piątek, 24 maja 2013

2.191

Zabawne, że miałam nadzieję (nadzieją Chudej) na budującą dyskusję o tym, czym się różnią matki od ojców, a skończyło się na wymianie uprzejmości między dwójką komentatorów na temat tego, kto większym poetą był – Bułhakow (aka Bułgakow, che che) czy Pasikowski.
Bułhakow, zdecydowanie.
Pewnie przez wrodzoną upierdliwość kompletnie nie odnoszę wrażenia, że wychowanie dzieci jest w gruncie rzeczy całkiem proste.
Że w istocie wystarczy nakarmić, pogłaskać i co jakiś czas przeprać dziecięcą odzież.
I radośnie biec razem ku zachodzącemu słońcu. Albo ku tęczy, przez łąkę skąpaną w świeżej rosie, trzymając roześmiane dzieci za małe, pulchne rączki.


Na przykład zupełnie bez sensu się rozgrzewam każdym medialnym doniesieniem o sześciolatkach w szkole.
Zresztą, w tym zdaniu tkwi właśnie pierwszy kruczek. Problem, który mnie pali - ał! - od środka nie tyle sprowadza się do „sześciolatków w szkole”, ile do „sześciolatków w pierwszej klasie” i do zrabowania w nauczaniu początkowym jednego roku nauki.
Moja przeurocza, prze-bystra i wszechstronnie uzdolniona osobista sześciolatka-z-pierwszej klasy każdego dnia jest dowodem na to, że nie histeryzuję, kiedy się martwię o Silnego we wrześniu 2015 (wiem, jest cała masa rodziców, których 6-letnie dzieci bez problemu ogarniają program pierwszej klasy, bez stresu liczą, płynnie czytają i nie stawiają kulfonów).
Erna też nie stawia kulfonów. Pisze zjawiskowo.
Ale miejsce 6-latka jest w zerówce.
Przynajmniej - przy obowiązującej „podstawie programowej”.


Przez ostatnie tygodnie wrzuciłam tutaj niżej masę notek referujących mój pogląd na reformę szkolną, więc właściwie nie powinnam się już niczym ekscytować. A tu proszę – kuku. Neutralne info o rekonstrukcji rządu, radosny wywiad z kandydatką na ministrę edukacji narodowej i mi ekspresowo mija wszelki spokój. Bo jednak nie wystarczy się tytułować ministrą, żeby mieć patent na słuszność.

Ligia Krajewska, posłanka PO, "wymieniana jako kandydatka do objęcia Ministerstwa Edukacji Narodowej" rzecze, co następuje:

Państwo Elbanowscy z Ratujmaluchy.pl albo pani Cichopek, która wspiera ten ruch, mają na pewno dzieci zadbane i mogą sobie pozwolić na to, żeby się nimi dłużej opiekować w domu. Ale jest mnóstwo takich rodzin, zwłaszcza z małych miejscowości, w których nie ma takich warunków stymulacji rozwojowej dziecka. Dla dzieci z tych rodzin szkoła, a najpierw zerówka, jest szansą na taki sam start w życie jak dla dzieci z rodzin zamożniejszych, które o edukację dzieci szczególnie dbają. Jeszcze dziś się zdarza, że do szkoły przychodzi sześciolatek, który nie potrafi ołówka trzymać w dłoni. A fanaberie pani Elbanowskiej i Cichopek mogą zabrać takim dzieciom szansę na wcześniejszy rozwój i wyrównanie szans edukacyjnych.

A 19-latki? Siedzą w szkole, choć są już dorośli. W innych krajach już studiują albo pracują, to jak my chcemy być konkurencyjni?




Zastanawiam się, gdzie tkwi powód, dla którego wybrani od momentu wyboru traktują wyborców jak idiotów. Dlaczego bez mrugnięcia okiem karmią publiczność tanią demagogią. Skąd to święte przekonanie, że społeczeństwo jest przypadkowym zlepkiem głąbów i matołów.

Chciałabym osobiście przyjrzeć się konfrontacji ministry z sześciolatkiem z rodziny niestymulującej, który co prawda nadal nie potrafi trzymać ołówka, za to świetnie, samodzielnie czyta „Plastusia”. To - było nie było - nadal lektura w pierwszej klasie szkoły podstawowej.
Powodzenia, ministro.

I ok., rozumiem, że nie ma kasy na przedszkola (bo całe zasoby poszły na stadiony czy na coś tam coś tam), ale stawianie tezy, że szkoła – w jej obecnym kształcie - jest lekiem na „zacofanie” to jednak tani populizm.
Kosztem, kurde!, moich dzieci. A w szczególności jednego, rocznik 2009.
Ciekawa jestem, jakich trzeba studiów, żeby pojąć, że nie da się przeskoczyć etapów rozwoju. Że to idzie krok po kroku. Blastocysta, zarodek, płód.
A przeciętny sześciolatek skupiony nad sekwencją matematycznych grafów typu odejmij-dodaj to jednak oksymoron.

Na marginesie – lubię argument, że „nie jesteśmy konkurencyjni”, bo 19-latki się kiszą w szkole.
Nie wiem, kto się definiuje jako „my”, być może to tylko pluralis maiestatis, to miałoby uzasadnienie w reszcie wywodu.
Nie wiem, kim są ci, którzy stanowią punkt odniesienia do "my" (jeżeli w „my” mieści się więcej, niż potencjalna ministra edukacji narodowej).
Jestem natomiast przekonana, że ostatnim, czego oczekuję dla moich dzieci jest bycie konkurencyjnym. Mam wrażenie, że urodziłam ludzi, a nie konie wyścigowe czy jakieś samce i samicę szczurów korporacyjnych.
Słowem, czuję się osobiście urażona, obrażona et caetera jako wyborca.
TA wyborcA.
I obywatel-KA.




[I tak, owszem, mam zdecydowanie za dużo czasu na czcze dywagacje, zamiast go poświęcić na nieprzeintelektualizowany bieg z nialatami ku słońcu.]




41 komentarzy:

  1. Moja córka ma dopiero 5 i pół miesiąca, ale jeśli ta reforma wejdzie w życie to będzie uczniem klasy I w wieku 5 lat i 8 miesięcy. Przerażające. Magda.

    OdpowiedzUsuń
  2. Skąd się takie przypadki (jak p. Ligia) biorą, nie wiem.
    "Rodzina niestymulujca" - tu przed oczami staje mi Twoja, Zimno, scenka z petem w ustach. Taka rodzina na pewno przysiądzie z dzieckiem przy stole, aby odrobić stos zadań domowych. Jestem pewna.
    A skoro są takie rozbieżności między poziomem dzieci ze szkół w wielkich miastach i z małych zapyziałych miejscowości, to może:
    a) zróbmy rozdział systemu edukacji - osobno szkoły i program dla miastowych, osobno dla popegeerowskich wsi, lub
    b)zlkiwkidujmy wszystkie małe szkoły - niech dzieciaki jeżdżą do miastowych molochów?
    Czekam kiedy p. Kajewska stanie się ministrą, bo z jej wypowiedzi aż bucha żądza zaistnienia w rządzie mimo, że mówi co innego. Skończy się na przysłowiowym "Nie chcem, ale muszem".

    I też zastanawiam się dlaczego wybrani mają nas za idiotów...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => Izabelka: a właśnie wymyśliłam tak sobie ad hoc, skutkiem nazwania mnie przez p. Paradowską ciemniakiem, że gdyby ten sześciolatek z PGR-u mógł się udać jako trzylatek do przedszkola, to może by nie był taki niedostymulowany?
      ale oczywiście na przedszkola wiejskie nie ma kasy.

      Usuń
  3. http://m.youtube.com/watch?v=m6v1lDdImqU

    OdpowiedzUsuń
  4. Zimno, chapeau bas.
    Mogłabym się podpisać pod każdym zdaniem.
    joa

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie bardzo rozumiem słowa pani Krajewskiej. Argument z obowiązkową zerówką jest jakby lekko nietrafiony, bo - o ile się nie mylę - na dzień dzisiejszy zerówka jest obowiązkowa, więc żadnej rewolucji w stymulowaniu rozwoju dzieci i wyrównywaniu szans nie dostrzegam.
    Przyspieszenie obowiązku szkolnego jest wg mnie bardzo ok - i niechby nawet 4-latki zostały objęte obowiązkiem edukacyjnym; nie ma sprawy. Tylko drobny szczegół - nie w obecnym kształcie polskiego szkolnictwa. Najpierw niech się dostosuje szkoła, podstawa programowa i kadra pedagogiczna, a dopiero potem dzieci.
    Przy obecnym systemie nauczania w polskich szkołach publicznych nie dziwi fakt, że nie jesteśmy konkurencyjni. Dopóki szkoła nie zacznie uczyć myśleć i wspierać indywidualności, to nawet pięciolatki w I klasie nic nie zmienią.

    żona-męża

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => żona-męża: o to chodzi! nie o dywanik i mikrokibelek. tylko o całość. o nieadekwatny program, wieeelką szkołę (jak na rozmiar 6-latka) i tak dalej.

      Usuń
  6. No poraziły mnie słowa owej (mam nadzieję, że jednak nie przyszłej) ministry. Przecież takie argumenty kupy się nie trzymają! Zupełnie nie rozumiem, jak wcześniejsze pójście malucha z - jak to nazwała światła siła pedagogiczna - rodziny niestymulującej do szkoły ma mu pomóc. Przecież efekt będzie akurat odwrotny. Będzie miał zaległości i braki od pierwszej niemal lekcji i nie wygrzebie się z nich do matury, a rodzice - skoro już na wstępie zakładamy, że są niestymulujący - to raczej nagle nie zaczną go stymulować i pomagać mu w lekcjach!

    OdpowiedzUsuń
  7. oni są niepoważni. mówi się o nieprzygotowaniu szkoły a oni mówią że dywanik położyli w klasie. ja w domu nie mam żadnego dywanu i nie uważam go za niezbednego do rozwoju wprzeciwieństwie do paru innych spraw. posłusznie zapisałam Syna do szkolnej zerówki a w maju mówią że syn nie musi iść według refomy bo z jego rocznika tylko urodzeni do lipca. tylko że, rekrutacja do przedszkoli już jest zamknięta. tadam.
    ominęła mnie niestety frapująca dyskusja o Pasikowskim i prostocie wychowania. ale u nas z ojcem jest tak że ojciec ma większy luz, ale wcześniej ma granice niecierpliwości/nieustępliwości/bezkompromisowości. Mama niby się potrafi wkurzyć, ale granice, jak dobrze pogrzebać, przesuwają się w bliżej nieokresloną nieskończoność.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ze zdziwieniem śledzę pojawiające się na tych łamach kolejne wpisy o dramacie sześciolatków w szkole - w tym konkretnym przypadku naprawdę trudno mi uwierzyć, że bystra sześcioletnia dziewczynka (ze stycznia), mająca wykształconych rodziców, uczęszczająca od początku do prywatnych placówek edukacyjnych, nie jest w stanie ogarnąć programu pierwszej klasy. Mieszkam obecnie w małej miejscowości, moją sześciolatkę (z czerwca) posłałam w zeszłym roku do szkoły bez większych obaw - czyta płynnie od dawna (choć wcale nie jest geniuszem) (ja też czytałam płynnie już w zerówce, a do geniusza mi daleko - rodzice, zamiast powtarzać: czytaj, czytaj, czytać po prostu mnie nauczyli; to nie było jakieś dotkliwe ani okupione hektolitrami łez; dodam przy tym, że całe życie mieszkałam w blokach, a na uniwersytet zapisałm się dopiero po maturze, nie wcześniej). Poza tym rzeczona sześciolatka pisze krzywe literki (mam nawet wrażenie, że w tym roku bardziej krzywe, niż w zeszłym), liczy bez trudu, na krześle się wierci i podskakuje, podręczniki ma jakieś bardziej kolorowe (niż na przedstawionym kilka postów wcześniej obrazku) - ale to akurat kwestia decyzji nauczyciela (szkoła państwowa), jego wyobraźni, doświadczenia i ambicji - lekcje niemal od początku odrabia sama (sprawdzam dopiero wieczorem, wtedy jest czas na korekty) i większość czasu spędza na podwórku albo czyta sobie książki (albo gra na komputerze, ale tu obowiązuje limit). Oprócz mojej córki w klasie są jeszcze trzy inne dziewczynki, które wcześniej poszły do szkoły (a w klasie sąsiedniej - dwie)(na posłanie chłopców rodzice się nie zdecydowali) - z tych trzech jedna (z końca maja) radzi sobie bardzo dobrze, a dwie (z początkowych miesięcy roku) niespecjalnie (ale te akurat dzieci nawet program edukacyjny zerówki realizowały niechętnie, trudno zatem decyzję rodziców, o dobrowolnym zapisaniu ich do szkoły - skoro nie musieli - zrozumieć; uprzedzając zarzut braku logiki: byłoby im łatwiej, gdyby w klasie były same sześciolatki).
    Suma sumarum:
    1.Na podstawie obserwacji własnego oraz innych małoletnich - nie wydaje mi się, by program pierwszej klasy w obecnym kształcie (po reformie) był aż taki demoniczny i stresujący dla średnio nawet zdolnych dzieci.
    2.Szkoła różnic nie wyrówna, zaniedbań nie zniweluje, ale nie sądzę też, by je strasznie utrwalała - zawsze będzie tak, że jedne dzieci są zdolniejsze, drugie mniej, jednym rodzice bardziej pomagają, inne mają zdecydowanie pod górkę - i nie zmieni tego nawet posłanie ich wszystkich do szkoły dopiero w wieku lat dziewięciu;
    Pozdrawiam Nat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => Nat: a ja mam niezmiennie wrażenie nieadekwatności pierwszej klasy do etapu rozwojowego sześciolatka.
      chodzi mi o wytrwałość, koncentrację, rozwój emocjonalny i socjalny. i to nie jest wyłącznie moje zdanie, a wielu rodziców (i nauczycieli także!), z którymi rozmawiam.

      Usuń
    2. Także moje. Posłaliśmy sześciolatka do szkoły, bo był nad wiek zainteresowany nauką wszystkiego, a szkoła wiejska, niewielka, zaryzykowalismy- i nie przestajemy żałować. "Rozwój emocjonalny i socjalny", otóż to. Córka spędza drugi rok w zerówce- zdecydowaliśmy się na to bez mrugnięcia okiem. Mądry Polak po szkodzie.
      Zapieniam się jak widzę te ministerialne spoty, że rzekomo nikt nie żałuje decyzji o posłaniu 6-latka do szkoły. 60% mieszkańców mniejszych miejscowości i 50% tych z dużych miast to NIKT?
      Wrrr

      Usuń
  9. Jako żem nie geniusz: summa summarum miało być oczywiście.
    Pozdrawiam zatem jeszcze raz. Nat.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja uważam za dużo czasu poświęcono na tym blogu jedynie prawie niewidzialnym, schowanym w szarym mysim zaułku internetu krytykom krytyk książki własnej.

    A rozprawianie o edukacji to obowiązek obywatelski.

    monika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powtórzę się, ale widać trzeba się powtarzać:
      ok, nie twierdzę, że sześciolatkom, a przynajmniej niektórym, czy choćby nawet większości, dzieje się krzywda w pierwszej klasie. Zapewne są takie sześciolatki, które właśnie tego potrzebują. Zapewne są takie szkoły, które sobie świetnie radzą z kwestią sześciolatek w szkole. Być może problem jest ogólnie rzecz biorąc nadmiernie rozdmuchany.
      ALE
      dlaczego, skoro są też i sześciolatki i szkoły, które nie dadzą rady sprostać reformie, czynić z posyłania do szkół sześcioletnich dzieci OBOWIĄZEK???
      Czemu odbiera się nam wybór?

      Czy ktoś może mi to wytłumaczyć?

      Usuń
  11. Tezy Hartmana z "Umarłej klasy" (11-12 maja, Gazeta Wyborcza), choć ciekawe, wydały mi się zbyt skrajne. Do wczoraj. Okazało się, że mam nauczyć syna kolejnej formułki spowiedzi, w której nie wystarczy "pierwszy" w słowach "przystępuję do spowiedzi świętej" zamienić na "drugi" albo "ostatni raz u spowiedzi byłem/łam...". Otóż nie, siostra stworzyła własną, bogatszą wersję, której - pod groźbą pałki - należy nauczyć się literalnie. Kilka słów, w stosunku do formułki pierwotnej, zostało przestawionych, co jak nie trudno zgadnąć utrudnia przyswojenie kolejnej wersji (w psychologii to się nazywa interferencją materiału).

    Test z przyrody, kolejny na przestrzeni klas 4-6, który pani robi posiłkując się internetowym gotowcem. Problem, że współczesne dzieci są mieszkańcami internetu, więc z łatwością i to już dawno rozszyfrowały nauczycielski system. Wszystko działało do czasu, gdy jedno z dzieci zostało przyłapane na ściąganiu i sypnęło resztę. Kogo pociągniemy do konsekwencji - uczniów czy panią? Niesamodzielnością wykazały się obie strony.

    Piszę o tym, bo problem szkolny nie dotyczy wyłącznie sześciolatków, choć z ich powodu staje się jeszcze bardziej absurdalny. Inwestowałabym raczej w przedszkola, Pani Ministro! Drogie Zimno, potrzebuje Twojego przeintelektualizowanego bloga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => monika mimo-za: w pierwszym odruchu pomyślałam, że Hartman jest zbyt radykalny.
      po przemyśleniu - byłam zbyt radykalna odrzucając jego pomysł na zaoranie.

      Usuń
  12. Pomijając moje zdanie odnośnie sześciolatków w szkole budzi się we mnie sprzeciw na argumentacje typu : a moje dziecko to... ( daje radę lub nie, przygotowane lub nie, rozwinięte emocjonalnie lub nie) taka dyskusja jest z góry skazana na niepowodzenie. Zawsze siè znajdzie adwersarz którego dziecko ma akurat totalnie odwrotnie niż nasze. Proponuje sie skupić na fakcie dotyczącym tego, czy większość szkół i nauczycieli jest do reformy przygotowana i dlaczego rodzicom ( a nikt mi nie wmówi, że ktoś zna lepiej tego indywidualnego sześciolatka) zabiera siè wybór?

    OdpowiedzUsuń
  13. A te 6latki, których nie wolno było uczyć czytania (w 0) mają SAME przeczytać CAŁEGO Plastusia? Tak -ot?
    Moje dziecko czyta. Ale po przeczytaniu jednej strony (zapisanej drobnym drukiem, bez ilustracji) zwyczajnie wysiada jej koncentracja. Ja rozumiem - wierszyk, krótkie opowiadanie, rozdział. Ale tu chyba założenie jest inne - dziecko słucha audiobooka i od małego uczy się, że bez kombinowania ani rusz.
    Anka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => Anka: no właśnie w tym jest clou - że siada koncentracja. że ręka się męczy przy długim pisaniu, a czytanie długich kawałków nigdy nie jest "ze zrozumieniem". i to kwestia rozwojowa, to mija.

      Usuń
  14. Pierwsze słyszę, jako matka pierwszaczki, że "Plastuś" (czy też cokolwiek innego) jest lekturą w pierwszej klasie. Na chwilę obecną dzieci pracują nad dwuznakami, a czytanie tekstów jest dostępne tylko niektórym. Mogę prosić o jakieś źródła potwierdzające istnienie opasłych lektur w pierwszej klasie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. proszę bardzo:
      http://www.sp73.waw.pl/index.php/lektury-1-3.html
      A to w oparciu o ministerialną listę lektur.

      Usuń
    2. To, że jest w lekturach, nie znaczy, że dziecko ma samo całość przeczytać. Mogą czytać we fragmentach i omawiać na lekcji. To też się zalicza do lektury, a jak to wygląda - myślę - zależy od nauczyciela.
      Co do ankiety - ja się trochę dziwię, że spodziewałaś się, Zimno, wielkiego odzewu od czytelników, sama sprytnie się od niej wymigując. Bo przecież ten problem - spierania się z ojcem dzieci o ich wychowanie - u Ciebie się nie pojawia, jest zawsze tylko relacja: matka - dzieci (na blogu oczywiście, nie w Twoim życiu, którego nie znam). Więc chyba nie powinnaś się dziwić, że czytelnicy (-niczki) też chyba nie chcą się w tej kwestii wypowiadać...

      Usuń
    3. => MW: czy to nie Ty kilka notek wcześniej sarkałaś na żenujący poziom studentów? a teraz sugerujesz, że bryk jest w porządku? albo fragment? mam jednak pewien dysonans poznawczy.

      a co do ankiety - z poziomu administracji bloga obserwuję, że co jakiś czas nie możesz się powstrzymać i robisz mi tu osobistą wrzutę, co prawda nie wiem dlaczego i po co, ale powiedzmy - ok. teraz jest jednak nieco kulą w płot, bo ankieta nie była moja, a macierzyństwa-bez-lukru i tam też nie ma żadnych odzewów, temat widać jest trefny, a nie tylko ja taka nieszczera, omatkobosko.

      Usuń
    4. "Osobista wrzuta" nie była moją intencją, dlatego zaznaczyłam, że odnoszę się tylko do rzeczywistości wykreowanej na blogu. Ale masz rację, to już pewnie tylko starczy sarkazm.

      Usuń
  15. a co to za alternatywa - że wrócimy do poprzedniego systemu nauczania? żadna. poświęćcie całą swoją energię na likwidację karty nauczyciela - zaraz się okaże, że jest forsa i na szkołę i na świetlicę dla wszystkich, że nauczyciel ma czas, żeby pracować z dziećmi, zamiast pisać konspekty i kolejne referaty w drodze do "nominowanego" itd. w różnych miejscach w kraju są takie szkoły, poczytajcie rozmowy z nauczycielami - rezygnują z karty, pracują normalnie, po 8h dziennie, mają normalny urlop.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. popracuj sobie 8 godzin dziennie z dzieciakami człowieku!! popracuj i wtedy rozmawiajmy.
      jak równy z równym.Bardzo mnie bawią jednostki, które spędzają życie na rodzeniu a następnie wychowywaniu dzieci nie tykając sie pracy jakiejkolwiek i jeszcze koniecznie trzeba zwalic wychowywanie na nauczyciela, bo to jego psi obowiązek jest.
      OD KARTY ŁAPY VON

      Usuń
  16. Mam kuzyna w trzeciej klasie. Jego szkoła (mentalnie) jest mniej więcej tak samo jak szkoły trzydzieści lat temu. Panie drące się na dzieci w szatni, żeby się pospieszyły, stawianie pał pierwszakom (eee, sorry, zamiast pał mają teraz F) i tak dalej, i tak dalej... Nie wyobrażam sobie, żeby moja córka (z grudnia) poszła do TAKIEJ szkoły w wieku sześciu lat, no kurde, nie wyobrażam sobie.

    Sama ją będę uczyć, czy coś...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A gdy będzie mieć 7 lat, taka szkoła będzie dla niej ok? Chyba też nie bardzo..

      Chodzi o to, że całość edukacji w polsce to jakaś niereformowana od średnio dwustu lat skamielina, którą próbuje się odświeżać kolorami ścian klasowych, nowym dywanikiem i pszczółką zamiast piątki.
      Problemem jest jednak plan i załoga.

      Usuń
    2. plan i załoga... hmmm zamieniam się w słuch jaki plan i jaka załoga???
      no dawaj konkretnie

      Usuń
    3. Plan=program nauczania
      W dużym skrócie chodzi o ćwiczenie kompetencji (są cztery podstawowe: socjalna, indywidualna, medialna i przedmiotowa), a nie bezsensowne wkuwanie wiedzy (to, tyle że w innej formie, jedynie ta czwarta kompetencja).

      Załoga=kadra nauczycielska.
      Skrótowo: byłoby fajnie, gdyby nauczyciel sam posiadał wyżej wymienione kompetencje. Byłoby fajnie, gdyby studia, który kończy dawały mu umiejętności pozwalające na zdobywanie przez uczniów wyżej wymienionych kompetencji. Innymi słowy: przygotowanie dydaktyczne, które przy tym stanie kształcenia nauczycieli jest w tym momencie totalną fikcją.

      m.



      Usuń
  17. Zimno na ministre!!!
    napisalam maila do p.Paradowskiej, ktora w tokfm wygaduje na ciemnych rodzicow co to nie chca malych dzieci do szkoly poslac, dlaczegoby nie zrobic obowiazkowego przedszkola (tak jak we Francji - nieby nie jest obowiazkowe, ale tak naprawde jest), a na wsiach - otworzyc oddzialy przedszkolne przy szkole. Pani Redaktor wciaz podaje przyklad tych biednych wiejskich zaniedbanych dzieci co to dla nich jedyna szansa jest pierwsza klasa w wieku 6 lat. A zerowki?????? Nie otrzymalam odpowiedzi, Pani (bezdzietna) wciaz walczy.
    najgorsze jest to, ze i tak nikt nas nie poslucha
    politycy maja nas w d

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => kaja: jeżeli p. Paradowska twierdzi, że jestem ciemna z moimi poglądami, to mogę postawić postulat (z którym się absolutnie wewnętrznie zgadzam), że edukacja powinna być obowiązkowa od 3 roku życia.
      w przyjaznym, małym przedszkolu, przez pełne trzy lata.
      później zerówka. może być w szkole, dlaczego nie.
      a "Plastuś", kaligrafia i dodawanie od 7 lat.

      Usuń
  18. Drogie Zimno, dziękuję za przesłanie ksiązki, pozwoliłam sobie zrecenzować ją na swoim blogu po uprzednim pochłonięciu. Polecam i pozdrawiam!
    Natalia

    OdpowiedzUsuń
  19. Jeszcze jedno. W niektórych szkołach za punkt honoru bierze się, żeby sześciolatki szły tym samym programem co siedmiolatki (a w klasach mieszanych trudno, żeby były 2 programy). Przypuszczam, że szkoła Erny należy do tych, które przykręcają śrubę.

    W innych szkołach nauczyciele starają się dostosować do tempa sześciolatków. Niektóre pierwszaki-sześciolatki nie umieją w tej chwili (czerwiec) pisać cyferek, a są chwalone i dobrze im idzie w szkole! Nie mają prac domowych. I dobrze, tylko, że to ma drugą stronę medalu - nie wyrównają poziomu z siedmiolatkami z tej samej szkoły, a np. do dobrego gimnazjum są testy jak najbardziej, i wtedy będzie dopiero. Może zresztą przeżyją szok w klasie 4.

    W dodatku nikt nie wie, jaka jest skala tych zjawisk, bo ja np. opieram się na relacjach z interenetu i z realu. Wiem, że w niektórych szkołach naprawdę tak jest. Ale może to jest marginalne zjawisko?

    OdpowiedzUsuń
  20. Jeszcze jedno. W niektórych szkołach za punkt honoru bierze się, żeby sześciolatki szły tym samym programem co siedmiolatki (a w klasach mieszanych trudno, żeby były 2 programy). Przypuszczam, że szkoła Erny należy do tych, które przykręcają śrubę.

    W innych szkołach nauczyciele starają się dostosować do tempa sześciolatków. Niektóre pierwszaki-sześciolatki nie umieją w tej chwili (czerwiec) pisać cyferek, a są chwalone i dobrze im idzie w szkole! Nie mają prac domowych. I dobrze, tylko, że to ma drugą stronę medalu - nie wyrównają poziomu z siedmiolatkami z tej samej szkoły, a np. do dobrego gimnazjum są testy jak najbardziej, i wtedy będzie dopiero. Może zresztą przeżyją szok w klasie 4.

    W dodatku nikt nie wie, jaka jest skala tych zjawisk, bo ja np. opieram się na relacjach z interenetu i z realu. Wiem, że w niektórych szkołach naprawdę tak jest. Ale może to jest marginalne zjawisko?

    OdpowiedzUsuń
  21. Jeszcze jedno.

    W niektórych szkołach (zwł. tam gdzie są klasy mieszane - 6latki z 7latkami) dokręcają dzieciom śrubę i pilnują, żeby 6latki umiały tyle co 7latki.

    Ale w innych - zwł. tam gdzie są klasy osobne dla 6latków - niektórzy nauczyciele idą tempem dzieci. PRzysięgam, że są pierwszaki 6latki które traz (koniec maja) nie umieją nadal napisać cyfr, a w szkole idzie im dobrze, są chwalone, a prac domowych się nie zadaje. Może lepiej, ale dojdą do 4 klasy i co? Nie mówiąc o tym, że do dobrego gimnazjum wynik testu się liczy, albo jest wewnętrzny egzamin. Czy one wyrównają?

    Nie mam pojęcia, jaka jest skala tych zjawisk. Ale na pewno wiem, że coś takiego występuje. I to też jest trochę przerażające.

    OdpowiedzUsuń
  22. zimno, super to napisalas. ja ma rocznik 2008 i na mysl o grzecznym siedzeniu w klasie mdleje i juz widze recepty na leku ogluszajace/wyciszajace.

    OdpowiedzUsuń