niedziela, 7 sierpnia 2011

2.006

Nie pamiętam, kiedy zaczęliśmy, prawdopodobnie jeszcze zimą albo wczesną wiosną, bo bezlitosny ziąb narracji synchronizował z niemiłosierną aurą zaokienną. Teraz, po wielu tygodniach cowieczornej lektury dobiegamy końca serii.

Bywały wzloty (po dwa, trzy rozdziały przez jeden wieczór) i momenty zwątpienia – moje – niech mi wybaczą fanatycy „Opowieści z Narnii”, ale przy „Podróży Wędrowca do Świtu” z trudem opędzałam się od natręctwa, że autor działał na wspomaganiu chemicznym. I to jakim! Szacun.
Pisząc „Srebrne Krzesło” zmienił najwidoczniej dilera (kiepski towar, wzmagający depresję), a pod koniec cyklu poszedł w bolesny odwyk. Cóż, fantasy do mnie nie przemawia, nawet klasyka. Nielaty wszakże nabyły zapierające dech wizje z radosnym entuzjazmem neofitów. A teraz finalizujemy i jest straszno i smutno i chęć poznania zakończenia walczy z doraźnym przerażeniem. Umiejący mówić (to znaczy - mówić biegle) powtarzają zwyczajową mantrę „czytaj! czytaj!”, kiedy tylko próbuję odłożyć tomiszcze ale chyłkiem obgryzają zaciśnięte pięści. Czytam a oni tchórzą i nurkują pod pierzyny.

[Adept mowy płynnej podsuwa mi w tym czasie własną lekturę, album militariów pożyczony od niezawodnego MW.
- Bhrońńń! – żąda Silny. – Mama, bhhhrrroń!
I tak, jak nigdy dotąd nie czytałam „Narnii”, więc głośna lektura jest szansą na zniwelowanie niewiedzy, tak mój parametr znajomości średniowiecznych technik obronnych wzrasta z każdym objaśnieniem Silnemu taktyki rycerskiego pojedynku. Bo Silny – to temat na osobną gawędę – jest w stadium rozwojowym „niecz”, „kufffsza” i wprawki szermierskie].


Tymczasem Erna (minął wieczór, noc i poranek i nastał czas jedzenia kanapki z szynką), tymczasem Erna podparła dłonią policzek.
- Ten ktoś musiał bajdzo, bajdzo dużo ciszy mieć … – mówi.
Odwracam się od blatu i od produkcji sandwiczy a z noża ścieka majonez tłustą ścieżką.
Plunggg! – na pomidor.
- … skojo taką opowieść wymyślił … - ciągnie w zadumie Erna i jest to refleksja adekwatna do moich raz po raz powtarzanych narzekań, że w takim harmidrze, jak u nas trudno sklecić choćby jedno zdanie z sensem.
Najpierw sklecić a później je zapisać.
Cóż, C.S. Lewisa otaczała niechybnie świdrująca wokół cisza.


Nowy Człowiek ni stąd ni zowąd zastanawia się na głos:
- A dlaczego właściwie człowiek nie wymyślił jeszcze miernika strachu?
Jego naturalny miernik strachu miota się między ciekawością a paniką.


Silny natomiast, korzystając z tego, że czytamy „Narnię” po jedzeniu, zrobił skok na zbrojownię Nowego Człowieka i fachowo wymachuje drewnianym szczerbcem.
Stoi na ugiętych nogach, trrrach!, śmiało tnie powietrze.
- Mam niecz, jak Din! – cieszy się do chwili, w której prawowity właściciel nie pozbawi go oręża. – Mam niecz!!!

A później wrr! grr! hrr!, pełen wachlarz onomatopei, zamach zbiorowy na ciszę.
I bum! bum!
I głuche plaśnięcia, sobotnio-niedzielna idylla.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz