po mieście z miejskimi przewodnikami, wizyty w ambasadach i międzykulturowe warsztaty plastyczne, kina, przedstawienia, wycieczki, plenery malarskie, baseny i inne obfitości. Rodzice płacą tylko za obiad.
    Co do reszty naturalnie się zgadzam. Ale chciałam oddać sprawiedliwość miastu memu :)

    OdpowiedzUsuń