niedziela, 13 października 2013

2.208 [O krzewieniu czytelnictwa]


W poradniku psychologicznym „Polityki” (w końcu go kupiłam; właścicielka kiosku z prasą tryumfalnie zakrzyknęła: JEST!, kiedy tylko stanęłam w środę w drzwiach sklepiku), więc w Jak radzić sobie ze szkołą Jarosław Klejnocki, nauczyciel akademicki i licealny nauczyciel języka polskiego sensownie rozprawia o lekturach szkolnych:

„ (…) wiele (…) lektur jest archaicznych. Nieprzystępnych językowo, historycznie, poznawczo. System oferujący kanon lektur szkolnych jest pełen hipokryzji. Wciąż słyszę, że dziecko musi zapoznać się z wielką literaturą, a ono się nie zapoznaje, bo nic z niej nie rozumie. Nie rozumie, to nie czyta. Kilka lat temu więcej czasu zajęło mi tłumaczenie mojej córce, drugoklasistce, co to jest stalówka, niż jej samej przeczytanie fragmentów „Plastusiowego pamiętnika”. To przykład lektury, która rozmija się ze światem, i nie widzę powodów, żeby nią była.”  

[źródło: Poradnik Psychologiczny Polityki. Ja, my, oni. - Tom 13 „Jak radzić sobie ze szkołą”, str. 82]


Myślę, dość pewnie idealistycznie, że lektury szkolne – oprócz prostego treningu płynnego składania liter są też po to, żeby adepci nauk nabrali nawyku, że się czyta. Że czytanie jest przyjemnością, rozrywką. A jak tu się zafascynować albo zachwycić i w ogóle, jak dojść do wniosku, że ten i ów wielkim literatem był, skoro się nie rozumie czytanego tekstu? Dla kogoś, kto sam jeszcze niewiele przeczytał drewniany, pełen odpychających archaizmów język lektury dyskwalifikuje ją na wstępie.

Do dupy z taką zachętą.

[Erna duka: „Rzepę plewią wszyscy – wszystkie dzieci w Bullerbyn …”
Erno, wiesz, co to znaczy plewić? Plewić zagony?
Y y y]


I oczywiście wiem, pamiętam, że my, rodzice aktualnych klientów podstawówki też czytaliśmy „Plastusiowy pamiętnik” i „Dzieci z Bullerbyn” i korona nam z głowy nie spadła et caetera. Ale o czym to świadczy? Czego dowodzi?
Cóż, niczego.

Wyjąwszy może sarmacko-romantyczne westchnienie, że skoro nasi dziadowie na tę modłę, to takoż i my.


W biurku mojej mamy, odrabiałam przy nim lekcje, na dnie jednej z szuflad leżało metalowe pudełko ze stalówkami. Na niektórych ze stalówek zaschły plamy z atramentu. Kleksy po latach wciąż się mieniły tęczowo, jak – powiedzmy - benzyna w kałuży. I pachniały atramentem.
W mojej podstawówce, w którejś z klas na parterze stało kilka ciemnobrązowych drewnianych ławek z dziurą na kałamarz w blacie i z rynienką na obsadki.
Nie pamiętam, żebym darzyła te ławki szczególną estymą, ale były, bez wątpienia, codzienną scenografią lekcji.

Teraz tego świata już nie ma. Wtedy był namacalną przeszłością, dzisiaj nie istnieje.
Mnie nikt nie musiał tłumaczyć, czym jest obsadka. Dla aktualnych siedmiolatków to muzeum archeologiczne.

I tutaj się motamy w węzeł gordyjski zaciśnięty z imperatywu transmisji na nielaty narodowej spuścizny (przy czym „Dzieci z Bullerbyn” są jej dość, rzekłabym, kontrowersyjnym elementem) i zaszczepiania pasji czytania.


Zdecydowanie stawiam na nawyk czytania. Na dziecięcy chichot znad tomiku. Na niewyłączanie nocnej lampki wieczorem mimo rodzicielskiego marudzenia, bo się chce dokończyć rozdział, a później jeszcze jeden.


Tymczasem trafia mi gdzieś na pobocza świadomości, kiedy odbieram nieletnich po lekcjach i z miejsca trafia mnie szlag, kiedy to do mnie dociera, że na szkolnym rynku i w wymianie międzyrodzicielskiej funkcjonują publikacje typu „Zbiór lektur do klasy drugiej”. Literatura sprowadzona do kolejnego podręcznika, do treści, którą się hurtowo odbębnia. Wszystkie lektury w jednym i to za czternaście złociszy. Ekologicznie, nie bierze miejsca na półce, minimalizuje ilość kurzu na grzbiecie. Czysty zysk. I koronny argument, że szkoła szkodzi na głowę. Oraz szkodzi czytelnictwu.

Gdzie miejsce na przesuwanie paluchem po grzbietach książek, na niuchanie druku, macanie różnych faktur papieru?


Moje nielaty są, mam nadzieję, bo bezpiecznej stronie biblioteczki.


Biorąc pod uwagę statystki czytelnictwa w Polsce i wbrew mocno krytycznym komentarzom pod poprzednią notką nie ma jednak przesadnego tłoku wśród „rzeczywistych czytelników”.


Badania czytelnictwa prowadzone są przez Bibliotekę Narodową.

W roku 2012 osób, które można uznać za „rzeczywistych czytelników” było 11%.
Codzienną lekturę książek deklaruje 8% czytelników nastoletnich.
Najmłodsi czytelnicy wykazują tendencję do tego, żeby nie czytać książek w całości.
53% spośród osób, które zadeklarowały, że nie przeczytały żadnej książki w ciągu ostatnich 12 miesięcy, nigdy nie czytało książek bądź czytało je wyłącznie w bezpośrednim związku z pobieraniem nauki w szkole.
34% Polaków z wykształceniem wyższym nie przeczytało w ciągu ostatniego roku żadnej książki, 20% nie przeczytało w ciągu ostatniego miesiąca tekstu o objętości trzech stron lub dłuższego artykułu w prasie, 17% nie przypomina sobie, żeby w ciągu ostatniego roku czytało jakąkolwiek prasę.

[źródło: "Społeczny zasięg książki w Polsce w 2012", Roman Chymkowski 
we współpracyz Izabelą Koryś i Olgą Dawidowicz-Chymkowską, Biblioteka Narodowa]



Nie mogę się pozbyć wrażenia, że powyższe nieco dyskwalifikuje osiągnięcia rodzimego szkolnictwa w zakresie krzewienia pasji czytelniczej.




55 komentarzy:

  1. Pani dzieci lektura "Dzieci z Bullerbyn" nie zachęca do czytania. Inne dzieci (patrz komentarze pod poprzednim wpisem) - owszem zachęca. I czego to dowodzi?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja nie uważam że lepiej czytać byle co byle czytać. Czytanie samo w sobie nie jest wartością, literatura jest wartością. Czytanie za przeproszeniem listy zakupów nikogo jeszcze nie rozwinęło.
    Jeśli dziecko nie rozumie co to jest stalówka, po to ma rodziców, żeby przyjść i zapytać. Po to jest encyklopedia, słowniki żeby sprawdzić z dzieckiem nieznane słowa, wyjaśnić, pokazać. Dlaczego chcemy wychować dzieci na takie które zniechęca byle trudność. Wszystko ma być łatwe, wstępnie przemielone.
    A przystępne czytadła może przecież dziecko czytać w wolnym czasie. Nie musi to być lektura.
    Żeby nie było że teoretyzuję- mam dziecko w pierwszej klasie. Które samo sprawnie czyta książki, w ilościach hurtowych. I Basie, i Lassego i Maję , i Buyno-Arctową, i Astrid Lindgren.Jak czegoś nie rozumie, przychodzi, pyta, rozmawiamy. Ze swoich lektur bierze bogate słownictwo, coraz fajniejszą składnię. Poznaje światy inne niż jej. I mnie się to podoba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwsze zdania - brawo. To pogląd może nawet kontrowersyjny w kontekście wyników czytelnictwa, ale także werbalizowany przez niektórych krytyków - choć mniej medialnych (ale mim zdaniem mądrzejszych) od Klejnockiego.
      Ale ta dyskusja nie prowadzi do niczego, nikt tu nikogo nie przekona: Zimno nie lubi, my lubimy (większość komentujących), argumenty można wyciągać do końca świata.
      PS. W tym roku skończyłam 40, a stalówek w obsadkach w szkole nie miałam.

      Usuń
    2. MW, masz racje, ale w tej dyskusji ciekawe są dla mnie postawy, co my, dorośli, w ramach mikrokosmosu rodziny, robimy z tym, co proponuje nam system.
      Buntujemy sie i wkurzamy? Racjonalizujemy? Nie zauważamy i plyniemy z prądem? Tworzymy alternatywny swiat? Bardzo to dla mnie ciekawe :)

      Usuń
    3. U nas jest, najkrócej: szkoła reprezentuje jakiś system wartości, niekoniecznie zawsze zgodny z naszym. To dotyczy zarówno spraw światopoglądowych (jesteśmy agnostykami i tak wychowujemy dzieci, więc resztę można sobie dopowiedzieć - chociaż w naszej publicznej szkole jest etyka), jak i innych, typu dobór lektur albo dobór muzyki na imprezach szkolnych - najczęściej odpowiadającej najniższym gustom (dlaczego?? dlaczego nie można puścić czegoś trochę ambitniejszego??). Nie liczę na to, żeby szkoła idealnie odwzorowywała moje poglądy. W razie kontrowersji (rekolekcje, disco, Sienkiewicz) rozmawiam z dziećmi i jakoś nie widzę, żeby miały z tym problem. Jeśli chodzi o czytanie, to problemu nie ma, bo jesteśmy ludźmi czytającymi, lektury szkolne stanowią jakiś drobny ułamek wszystkich lektur moich dzieci. Starsza (5 klasa) jak do tej pory miała problem z "W pustyni i w puszczy", ale stwierdziła, że od połowy robi się coraz ciekawsze. Młodszy na razie czytał w całości tylko "Koziołka Matołka" (z moimi "przypisami"), ale bez większego bólu.
      W jednym przyznałabym rację Zimno - być może taki dobór lektur nie zachęca dzieci do czytania (mówimy tu o dzieciach, które nie mogą liczyć w tym względzie na rodziców). Egoistycznie mogę powiedzieć: nie mój problem. W dłuższej perspektywie to problem nasz wszystkich, tyle że tu znowu dochodzimy do pytania: na ile szkoła jest odpowiedzialna za wychowanie.
      Zatem, odpowiadając na Twoje pytanie - raczej racjonalizujemy (w kwestii lektur). Natomiast wkurza mnie w polskiej szkole co innego i tu się szarpię, i walczę, gdzie się da:
      - ceny podręczników (komplet dla dwójki dzieci zeszłego roku, I i IV klasa, wyniósł 1/3 mojej pensji, sfera budżetowa, szkolnictwo wyższe; tylko podręczniki!)
      - ciężar tornistra (6-7 kg dla 30 kg dziecka; po interwencjach - część ksiażęk zostaje w szkole, ale przecież prace domowe! - ok. 5 kg)
      - system oceniania z... wfu. Najkrócej mówiąc, wg wyników, a nie wkładu pracy i chęci. Moja córka już w tym roku płakała, ponieważ w konkurencji pchnięcia kulą nie ma szans z dobrze zbudowanym kolegą (ona - 3, kolega - 5).

      Usuń
  3. Wreszcie ktos to powiedział. ktoś wydrukował nareszcie. Sienkiewicz taki proszę Państwa (i bynajmniej nie chodzi o Kubę) jego proza jest pełna stereotypów i uprzedzeń..

    OdpowiedzUsuń
  4. Szkoła nigdy nie zachęcała do czytania ;) zachęcała do odbebniania, 20 lat temu i teraz. Ja to zalowalam, jak jakaś moja ulubiona książka, była lektura, Jakaś taka skażona sie stawała. Nienawidzialm tego czytania na czas i na akord.
    Co zupełnie nie zmieniło faktu, ze książki polykalam, czytałam do rana pod koldra, w pamietniczku zapisywalam sobie recenzje pełne egzaltacji i uniesien ;) nauczyłam sie tego patrząc na czytających rodziców.
    Najważniejszy jest dom, a nie szkoła. Nie ma co takiej wagi do niej przywiazywac. I traktować z taka śmiertelna powagą.
    A co dyskusji o lekturach, to ze stoickim spokojem znoszę co proponuje szkoła, bo to JA nadaje temu sens. Nie szkoła, ale ja, nasz dom, to, co my wytlumaczymy dziecku. I tu nie mam żadnych obaw, co jest ważniejsze dla mojego szkolniaka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój komentarz, więc nie będę się powtarzać. Dodam tylko, że moje dzieci mając obie babcie z ogródkami działkowymi doskonale wiedzą, co to znaczy "plewić":) wręcz pomagają w tych czynnościach;) choć mieszkamy w centrum miasta;)

      Usuń
  5. u nas nie ma lektur. zastrzegam: nie wiem, czy to lepiej czy gorzej. inaczej. inny system. od pierwszej klasy (Starszy jest w drugiej a Mlodszy w Kindergarten) dzieci prowadza tzw. reading log: kartka papieru na ktorej zamalowuja kwadracik, koleczko czy co tam jest jesli czytaly dziennie 10 minut. rodzice maja to poswiadczyc podpisem. czytanie oznacza czytanie samodzielne, z rodzicami, z rodzenstwem, sluchanie audiobooka, dla slabiej czytajacych opowiadanie historyjek do obrazkow. jednym slowem: siegniecie po ksiazke. na 10 minut codziennie. kiedy dzieci sa starsze wymagania sa zwiekszan, np. Starszy od drugiej klasy musi pod kwadracikami opowiedziec jednym, dwoma zdaniami na pytanie miesiaca. w tym miesiacu musial napisac gdzie dzieje sie akcja ksiazki, ktora czyta/l

    OdpowiedzUsuń
  6. Muzea archeologiczne potrafią być bardzo wciągające... To tak na marginesie.

    Moje dziecko chichocze przy Plastusiowym pamiętniku. Jacka, Wacka i Pankracka przeżywało z wypiekami na policzkach. Mam - w najbliższym otoczeniu rówieśników mojego syna - co najmniej z siedem podobnych reakcji na te książki i całkiem sporo na inkryminowane Dzieci z B.

    Mamy niestety cały ogonek książek do czytania, bo z chęcią wróciłabym - eksperymentalnie - do Dzieci z B., żeby przekonać się, czy rok temu to był chwilowy kaprys, odrzucenie książki, czy też trwała niechęć. Przy okazji spojrzałabym na nie świeżym okiem.

    W szkole mojej znajomej rodzice umówili się z panią wychowawczynią, że w jeden dzień w tygodniu pół godziny pierwszej lekcji będzie przeznaczone na czytanie książki, którą przyniesie "wyznaczone" dziecko. W domyśle - książki przez to dziecko ulubionej, świeżo kupionej lub pożyczonej z biblioteki. Czytają tak już drugi rok (druga klasa obecnie). Inicjatywa wyszła od rodziców.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to się nazywa "Cała Polska czyta dzieciom":))

      Usuń
    2. MamaM., alez cudny pomysl. Wiesz moze cos wiecej jak to wyglada? To czytanie przez pol godziny? Ksiazki calej sie nie da przeczytac w tym czasie...wiec czytaja przez np pare tygodni (po pol godziny) 1 ksiazke, az skoncza, tak? Bardzo mi sie ten pomysl spodobal...
      dzieki za wiecej informacji, Rosemonde

      Usuń
  7. Na studiach miałam z Klejnockim zajęcia. Zakład metodologii przygotowywał wtedy projekt przebudowania licealnego kanonu - z grubsza chodziło o to, żeby usunąć to, co się przejadło, sczerstwiało, zdezaktualizowało, a na "wolne" miejsce wrzucić teksty ciekawsze. Przygotowaliśmy więc propozycje konspektów lekcji, omawiających takie ewentualne nowe lektury. Otwieraliśmy się na zmiany, bo wiedzieliśmy, że bez nich nauka literatury stanie się fikcją, nauką o streszczeniach. Było dużo nadziei, przede wszystkim w nas, studentach, którzy lada moment mieli rozpocząć pracę w szkołach.

    A potem zaczęłam edukować w liceum i przekonałam się, że sytuacja czytelnictwa wśród nastolatków jest jeszcze niewyobrażalnie beznadziejna. Nie chodzi o to, że uczniowie nie czytają lektur. Oni nie czytają już nawet streszczeń dłuższych niż na trzy strony. A rozumienie poezji u większości zatrzymało się gdzieś na etapie Brzechwy i Tuwima. Uczyłam w dwóch warszawskich liceach - jednym z czołówki rankingu i jednym z nieco dalszych miejsc. Młodzież była zdolna, inteligentna, kulturalna, owszem, ale ze słowem pisanym byli mocno na bakier.

    Ci nieczytający licealiści wynieśli z wcześniejszych etapów nauczania to niezmiernie silne (i częstokroć słuszne) przekonanie, że lektury są nudne. Przyznajcie się, kto w wieku lat piętnastu ekscytował się "Nad Niemnem"? A "Pan Tadeusz" też Was zachwycał? I wiem, spuścizna, narodowa chluba, naszych ojców mowa dawna i historia chwalebna w tych księgach zawarta. Tyle że młodzież ma to gdzieś, ma na to wy... no wiecie, jak to mówią.

    Nieżyjący już, fantastyczny badacz literatury romantyzmu, Eligiusz Szymanis, po wielokroć powtarzał nam na wykładach: "Nie da się zrozumieć "Pana Tadeusza" w wieku lat 15. Nie da się nawet w wieku lat 25. To dzieło zrozumie naprawdę dopiero ktoś w sile wieku. Więc poczekajcie z lekturą co najmniej do czterdziestki".

    Nie dziwię się, że Słowacki nie zachwyca. Że nie zachwyca Plastuś. Dziwię się, że ministerstwo nadal tkwi w przeterminowanej konserwie i woli produkować rzesze wtórnych analfabetów, niż odstawić do lamusa kilka zalatujących stęchlizną wielkich dzieł literackich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak nie zachwyca, jak zachwyca? Plastuś oczywiście...

      Usuń
    2. => Moe: TAK!
      tak właśnie.

      acz nie tylko ministerstwo broni "kanonu lektur".

      Usuń
    3. Przez stalówkę Plastusiowy "rozmija się ze światem"??? :-O
      O majn, biedny Stanisław Lem...

      Usuń
    4. Zimno, zapytam cię z czystej ciekawości i sympatii - czy Ty działasz w Radzie Rodziców? Bo tam trzeba takich jak ty - wkurzonych, ale mających cos do zaproponowania w zamian. Kompetencje RR są spore: np: opinie o podręcznikach, bo są lepsze o tych z waszej szkoły. Ja np: nie zgadzam sie na dawanie dzieciom moralizatorskich nagród-książek, czy tez wyrobów ksiazkopodobnych, wymyslam cos na czasie i szkoła na to
      idzie. W przedszkolu mojej córki co tydzień czytam, co przyniose. I nie jest to "plastusiowy pamiętnik" ;) Niedlugo bede robic wykład o dobrych książkach dla dzieci dla chętnych rodziców. Dzieje sie to w zwykłym, państwowym przedszkolu.
      Moze przeloz swoja złość na jakies lokalne działanie? Chyba, ze juz to robisz :)
      Pozdrawiam znad nowego tomu Magicznego Drzewa i Zuzi, która nie ma siurka ;)

      Usuń
    5. Ja. Ja ekscytowałam się "Nad Niemnem" a "Wesele" zdumiało mnie muzyką tekstu.
      Miałam wtedy 15 lat właśnie.
      I nie ściemniam!
      Więc nawet jeśli tylko pewna ilość dzieci zrozumie, poczuje bluesa przy tej lekturze - i tak warto czytać kanon!


      Usuń
    6. Mnie zachwycał i Pan Tadeusz, i Nad Niemnem. Serio. W liceum. Pana Tadeusza do dziś uwielbiam, jakiś czas temu czytałam sobie do poduszki. Nie wiem jak teraz, ale kiedyś podręczniki strasznie kastrowały wymowę Pana Tadeusza. A Klej[nocki] był moim polonistą.
      joa
      ps. dziecko w wieku lat sześciu samo przeczytało dzieci z bullerbyn. Kwiczało ze śmiechu, a potem czytało jeszcze ze dwa razy.

      Usuń
  8. Zimno chciałaby może, aby to Jej opowiadanka trafiły na listę lektur. Nie będzie trzeba wtedy tłumaczyć co to jest stalówka, ale co to mandryle tak. Bo tłumaczyć co to stalówka, to obciach, prowincja, ciemnogród. Wykład na temat mandryli to nowoczesność, europejskość, światowość nawet!

    OdpowiedzUsuń
  9. jako nałogowa czytaczka - zawsze jestem w trakcie czytania kilku książek jednoczesnie - uważam, ze czytanie krzywdy nie robi :) Pana Tadeusza skrupulatnie przeczytałam, Nad Niemnem, Lalkę - także. Chyba Odysei nie przebrnęłam. Dla mnie książki to magia, uwielbiam ten moment, gdy kładę się do łożka/wchodzę do wanny/ jem spóźnioną kolację (a więc bez asysty dzieci) - z książką w ręce. Nie lubię rozgardiaszu, w domu natomiast książki, na wpół otwarte - leżą wszędzie. Żeby zawsze były pod ręką :)
    Wieczorne czytanie z córką (lat 5) to zwyczaj nie do ruszenia, to nasz czas, gdy młodszy już spi. Sama wybiera książkę, którą chce czytać, jak coś mi się już wyjątkowo znudzi - jak czytany po raz 30 Koziołek Matołek - to ja dokonuję wyboru. Jednak widzę, że właśnie książki z czasów mojej mlodości podobaja jej się najbardziej, Basię też lubi, ale rzadko do niej wraca, natomiast Przygody Kota Filemona, jakieś drukowane opowieści przygód Bolka i Lolka czy Reksia, ostatnio odkryty Plastuś - praktycznie każdego dnia. Kubuś Puchatek już zaliczony, Mikołajek jej nie zachwyciły, ostatnio odkryłyśmy Pożyczalskich, ale czekają w kolejce.
    Czytanie nie boli, naprawdę. Nauka też. Warto czytać, poznawać, pytać, dociekać. Świat pędzi do przodu, ale trzeba też docenić to, co było. I znów - to rodzic w większości kształtuje opinie dziecka. Jesli krzywi się na widok spisu lektur to dziecko po te konkretne książki chętnie nie sięgnie.

    ola

    OdpowiedzUsuń
  10. Mój siedmiolatek z ogromną przyjemnością pochłonął właśnie "Plastusiowy pamiętnik". Wzmianka o fakcie wydania książki przed narodzinami jego babć okazała się bezcenna. Próby zobrazowania naparstka spełzły na niczym, bo ponoć już "od bobasa" zna temat. Słownictwo go nie zaskoczyło ... no może jedynie "wiercipięty" ;-)
    No ale ... to dopiero pierwsza lektura ;-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Eeech. Moje dzieci uwielbiają. I Plastusia, i Dzieci z B. i wszystko chyba inne. Dopóki to ja im czytam. Jak mają czytać samodzielnie, to nagle WSZYSTKIE książki są nieciekawe.

    OdpowiedzUsuń
  12. Pracuję w podstawówce w szkolnej bibliotece i niedawno prowadziłam bój z polonistkami, by nie brać jako nową lekturę "Chłopców z placu broni" tylko "Dynastię Miziołków" - otóż bój przegrałam. Na szczeście mam mądrego dyrektora i nie pozwolił na "Chłopców.." Zgadzam się całym sercem na krzewienie wartości i uświadamianie piękna literatury za pomocą książek współczesnych dzieciom - równie wartościowych, pięknie napisanych, wspaniałych. No ale to jeszcze trzeba sobie zadać trud i takich książek poszukać. A komu się chce. Przyszedł do mnie kiedyś dzieciak z 3 klasy,że mama mu kazała wypożyczyć "Antka". Bo taki wartościowy. Czytajcie drogie mamy dzieciom to, co Wam kazano czytać w szkole, na pewno będą przeszcześliwe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Protekcjonalny ton? Też potrafię...

      Czytam, droga pani bibliotekarko, między innymi to, co sama czytałam w dzieciństwie, zanim poszłam do szkoły. I moje dziecko jest przeszczęśliwe. Oprócz tego czytamy całe mnóstwo współczesnej, wartościowej literatury dziecięcej. "Antka" trzecioklasiście bym nie wypożyczyła. Mimo że jest wartościowy.

      Usuń
    2. No i ok. super. Ale co ma powiedzieć dziecko, które tylko "Antka" w dyspozycji od rodzica dostaje? Biedne dzieci tych rodziców, którzy szczyt literackich wyżyn widzą tylko w lekturach z dzieciństwa - szkolnych na dodatek (bo innych już pewnie nie "musieli" czytać). W sumie dobrze jest, jesli rodzic w ogóle z dzieckiem czyta. Jeśli do tego ogarnia księgarskie półki, to już ideał. Ale samo zawieszanie się na skostniałych, odrealnionych lekturach szkolnych - dramaturgia:)

      Usuń
  13. Nie przypuszczam, ze fakt zmuszania niewinnych dziatek do zgrzytania zebami nad stalowka i plewieniem zagonow sie tak bezposrednio przeklada na 34% wyksztalconego narodu nie czytajacego rocznie zadnej ksiazki. Przeklada sie brak zachety do czytania, czynienie z czytania wylacznie szkolnego obowiazku, brak wzorcow w rodzinie, brak rodzicielskiego zainteresowania dziecieca pozaprzedszkolna, czy pozaszkolna aktywnoscia...
    Nie zapomne sytuacji, gdy rozmawialam z wyksztalcona matka polskiego pieciolatka pytajac, czy wsrod stosu plastikowych zabawek i innych gadzetow rzeczony ma tez jakies ksiazki, bo chcialam mu przed snem poczytac. Odpowiedziala, ze tak. Ma ksiazke. Jedna. Gdzies. Taka mu kupili z reklamy. Skustomizowana. Z jego imieniem zastepujacym imie glownego bohatera. Nie rozpakowali jeszcze, bo skoro sam nie umie czytac... (I nie wiadomo, gorzko plakac, czy plakac ze smiechu?)
    Do tego dzis ksiazki przegrywaja z telewizorem, nintendo, czy z 'wystrzel swinke w kosmos' na tablecie, czy ajfonie.
    Od narodzin nasza glowna lektura sa wiersze Brzechwy... walkujemy je regularnie, choc nie przypuszczam, ze trzylatka ze znaczacym deficytem dostepu do jezyka polskiego ogarnia 'kupila maczku paczke' lub z 'apteki poszla do praczki'. Na razie nie wypytuje, kim jest praczka. I owszem, mozliwe, ze zle czynie, ze powinnam znalezc literature dostosowana do wspolczesnosci, ba, niewykluczone, ze przeze mnie Dynia nabierze archaicznych nawykow jezykowych argentynskiej emigracji, ale wyprobuje na niej te nieszczesne dzieci z Bulerbyn, a biurko jej wlasnie kupilam takie z dziura na kalamarz, wiec bedzie gdzie chowac wspolczesne stalowki (te z zajec kaligrafii, nawet jesli lada moment umiejetnosc pisania dlugopisem, czy olowkiem mialaby sie okazac passe).

    OdpowiedzUsuń
  14. ... nastapila przerwa w komentarzu, bo musialam odszukac material zrodlowy... Lasse i Maja 'Tajemnica kawiarni' - strona 70
    (...) - Ach tak! - krzyczy. - szanowny pan Epan gustuje w mlodszych dziewczetach! Mnie wykorzystywal, ale tak naprawde chodzilo mu o moja corke. Zgadzam sie z komisarzem, jestes lajdakiem, Marcel.
    - Sara jest naprawde ladna i mila, ale nie moze sie rownac z moja wloska czekoladka - mowi Marcel i zwraca sie do Dina Paniniego! (...)
    Wytlumaczenie sceny i kontekstu socjologiczno-spolecznego (on jest moja wloska czekoladka! WTF?!!!) siedmiolatce zajelo mi prawdopodobnie dluzej nizli wyjasnienie, co to jest plug, brona lub stalowka :-))) Nauczka, by lekture dziecieca czytac najpierw samemu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ratunku, świat się kończy, ten tekst jest z książki dla dzieci?!
      migusiem zerknęłam na pierwszy z brzegu dostępny opis serii " Książki świetnie nadają się dla dzieci, które właśnie zaczynają samodzielnie czytać..." - jasne, przynajmniej można być spokojnym, że nie złapią sensu...

      ola

      Usuń
  15. Moja nielatka uwielbiała Dz z B, dokładnie 5 lat temu. Czytałam jej część na głos, część sama ciągnęła, też głośno. Intonowałyśmy głosy, gadałyśmy jak to fajnie musi być takim dzieciom na wsi i jak ciężko zarazem. Jak się zmienił stosunek rodzic-dziecko, że babcia i dziadek mieli inne dzieciństwo niż ja, a ona to już ma całkiem inne.

    Ja za to, dokładnie 25 lat temu, nienawidziłam Dz z B. Bo dostałam szarą, porwaną książkę z biblioteki, jak na mój ówczesny gust - opasłą, napisaną trudnym językiem, z jakimiś obcymi imionami, których nie umiałam przeczytać. I wyć mi się chciało, bo co zaczynałam czytać, to po dwóch stronach nic już nie kapowałam.

    To nie jest książka do samodzielnej lektury 7-8 latka. Ale jest to książka do wspólnego przeżywania.

    OdpowiedzUsuń
  16. myślisz, że istnieje takie oto proste przełożenie, że źle dobrane(wg niektórych!!) skutkuje jeszcze gorszym. Że kilka lektur szkolnych na zawsze i skutecznie zniechęciło naród do czytania. O buchacha Zimno.
    Co nie zmienia faktu, że spis lektur, podobnie jak inne działania ministerialne, skutecznie ograniczają MYŚLENIE, WOLNOŚĆ wyboru. I przypomina mi się jak napisałaś mi kiedyś, że uczysz swoje dzieci, iż wolność nosi się w sobie ))

    OdpowiedzUsuń
  17. Po prostu czytać, czytać i jeszcze raz czytać. Na początek to, co się nawinie pod rękę. Nawet jeśli jest to leżąca u babci w łazience "Polityka" (dziesięciolatek też potrafi znaleźć tam sobie coś ciekawego) czy pisemko komputerowe. Książki - zawsze, przed spaniem, na bezsenność, w czasie podróży koleją (w samochodzie jakoś się nie sprawdzają, tam lepszy audiobuk), na sedesie, do polegiwania. Problemem jest moim zdaniem nie tyle sam "kanon lektur" (różnym ludziom podobają się różne rzeczy), co samo podejście do czytelnictwa w szkole. Szkoły nie interesuje, że dzieci czytają i że czytają inne książki, niż te w lekturach. Mają znać lektury i to wszystko. Jest niby możliwość wyboru samodzielnej lektury raz do roku, ale zaaprobować musi ją nauczycielka. No i mieliśmy problem: kilku chłopców chciało Hobbita. Decyzja: Nie, bo to nie dla ich wieku. A fakt, że książkę już i tak znali zupełnie nauczycielki nie przekonał. "Harry Potter" - nie, bo zbyt kontrowersyjna... I tak kolejne propozycje były torpedowane. W końcu stanęło na tym, że pani wybrała jedną z zaproponowanych przez syna książek. Tak wygląda "lektura do samodzielnego wyboru".
    Problemem jest też coś innego. Trzeba nierzadko przerywać lekturę pasjonującej książki, bo na konkretny termin trzeba znać lekturę. Nie można lektury przeczytać za wcześnie, bo wtedy w pamięci zatrą się szczegóły, o które pyta nauczyciel, żeby sprawdzić czy książka rzeczywiście została przeczytana. I tak odrywamy się od "Zagadek Fromborka" (wspólne wieczorne czytanie to "must") i jedziemy z "Zaczarowanym ogrodem", którego już jako dziecko nie znosiłam. Moja feministyczna dusza buntowała się przeciwko zrzuceniu na dziewczynkę całej odpowiedzialności za posklejanie rodziny ;) Syn więc ma już moją interpretację, pytanie jak będzie się taka lektura miała do szkolnych "kart pracy". :(
    Moja konkluzja - szkoła zabija czytelnictwo skuteczniej niż cokolwiek innego.
    joa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z pretensjami do ministra i Centralnej Komisji Egzaminacyjnej. Bo niby lektury można dowolnie wybierać, tylko później na sprawdzianie klas szóstych, egzaminie gimnazjalnym lub maturze i tak trzeba wiadomo które znać - choć oficjalnie nie trzeba. I tak nie trzeba było, aż parę lat temu na koniec gimnazjum walnęli szczegóły z "Kamieni na szaniec", których większość jeszcze nie zdążyła omówić. No ale przecież na egzaminie nie może być konkretnych szczegółów z konkretnych lektur, bo do końca roku szkolnego jeszcze trzy miesiące były. To wersja oficjalna. Oczywiście do nadużycia się przyznano, oczywiście przeproszono i oczywiście wyników nie weryfikowano i gimnazjaliści zostali z ręką w nocniku. To ja się pytam, do kogo jako rodzice będziecie mieć pretensje, gdy się na jakimkolwiek sprawdzianie na koniec szkoły okaże, że lektury to może i czytaliście przyjemne i interesujące, ale na zadań zrobić dzieci nie umieją, bo te oparte na całkiem innych książkach? Choć oficjalnie oczywiście nie. Otóż do nauczycielki będziecie mieć pretensje, że źle lektury dobrała.

      Usuń
  18. " Gdzie miejsce na przesuwanie paluchem po grzbietach książek, na niuchanie druku, macanie różnych faktur papieru?" O tak! Tak! Tak! Pierwsze spotkania z książką w dzieciństwie tak wyglądały. I drugie w wieku nastoletnim. I w studenckim. A potem to już tylko samo czytanie zostało, bo własnej wypłaty na nowe nie starcza, a te z biblioteki to jakoś tak nie bardzo chce się do twarzy przytulać, niuchać itd. No więc trudno. Czy te badania uwzględniają czytelników bibliotecznych, czy tylko kupujących? Bo jeśli tylko kupujących, to moja cała rodzina oscyluje w granicach zera. Co innego, gdyby brać pod uwagę książki pożyczane w bibliotece. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  19. Zimno, a nie przyszło Ci do głowy, że może właśnie po to się czyta, żeby to rozwijało? Nie nauczało z góry, nie z katedry, ale tak po prostu. Żeby to miało jakiś sens, to trzeba też stanąć na palcach. Jak to robią dzieci, jeszcze zbyt niskie, gdy chcą dojrzeć, co dorośli na stole położyli. Coś musi być w książce, czego dzieciak nie zna, bo inaczej ona będzie nudna dla niego. Ja moim uczniom mówię, że nie muszą czytać lektury, jeśli już bardzo nie chcą, ale w zamian mają przeczytać książkę, jaką sami wybiorą i mają być gotowi do rozmowy ze mną o niej. Niektórzy tak robią. A za czytanie dodatkowych książek (przez nich wybranych) i zarekomendowanie ich w klasie stawiam piątki. Ale muszą sprawić, że ja uwierzę, że oni je naprawdę przeczytali. I dzieciaki to robią. I to są dla mnie najbardziej wartościowe piątki. Bo czytania samodzielnego, z własnej chęci, bez przymusu nie da się przecenić. To ma większą wartość niż jakakolwiek "kanoniczna" lektura. A uczeń czytający (bo taki nawyk ma wyrobić moja praktyka), nawet jeśli nie nauczy się czegoś tam, i tak będzie koniec końców mądrzejszy od tego, co się pilnie uczy, lecz nie czyta. Swoją drogą, jak dzieciaki się dziwią, że "lektura" to też czynność! Że można "oddawać się lekturze". Śmieją się do rozpuku. Ale już zawsze będą wiedzieć, że można. I że to nic zdrożnego:) Swoją drogą, jakie to piękne, że jest tu tylu ludzi, co chcą o książkach rozmawiać, ba - co gotowi sobie o nie do oczu skakać. Budujące. Naprawdę. Czyż nie?

    OdpowiedzUsuń
  20. Po raz kolejny bulwersują mnie wpisy w stylu "a od czego jest encyklopedia, od czego rodzice", "Ja kochałam Dziady, a nad Panem Tadeuszem rozpływałam się w zachwycie". Po raz kolejny też doprowadza mnie do szału przyjmowana przez część z komentujących alternatywa: " Albo będzie czytało parę procent społeczeństwa , ale za to znakomitą jakościowo literaturę (abstrahując od tego co znaczy "znakomita literatura") albo będzie czytało parędziesiąt procent , ale za to chłam, co oczywiście należy potępić.


    Oceniają Państwo kanon lektur przez pryzmat własnych doświadczeń- wykształconych mieszkańców większych miast, w miarę dobrze zorientowanych w świecie, a nadto dobrze usytuowanych . Państwa dzieci stanowią jednak jedynie mniejszą część społeczeństwa.

    Większość dzieciaków w Polsce, w tym dzieciaki, z którymi się na co dzień się stykam, nigdy nie będzie mogła sprawdzić żadnej definicji w Encyklopedii, bo jej nie zwyczajnie nie ma w domu. Nie wpisze też hasła w wyszukiwarkę Google, bo komputer jest ostatnią rzeczą, na którą mogą sobie pozwolić ich rodzice. Dodajmy rodzice, którzy sami nie mają bladego pojęcia czym jest stalówka, a tym bardziej obsadka. Nie mówiąc już w ogóle o tym, że nierzadko po 8 godzinach pracy na kasie w Biedronce ci właśnie rodzice nie mają ani siły, ani tym bardziej ochoty na spędzanie czasu na jakichkolwiek rozmowach z dziećmi poza upewnieniem się czy są najedzone.

    Przestańmy się też oszukiwać jak wiele mogą zmienić nauczyciele. W mniejszych miasteczkach i wsiach lądują zazwyczaj ci z nich, którym nie udało się w większych miastach, a zapał to co najwyżej potrafią, ale przeliterować.

    Dlatego proszę raz jeszcze zastanówcie się nad swoimi wypowiedziami, a przede wszystkimi nad tym, że kanon lektur jest ustalany dla wszystkich dzieci w Polsce, nie tylko dla Waszych wychuchanych pociech. Jeśli nadal w nim będą Pan Tadeusz, czy Plastusiowy pamiętnik bezpowrotnie stracimy szansę na przekonanie rzesz młodych dzieciaków do czytania. Bo tak po prostu nikt o zdrowych zmysłach nie będzie lubił wracać do czegoś, czego kompletnie nie rozumie.
    Nawiasem mówiąc jestem przekonana, że Wasze dzieci wychowywane w kulturze czytania i tak sięgną po Dzieci z Bullerbyn, czy Braci Lwie Serce, ale dla rzesz dzieciaków wychowywanych w domach, gdzie nie ma tradycji czytania, Harry Potter czy Basia są jedyną szansą na zmianę tego stanu rzeczy i zakorzenienie choćby sympatii do książek.
    P.S. Nie czyta się nie tylko w tzw. inteligenckich domach, w Polsce nie czyta się w ogóle, na co jednoznacznie wskazują wyniki badań. Więc jeśli coś może to zmienić to może warto zaryzykować?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Przestańmy się też oszukiwać jak wiele mogą zmienić nauczyciele. W mniejszych miasteczkach i wsiach lądują zazwyczaj ci z nich, którym nie udało się w większych miastach, a zapał to co najwyżej potrafią, ale przeliterować."

      Dla mnie to jest clou tej wypowiedzi. Nie wierzę, że JAKIKOLWIEK kanon cokolwiek zmieni, jeśli jest tak, jak piszesz. Może więc od tego należałoby zacząć. Selekcja negatywna jest w zawodzie nauczyciela w naszym kraju oczywistością (z góry przepraszam wszystkich zapaleńców); jednocześnie jest to zawód cholernie trudny, co wie tylko ten, kto próbował (próbowałam, wytrzymałam rok). Bardzo łatwo uczynić ten zawód prestiżowym, tak żeby do szkół szli najlepsi: pieniądze, pieniądze, pieniądze.
      Bardzo spodobał mi się pomysł My Slow Nice Life. Co stoi na przeszkodzie, żeby w ten sposób dzieci zachęcać do czytania?

      Usuń
    2. Nie obrażaj mnie, proszę.
      Nieudacznik

      Usuń
    3. Powtarzam: z góry przepraszam wszystkich zapaleńców. Rozwinę: wspaniałych, zaangażowanych, mądrych, twórczych, lubianych przez dzieci nauczycieli. Chylę czoła, bo w przeciwieństwie do większości społeczeństwa plującego na nauczycieli WIEM, co to znaczy pracować z dziećmi/młodzieżą. Ja nie dałam rady. To nie zmienia faktu, że w tym zawodzie pracuje wielu złych nauczycieli (i nie widzę tu specjalnie różnicy: w mieście czy na wsi). Na początku września było głośno o zwolnieniach w szkołach. Czy zwalniali tych, co źle uczą, olewają itd? Nie. Jeśli ktoś ma minimalny kontakt ze szkołą, to wie, jak to wygląda.

      Usuń
  21. Po raz kolejny bulwersują mnie wpisy w stylu "a od czego jest encyklopedia, od czego rodzice", "Ja kochałam Dziady, a nad Panem Tadeuszem rozpływałam się w zachwycie". Po raz kolejny też doprowadza mnie do szału przyjmowana przez część z komentujących alternatywa: " Albo będzie czytało parę procent społeczeństwa , ale za to znakomitą jakościowo literaturę (abstrahując od tego co znaczy "znakomita literatura") albo będzie czytało parędziesiąt procent , ale za to chłam, co oczywiście należy potępić.

    Oceniają Państwo kanon lektur przez pryzmat własnych doświadczeń- wykształconych mieszkańców większych miast, w miarę dobrze zorientowanych w świecie, a nadto dobrze usytuowanych . Państwa dzieci stanowią jednak jedynie mniejszą część społeczeństwa.
    Większość dzieciaków w Polsce, w tym dzieciaki, z którymi się na co dzień się stykam, nigdy nie będzie mogła sprawdzić żadnej definicji w Encyklopedii, bo jej nie zwyczajnie nie ma w domu. Nie wpisze też hasła w wyszukiwarkę Google, bo komputer jest ostatnią rzeczą, na którą mogą sobie pozwolić ich rodzice. Dodajmy rodzice, którzy sami nie mają bladego pojęcia czym jest stalówka, a tym bardziej obsadka. Nie mówiąc już w ogóle o tym, że nierzadko po 8 godzinach pracy na kasie w Biedronce ci właśnie rodzice nie mają ani siły, ani tym bardziej ochoty na spędzanie czasu na jakichkolwiek rozmowach z dziećmi poza upewnieniem się czy są najedzone.
    Przestańmy się też oszukiwać jak wiele mogą nadrobić nauczyciele. W mniejszych miasteczkach i wsiach lądują zazwyczaj ci z nich, którym nie udało się w większych miastach, a zapał co najwyżej potrafią, ale przeliterować.
    Dlatego proszę raz jeszcze zastanówcie się nad swoimi wypowiedziami, a przede wszystkimi nad tym, że kanon lektur jest ustalany dla wszystkich dzieci w Polsce, nie tylko dla Waszych wychuchanych pociech. Jeśli nadal w nim będą Pan Tadeusz, czy Plastusiowy pamiętnik bezpowrotnie stracimy szansę na przekonanie rzesz młodych dzieciaków do czytania. Bo tak po prostu nikt o zdrowych zmysłach nie będzie lubił wracać do czegoś, czego kompletnie nie rozumie.
    Nawiasem mówiąc jestem przekonana, że Wasze dzieci wychowywane w kulturze czytania i tak sięgną po Dzieci z Bullerbyn, czy Braci Lwie Serce, ale dla rzesz dzieciaków wychowywanych w domach, gdzie nie ma tradycji czytania, Harry Potter czy Basia są jedyną szansą na zmianę tego stanu rzeczy i zakorzenienie choćby sympatii do książek.
    P.S. Nie czyta się nie tylko w tzw. inteligenckich domach, w Polsce nie czyta się w ogóle, na co jednoznacznie wskazują wyniki badań. Więc jeśli coś może to zmienić to może warto zaryzykować?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rodziców nic nie zwolni z ostatecznej odpowiedzialności za to, jakie będą ich dzieci. Ale dyskusja nie toczy się na blogu steranej pracą w Biedronce kasjerki, która w życiu nie widziała na oczy stalówki tudzież obsadki, tylko opiniotwórczej blogerki Zimno - i to może jednak powodować pewną konsternację jej czytelniczek, które mając dzieci w wieku zbliżonym na trudności z objaśnieniem dziecku co to stalówka, kałamarz i co znaczy słowo "plewić" się nie natykają jakoś.

      Harry Potter jest lekturą w klasie IV bodaj. Pierwszy tom oczywiście, bo trudno żeby cała saga była przedmiotem szkolnej refleksji. Pewne rzeczy, jeśli chodzi o wybór lektur, już stały się faktem...

      Usuń
    2. Otóż chyba niekoniecznie... Zajrzałam właśnie do "kanonów" i znajdują się tam w 98% pozycje, które układający sami musieli czytać w szkole

      Usuń
  22. Cóż, może należałoby zaczynać nieco wcześniej niż w szkole, bo jak czytelnictwo nie ma padać na twarz, gdy w będąc w bibliotece z Młodą (niespełna 5 lat, zapisana od 2 roku życia) słyszę mamusię, która przyszła z córuś w celu zapisanie, bo dziecko 6 lat poszło do zerówki i z ową zerówką na lekcję biblioteczną i o dziwo zaskoczenie mamuś się dziecięciu spodobało no szok... !!! A propos pielenia rzepy, u nas w wersji czytanej przez Edytę Jungowską Młoda sama przyszła zapytać co zacz pielić rzepę, a potem to nam się już cudna historia o dziadku dygającym 5 km do szkoły i dawnym świecie rozwinęła. A Klejnocki, nie wiem szkoda mu tej pół godziny na opisanie świata, czy o co biega, to nie będziemy uczyć o rydwanach bo teraz F1? Nie dajmy się zwariować, każdą lekturę można przedstawić w ciekawy sposób, trzeba tylko odpowiedniego nauczyciela i rodzica, który nie uważa Bullerbyn za dopust boży. Krótko mówiąc trzeba chcieć. Pozdrawiam iza

    OdpowiedzUsuń
  23. O kanonie, jako zestawie lektur obowiązujących jako-tako wykształconego człowieka, jako podstawowym kodzie kulturowym należy wg mnie mówić nie wcześniej, niż w gimnazjum. W podstawówce czytanie ma być przyjemnością. Przyjemnością obcowania z książką. I o ile trawię jeszcze jakoś Plastusia i Bullerbyn, to nie mogłam za diabła zrozumieć, po kie licho owo Bullerbyn jest lekturą obowiązkową.... w szkolnym punkcie konsultacyjnym, popularnie zwanym szkołą polską przy ambasadzie, mającym za zadanie m.in. krzewienie polskiej kultury wśród młodzieży na obczyźnie. Bardzo, bardzo polonijnym i ekspackim dzieciom Astrid Lindgren przybliży realia życia w Polsce.

    Ale totalną porażką dla mnie jest wybranie na lekturę czwartoklasistów "Historii żółtej ciżemki". W tej samej placówce edukacyjnej. Której uczniami bywają dzieci, które kontakt z polszczyzną mają w sobotnie przedpołudnie, li i jedynie.

    Po co przedstawiać lekturę w ciekawy sposób przez odpowiedniego nauczyciela, jeśli można znaleźć fajną WSPÓŁCZESNĄ lekturę? Uwielbiam Astrid Lindgren. Mam sentyment do Plastusia i do Marysi-sierotki, i moje dziecko miało je czytane zanim samo się nauczyło czytać. Ale Plastusiem do samodzielnego czytania jej nie zachęcę, bo przypomina to czytanie na głos w obcym, słabo znanym języku. Dziecko biegłe w składaniu liter da sobie radę, przeciętny drugoklasista - niekoniecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma kanonu lektur obowiązkowych dla edukacji wczesnoszkolnej. Jeśli szkoła przy placówce dyplomatycznej tego nie wie, należy ją skierować do MEN. Jest spis lektur sugerowanych. Jest dla mnie rzeczą oczywistą, że ze względu na ograniczenia w dostępie do języka i edukacji w tym języku zwłaszcza nauczyciel polskiego powinien skupić się na książkach jak najbardziej współczesnych. I takie w spisie lektur sugerowanych są (chociaż mało), ale najważniejszy jest zapis w rozporządzeniu, że nauczyciel może wybrać KAŻDĄ książkę, wiersz czy opowiadanie - byle spełniało ono kryteria literatury dziecięcej.

      No i edukacja sobotnia dzieci expatów raczej nie jest punktem odniesienia do edukacji w PL, tak mi się przynajmniej wydaje.

      Usuń
    2. Tak mi się wydaje, że edukacja wczesnoszkolna nie obejmuje już czwartej klasy... To tak w ramach podtrzymywania dyskusji w tonie ostatniego zdania.
      joa

      Usuń
    3. Przykład SPK przywołałam jako przykład absurdu w polskim szkolnictwie jako takim - skoro nawet tam, gdzie lektury powinny być wybierane ze szczególną starannością serwuje się 9-10 latkom stylizację na średniowieczną gwarę małopolską, to nie ma się co dziwić niedociągnięciom w szkolnictwie powszechnym. Jestem przekonana, że w edukacji wczesnoszkolnej wystarczy coś w rodzaju "dzienniczka lektury", do którego można wpisywać nawet komiksy czy gazetki dziecięce, byleby dzieciak czytał cokolwiek. Opis postaci czy ocenę moralną postępowania można poprowadzić na podstawie krótszego tekstu, czytanego na lekcji lub tuż przed lekcją.

      Usuń
    4. Ale Kocianna pisze o lekturze obowiązkowej Dzieci z B. A to jest etap edukacji wczesnoszkolnej jak najbardziej.

      Nie ma czegoś takiego jak lektura obowiązkowa w klasach I-III. Są spisy lektur sugerowanych, z których nauczyciel może zrealizować zero pozycji, wybierając zupełnie inne.

      Co więcej, sprawdziłam w rozporządzeniu MEN - również w klasach IV-VI nie ma kanonu lektur obowiązkowych. Spis pozycji ma rangę "sugerowanych".

      A tu

      http://www.orpeg.pl/index.php/szkoly-im-komisji-edukacji-narodowej/szkola-podstawowa/wykaz-lektur

      ciekawy odnośnik - dotyczący szkół polskich za granicą (nie wiem, czy wszystkich, nie znam się)

      Usuń
  24. Zimno pisze: "Moje nielaty są, mam nadzieję, bo bezpiecznej stronie biblioteczki".
    Bezpieczna strona biblioteczki? Nieźle. To taka bez ostrych stalówek i pielenia? Same nowości? Najlepiej z życia zadbanych i dobrze sytuowanych dzieci miejskich - przy takiej lekturze wewnętrznie wolne umysły młodych czytelników przemieszczać się mogą płynnie, kartka za kartką, jak, nie przyrównując, na deskorolce, nie zderzając się z żadną oporną materią.
    A te nielaty, którym się jednak te Plastusie, Dzieci z B., Koziołki Matołki bardzo spodobały (jedną taką nielatkę znam nad wyraz dobrze) to gdzie stoją? Na zagonie? W ciemnym lesie?
    W komentarzach pojawiła się słuszna uwaga, że proponowane (narzucane) w szkołach lektury mogą stanowić (i w większości przypadków stanowią) barierę nie do przeskoczenia dla dzieci z domów, w których - z przeróżnych powodów - w ogóle się nie czyta. Szkoła nasza dzieciom tym nie pomaga, a nawet, mówiąc brzydko, na ogół je uwala. Mam jednak wrażenie, że wpis Zimno w żaden sposób nie dotyczył égalité i wyrównywania szans, lecz wyrabiania nawyku i zamiłowania do czytania. A nawyk ten i zamiłowanie wynosi się, według mnie, przede wszystkim z domu. I jeśli się już wyniesie, to szkoła nie za bardzo jest to w stanie zepsuć.
    Nat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wiele więcej jest takich nielatów, Nat, którym Dzieci z Bullerbyn starczają na pół wieczoru lektury z zapartym tchem, a Plastusiowy Pamiętnik wywołuje żywe zaciekawienie i długą rozmowę after, jak to onegdaj bywało ;) także dobrze sytuowanych i z miasta..
      dziwię się tym wpisom Zimna coraz bardziej.. wiadomo, nie każdemu podoba się to samo, nie wszyscy mają jednakowe zainteresowania.. jednak zastanawia mnie, w szerszym już kontekście, całość podejścia autorki niniejszego bloga to kwestii dziecko-szkoła. hmm.. im później tym lepiej? im prościej tym lepiej? im prostszym językiem, tym lepiej? może. moje dziecko ziewa z nudów na matematyce w V klasie. większość lektur ma już dawno za sobą, z własnej, nieprzymuszonej woli. czy mam zatem zacząć pisać, w imieniu narodu, że "zróbcie ludzie coś z tą szkołą, bo jej poziom dramatycznie się obniża, dzieci w pierwszej klasie nie znają liter, mnożenie przez 20 dopiero w czwartej (!), a przyroda zamiast biologii, chemii i geografii to kpina"? nie. bo myślę sobie, że ludzie, w tym dzieci, są różne. w klasie mojej córki są i takie, które nie mogą zmęczyć "Chłopców z placu Broni" (o zgrozo, ponad stuletnia lektura), i takie, które w szatnianym boksie bawią się w Chłopców i Czerwone Koszule.
      i tak sobie myślę, jeśli mi można krytycznie, ale konstruktywnie, że zyskałby blog Zimna na wartości, gdyby nie chciała ona przedstawiać prawd ogólnych, a swojej spostrzeżenia odniosła do swoich, tudzież sobie znajomych dzieci. pewnie milej byłoby czytać jak NC irytuje się brnąc przez nużące go tomy (a znając od lat styl Autorki, byłoby pewnie i dowcipnie, i refleksyjnie), niż otwierać oczy ze zdumienia i zgrozy, myśląc sobie, że naprawdę pisze z kosmosu.. ;) zaczyna to wszystko przypominać wygłaszanie jedynie słusznych racji w rodzaju "przewaga karmienia piersią/butelką nad karmieniem butelką/piersią".. dlatego zaglądam tu rzadziej niż kiedyś.. szkoda.
      agata

      Usuń
    2. My tu sobie podyskutujemy, a Zimno da nowa, ogolna notke nie odnosząc sie do poszczególnych głosów. Jakby ponad nami. Zimno, pogadaj z nami ;) bo tak, to sie dziwnie robi.

      Usuń
  25. Moja córka uwielbia i Dzieci z B. (podobnie jak inne książki tej autorki) oraz Karolcię i inne "opowieści z dawnych lat". Zawsze wymaga jednak przedstawienia kontekstu - kiedy tak było (jak prababcia była mała?, jak ty byłaś mała?) - bez tego trudno zrozumieć różnicę pokoleń. Zastanawia mnie, czy miałabym pozbawić ją Tajemniczego Ogrodu, Małej Księżniczki i Ani - bo tamte czasy minęły? Czy mam uważać, że moje dziecko nie pojmie faktu, ze kiedyś żyło się inaczej? Ale, zgadzam się w całej rozciągłości, lektur współczesnych nie może zabraknąć.
    Faktem jest, że Plastusia czytałam jej kiedy miała 4 lata (wiek optymalny na opowieść o ludku z plasteliny...) - a ona czyta sama Lassego i Maję właśnie (bo tekst łatwiejszy) , ale czy to czyni z Lassego i Mai wartościową pozycję?
    Pewne jest, że dziecko powinno być oczytane (mam tu na myśli i samodzielną lekturę i słuchanie) - wtedy samo wybierze, co mu się podoba.
    I niestety, nadal są dzieci które chowają się same, na podwórku. I które nie mają nawet takich rodziców jak Dzieci z B., choć czas na to nie wskazuje...

    OdpowiedzUsuń
  26. Mieszkam w Irlandii, gdzie w szkolach podstawowych nie ma zadnego kanonu lektur, natomiast dzieci sa ogolnie zachecane do czytania, w starszych klasach takze po to by miec szerokie slwonictwo. Ucza sie czytac od wieku lat 4-ch i z tego, co widze, wiele dzieci wczesnie i duzo czyta samodzielnie. Natomiast latwo zauwazyc, ze pomimo umiejetnosci plynnego i szybkiego czytania, wiele dzieci nie czyta tak duzo, nie dlatego, ze ksiazki sa nudne itd tylko dlatego, ze dzieci wspolczesne wola spedzac wolny czas grajac na komputerze :).
    Jako rodzic uwazam, ze moim zadaniem jest dopilnowanie by dziecko znalazla czas na czytanie i zachecanie je do czytania... Podsuwam mu wiec ciekawe ksiazki i to nie tylko beletrystyke, ale takze ksiazki typu Ksiazke Rekordow Guinesse'a, encyklopedie, ksiazki o astronomii (bo akurat go to interesuje), gazety (zaczelismy od wieku chyba 8 lat), no i oczywiscie internet :). Moje dziecko duzo uzywa internetu (ma teraz 11 lat ale internetu w tych celach uzywa juz od paru lat), by znalezc informacje potrzebne do robienia projektow w szkole, np na temat roznych religii, ciekawych ludzi, historii, nauki itd.
    Czytanie wiec nie ogranicza sie do ksiazek drukowanych ale takze to slowa wirtualnego :) - dla mnie to zreszta to samo, co ksiazki, tyle ze w innej formie. I z internetu mozna szybko sie dowiedziec, co to takiego "stalowka" :)).

    OdpowiedzUsuń
  27. Stalówki i obsadki wciąż są w użyciu - choć być może już tylko wśród grafików. Pióra wieczne już bardziej popularne [choć raczej pasowałoby określenie 'elitarne'] - również mają w sobie stalówkę.
    Plewienie do dzisiaj zdarza się tam, gdzie nie ma środków chwastobójczych.

    Na egzaminie do zerówki NC miał pytanie, co to jest sokowirówka, i poległ. Ale chyba nie dlatego, że sokowirówka należy do świata przeszłości? A może? :P

    OdpowiedzUsuń