sobota, 13 września 2014

2.251 [O ostrym dyscyplinowaniu]


Rozgarnęłam krzaki i – jasne!, Silny tam był. W przekrzywionej czapce z daszkiem, zdyszany, zaaferowany zabawą.
- Już przyszłaś? – jęknął. – Mama …
Si. Przyczłapałam tu na azymut, w szpilkach na ukos po placu zabaw. Przełajem przez chaszcze.
(„Chaszcze” są oczywiście pewną hiperbolą, Droga Szkoło, to jasne).
- Nie idę! – oznajmił Silny odwracając się.

Bawimy się w podchody każdego popołudnia, to jest one się bawią, nielaty, w zabawę na orientację „znajdź nas, jeżeli potrafisz” (a kiedy znalazłaś jednego, nie zgub go, zanim nie odszukasz pozostałych).
Fantastyczny ten wrzesień, mówiłam, że zamiast gnić w świetlicy przed ekranem nielaty znikają w podwórkowych okolicznościach przyrody. Naprawdę, świetnie się bawię przez dwadzieścia do trzydziestu minut każdego dnia. Słowo, hiperwentylacja.

- Ja panią znam! – mikry towarzysz Silnego wbił we mnie przybrudzony piachem palec.
- Tak - wydukałam - jestem mamą twojego kumpla, Silnego …
… i pierwszy raz w życiu cię widzę … Czyżbyśmy się wszakże już gdzieś, kiedyś spotkali, a ja o tym byłam zapomniałam?
Silny i Mikry wyglądali już na takich, co to poważnie trzymają sztamę.
- Nie. Ja czytam w pani myślach! - Mikry patrzył na mnie hipnotycznie. – Znam wszystkie pani myśli!
… grubo, jak na pięciolatka.
- … naprawdę, znam wszystkie pani myśli, widzę je! – ciągnął Mikry z dykcją i wymową wróżbity z płatnego kanału w tv.
- To pjawda, – Silny wypiął pierś – Mama. On ma supejmoce!
Wiem, kumplowi po prostu nie wypada być ot tak, zwyczajnym.
Przez kolejny kwadrans to rozluźnialiśmy (ja), to zaciskaliśmy (oni) kumpelski uścisk na pożegnanie.
Do jutra!
Pa pa.
No to lecimy.
Jestem najszczęśliwszą z matek, że przychówkowi jest dobrze w przybytku edukacji.
Uff.



… tymczasem w tle do pisania o rozbestwieniu moich małolatów włączyłam kawałek z „Dzień dobry TVN”.
Miewam mentalną czkawkę w trakcie składania wyrazów i ze strony głównej „Gazety” (na którą przeskoczyłam z Worda) pognałam na portal plotek po słowach kluczowych „Rusin o ostrym dyscyplinowaniu dzieciOstre-dyscyplinowanie-dzieci mnie za każdym razem nieodwołanie podpala.

- Ten model – rzecze Rusin w DDTVN i się uśmiecha tak, jakby wiedziała, że my wiemy, że przecież nie o sobie gada - wymaga niezwykle dużo poświęcenia ze strony rodziców, - tu wywrócenie oczami - bo trzeba dziecko cały czas pilnować!
I nie chce mi się tego słuchać dalej.
NIEZWYKLE-DUŻO-POŚWIĘCENIA.
(kapitaliki i bold od redakcji, bo w tekście się nie da inaczej ująć intonacji.)
... niezwykle dużo unikatowego czasu spędzonego w korkach i na przypilnowywaniu.
Chodzi pani o hodowlę stosownie wytresowanego egzemplarza gatunku homo sapiens?
Osobiście nie chciałabym mieć do czynienia z dyscypliną przez okrągłą dobę dzień w dzień.
A pani by chciała, pani K.R.?
Skąd pani wie, że dla młodocianych to optymalne?
Cóż, ja na przykład, ja jestem bardzo leniwą matką.
Odstawiam przychówek do szkoły rano i odbieram po południu.
O wiele później, niż odbiera swoje dzieci wiele mam.
Po szkole wracamy do domu i nie istnieje żaden grafik.
Wyjąwszy obiad, odrabianie lekcji i pałętanie się pod nogami.
Granicą mojego poświęcenia jest poświęcanie na zawód tego czasu, który mogłabym poświęcić na pilnowanie moich nielatów w czasie zajęć dodatkowych z chińskiego, z klarnetu, z tai-chi.
Śmieszne, bo mam jednocześnie przekonanie, że ten luźny czas po lekcjach, który nielaty trawią snując się po szkolnym podwórzu z kumplami jest dla nich ważniejszy od tai-chi.
W tak zwanych naszych czasach wisieliby na trzepaku.
Na mandaryński i kantoński przyjdzie jeszcze czas.

(Tak, tak, wiem, że oczywiście JESZCZE POŻAŁUJĘ tej nonszalancji.
Bo dzieci trzeba ostro dyscyplinować, żeby się rozwijały ;)))) )


Ucha cha.



__________________________________________________________


Piękny mamy tu lokalnie oldschool, prawda?
Foty z dzisiejszej wycieczki rowerami.







(Zdumiewa mnie wszechobecność chudych, smutnych małpek z przekrzywioną mordką.
Dlaczego? Gdzie, kto i jak?
I kto to kupuje? I jak się tym kupiwszy, bawi?)




10 komentarzy:

  1. Też wpadł mi w oko tekst o Rusionowym dyscyplinowaniu i urzekł mnie fragment o jej rodzicielskim poświęceniu.

    Nieszczęsna kobieta. Tu mignąć, tam zabłysnąć, a tu jeszcze te cholerne bachory, którymi trzeba zarządzić, ostawić, odebrać, pokwitować odbiór...

    I nieszczęsne dzieci bardziej gnuśnych matek.

    Że pożałują ich matki to jasne. Ale jak one pożałują, że były tak zaniedbane.

    I czy wybaczą? Kulę się w trwodze.

    Pani Rusin najwyraźniej minęła się z powołaniem. Może powinna pracować w transporcie pocztowym?

    OdpowiedzUsuń
  2. No, jak Kinga Rusin, to w tle koniecznie: https://m.youtube.com/watch?v=012PnzrGqxM

    OdpowiedzUsuń
  3. O, jak bardzo pożałujesz :) na pewno. Urodziłaś sobie i tak pozwalasz bezproduktywnie latać po chaszczach ! Zimno, ja się tego po tobie nie spodziewałam, żadnych korepetycji z kantońskiego wieczorami ? Może jeszcze powiesz, że nielaty idą spać a ty ...czytasz książkę ? ;) twoja siostra macierzyństwie Magda :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Co do smutnych małpek.
    Sprzedawaliśmy kiedyś z Mężem obrazki dla dzieci. Drukowane, tanie, kilkanaście wzorów. Temat- mniej lub bardziej bajkowe, kolorowe zwierzaki. Dawaliśmy też obrazki w prezencie zaprzyjaźnionym rodzinom i zauważyłam, że jeśli wybierała mama/tata/babcia to nieodmiennie był to słoń z zadartą trąbą, zwariowany pies, krowa na nartach, słowem coś dziarskiego i wesołego. Natomiast jeśli wybierały same dzieci (no a przeważnie wybieramy coś, co jest do nas podobne i raczej nie mam na myśli wyglądu) to często był to smutny piesek. Taki bezradny gamoń w kałuży.Z rozmazanym łezką okiem.
    I zaczynały się namawianki, TEGO chcesz ? NA PEWNO? Zobacz jaki śmieszny kotek, oooo smoka weź, jaaaaki faaaajny smok! A dziecię twardo, z usztywnioną żuchwą -pieska chcę.

    One- te nasz skarby, ta przyszłość narodu, nadzieja nasza, bywają smutne, a my -dorośli absolutnie nie chcemy im na to pozwolić.. Ani na chwilę. Tak jak kobieta w ciąży musi obowiązkowo tryskać radością życia, a jak nie to ją społeczeństwo upomni, że POWINNA SIĘ CIESZYĆ!, tak nie bardzo chcemy przyznać tym miodem smarowanym, brokatem, zabawkami sypanym cherubinom prawa do weltschmercu.
    A to się w pakiecie z wrażliwością dostaje.

    OdpowiedzUsuń
  5. siedzę w domu całymi dniami, serio, i niesamowicie się cieszę, że nie przychodzi mi nigdy do głowy oglądać rano żadnej tv! niesamowicie wiele tracę i jakże mnie to niespotykanie cieszy :) ostro dyscyplinuję siebie, pod warunkiem, że mi się chce ;-) pozdrawiam donosząc na samą siebie, że jako wieloletni udzielacz korepetycji z angielskiego, udzielam je wyłącznie obcym dzieciom:D

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzieci sa do kochania i nie wiem, skad tu mowa o poswiecaniu sie? W ogole jak slucham takiego gadania, zastanawiam sie, po co ludziom dzieci? Dlaczego traktuje sie dzieci jak produkty czy inwestycje, projekty, a nie jak istoty ktore tak wiele ze soba przynosza i tak wiele moga nam i swiatu dac, tak same z siebie, bez (s)tresowania ich. Kiedys rozmawialam z taka mama, ktory posylala dziecko na tysiace zajec i narzekala, ze syn nie ma sily ani ochoty by odrabiac lekcje... Dzieciak ten nie mial zadnego wolnego dnia w tygodniu od jakichs zajec! Zasugerowalam, by moze dac mu choc jeden dzien wolny, np sobote na... odpoczynek. Na to zatroskana mama: no tak I przelezy cala sobote w pizamie (!) czytajac!

    OdpowiedzUsuń
  7. Pomijając fakt, że model o którym mówi Rusin jest mi raczej obcy i moje dziecko nie chodzi na żadne zajęcia dodatkowe, to nie oceniałabym jej jako matka. Ona sobie wymyśliła taki świat dla swoich dzieci, inni sobie wymyślili inny, no a wszyscy idziemy w zaparte. Jedni w chaszcze, inni w zajęcia dodatkowe. A jako matka mam dla niej zrozumienie, tzn. wierzę, że uważa, że to będzie dla jej dzieci najwłaściwsze i że dlatego w to brnie.

    Dlaczego próbujemy jej powiedzieć, że to nie ta droga? Czy my znamy tę właściwą dla wszystkich jedyną drogę?
    A że Rusin sobie powiedziała w jakimś ddtvn, że to jest najlepsze dla wszystkich dzieci? Pffff! W komentarzach i notkach powyższych co chwilę padają sugestie, co najlepsze dla dziecka jest.

    l.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się w pełni! Każdy ma swój model, i nie wiadomo, co lepsze. Są różne dzieci (w ramach jednej rodziny nawet!) i jednym potrzeba dyscyplinowania, a innym wyluzowywania. I każda rodzina próbuje tak wychowywać, żeby było najlepiej. I nikt nie wie, co to 'najlepiej' znaczy... A może K Rusin 'dyscyplinowanie' rozumie jako odsysanie od kompa/telewizora na rzecz uprawiania sportu? Do ogólnej dyskusji - pamiętajmy, że szkoły publiczne i niepubliczne mocno się różnią. W publicznych wf-u w klasach 1-3 w zasadzie nie ma i wtedy 'dyscyplinowanie' czyli wożenie na sport po południu (po spędzonych 3-4 godzinach w szkole) jest zupełnie czymś innym niż kantoński :-). Ale kwestia jest super ważna, w usa już się mówi o wielkim powrocie do 'twórczej nudy', bo dzieci 'zajęciowane' od rana do nocy mają duży problem kiedy nagle mają chwilę wolną... Pozdrawiam! dosk

      Usuń
  8. O ile pamietam, dzieci pani Rusin duze już są. A jej teoria to wydumy na potrzeby telewizji. Tak to odbieram. Ale zgadzam się, że temat ważny...

    OdpowiedzUsuń
  9. nie ma jednej recepty na wychowanie
    myślę, że tym sławniejszym i bogatszym jest o wiele gorzej

    OdpowiedzUsuń