poniedziałek, 25 sierpnia 2014

2.248 [O nadmorskich wakacjach]


Pojechałyśmy z A. do Międzyzdrojów, bo nie wiem.
Żeby wprowadzić do życia element paraliterackiej przeginki?
Bo Literacki Sopot byłby jednak nadmierny? (zresztą, nielaty i tak by nam uniemożliwiły spijanie, nurzanie się, delektowanie się albo pławienie).
A że nas połączyły z A. książczyny, to pojechałyśmy do Międzyzdrojów. Niczym bohater (-ka jednak nie …) Witkowskiego. Z namiarem na miejscówkę ze „Zbrodniarza i dziewczyny”.
No i cóż. Miejscówka super. Absolutnie bez zarzutu, idealna meta.
A poza tym. Hm.
Lujów ci tam nie brak, w rzeczy samej, lujowatego kolorytu.


Dwie kobiety, czworo dzieci, jeden nadmorski kurort tuż po wyczerpaniu się dobrej pogody i - badziewie.


Najpierw zapach: radykalnie odległy od świeżego powiewu morskiej bryzy odór wielokrotnie przepalonej frytury, gęsta, paskudna woń, która zawisła nad promenadą przy Bohaterów Warszawy, nad molo, nad Promenadą Gwiazd, niech ją wszyscy święci astronauci (promenadę, nie fryturę) mają w opiece.
Stary olej jako nadmorski feromon się sprawdza, w mojej ocenie, średnio.
A pod olfaktoryczną prześmierdłą kołderką – radykalna demolka przestrzeni. Tym dotkliwsza dla zmysłów, że to miejsce ma przecież potencjał. Plaża nie jest szeroka, ale blisko centrum, ledwie kilka kroków przez wydmy i przez ciągnący się wzdłuż wybrzeża park, parczek, łąkę obsadzoną kępami drzew. 
... przez park bestialsko zagracony budami z kebabem, z watą cukrową, lodami kręconymi w dwóch smakach, z kiwającymi się pojazdami (jedna runda 2 pln), dmuchańcami, jednorękimi bandytami o ksywie „Toy story” i nawet konterfekt papieża można tam nabyć okazyjnie, i kocięta na fotce w identycznej stylistyce do kompletu. Albo galopującego ogiera.


Kiedy przyjechałyśmy do Międzyzdrojów skończyła się właśnie doskonała pogoda, więc nie miałyśmy okazji testować na własnych nerwach nowych plażowych obyczajów ze swadą opisanych w ostatniej „Polityce” (grodzenia się parawanami, grilla na kocyku, prawa własności dołka w piasku i gooo-tooo-waaa-naaa kukurydza!, naleśniki!). Pewnie - całe szczęście, ale i tak wystarczająco się upewniłam, że mamy rację, my-familia, jeżdżąc z nielatami nad polskie morze w marcu albo w październiku.
Bo spróbujcie się przedostać gdziekolwiek z czwórką dzieci i nie zahaczyć o samochodziki (5 minut za 12 zł, maksymalnie dwoje dzieci w pojeździe), o dmuchaną, gigantyczną ośmiornicę (20 minut 10 zł za dziecko), o watę cukrową (mała – cztery zet), gofry, lody, kiwacze, Takie Śliczne Zabaweczki z Chińskiego Outletu, balony nadmuchiwane helem, karuzelę, o mamma mia, mammigrenę.
Tam trzeba stalowych nerwów. I żelaznej konsekwencji.
A tej ostatniej ostatnio nie miewam.
Dzieci. Uwaga. Zasady. Tylko jedna atrakcja dziennie. Albo dwie. No, góra trzy, skoro nad morzem i tak wieje. Tak, wata cukrowa też się liczy.
WATA CUKROWA TEŻ SIĘ LICZY!!!
NIE, NA TO JUŻ NIE WCHODŹ!!!
IDZIEMY!!!

Nielaty gnają przed siebie oszołomione bogactwem bodźców wzrokowych i słuchowych (bo rzecz jasna hałas też tam panuje nielichy), a my się z A. wleczemy noga za nogą i nam smutno i dziwnie, bo przecież mogłoby być pięknie, a wcale nie jest.
Dziewiętnastowieczne nadmorskie wille hotelowe zachowały swój niegdysiejszy sznyt.
Gdyby tylko niektóre z nich nie popadły w ruinę.
Miasto jest czyste. I zielone. Gdyby tylko więcej tu mieli zwyczajnych spożywczych zamiast budek z dykty z frytkami halaal (si! si! si!). Chrupki kukurydziane kupowałyśmy w monopolowym.
I gdyby można było zjeść tu przyzwoicie.
Nie można, nie znalazłyśmy. A rozpytywałyśmy wnikliwie.

Lujowaty sznyt się świetnie sprawdza w prozie. Bezsprzecznie.
Wiatr goniący przetłuszczony papier, rząd okien zabitych dechami i plastikowa krowa na trawniku (zapłać za dojenie, przesiewanie złota gratis) – czegóż więcej do dystopii trzeba?
Może jeszcze tej smutnej pani, która przy wtórze umpa-umpa z głośników z lewa i z prawa, między straganem z przywiędłymi owocami a quadem na wynajem zbiera na operację onkologiczną? Smutna, chuda, piękna pani, przybyszka z jeszcze gorszego świata.
Więc ta dystopia by była świetna na zadrukowanych kartkach.
W rzeczywistości nie jest ani inspirująca, ani porywająca. Ani trochę ładna.

I wkurza mnie takie psucie przestrzeni i psucie czasu wakacji.
I nie przemawia do mnie argument, że tamtejsi przedsiębiorcy mają zaledwie dwa miesiące, żeby zarobić na całoroczne utrzymanie.
Bo dlaczego zarabiają za wszelką cenę przy minimalnym nakładzie?
Dlaczego nie uświadczysz tam choćby jednej takiej restauracji, jaką opisałam niżej, gdzie za sensowne pieniądze można zjeść smaczne dania? (w Międzyzdrojach pizza obowiązuje z mikrofali, gruby, odgrzewany placek)
Dlaczego dmuchańce są lepkie od brudu i skąd te brudne szmaty na zjazdach?
Dlaczego śmierdzi?

I po co komu ten wszechobecny hałas?





14 komentarzy:

  1. dobry wpis, podobne miałam refleksje po tegorocznym pobycie w Rowach :-/

    OdpowiedzUsuń
  2. zawsze się zastanawiam, po co ludzie jeżdżą w takie miejsca, skoro jest tyle pięknych, prawie dzikich plaż nad Bałtykiem. I wiele tańszych miejscowej,gdzie spotyka się fajnych, sympatycznych ludzi...

    OdpowiedzUsuń
  3. Dla mnie wszechobecna komercja jest nie do zaakceptowania. Wszędzie rządzi pieniądz, samorządowcy wydają wszelkiej maści zezwolenia na tamto i sramto, sami czerpiąc z tego profity i mając w głębokim poważaniu zwykłych obywateli.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wpisz w google: Poddąbie. W przyszłym roku rozważ. Wożę tam dzieci od lat, nawet w szczcycie sezonu jest cisza i spokój. I nie ma ośmiornicy!

    OdpowiedzUsuń
  5. Wpisz w google: Poddąbie. W przyszłym roku rozważ. Wożę tam dzieci od lat, nawet w szczcycie sezonu jest cisza i spokój. I nie ma ośmiornicy!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ohyda. Zakopane też jest na tej liście - Gubałówka cuchnie... blee i wszechobecne reklamy zasłaniające wszystko

    OdpowiedzUsuń
  7. Zastanawia mnie, dlaczego nad niemieckim Bałtykiem tego nie ma. Tam też można kupić fryty i kiełbachę, ale buda jest biała, filigranowa, a nie w neonowych tonacjach i siedemnastu reklamach, przed nią zgrabne stoliki i kosze plażowe, a nie plastik-fantastik. Jedzenie na talerzach, a nie w papierowo-plastikowym czymś.
    Wzdłuż plaży stare wille, ścieżka rowerowa, ławki i mały plac zabaw. To znaczy, że można normalnie.

    l.

    OdpowiedzUsuń
  8. Miedzyzdroje to chyba najgorszy wybor, jesli chodzi o wakacje z dziecmi - kicz, brud, halas, dzikie tlumy. Kazda inna miejscowosc by byla lepsza. Ja jezdze do Miedzywodzia, moja rodzina ma domek na skraju, wiec tam w ogole jest luz - ale i na plazach w okolicach centrum nie bylo tak zle. Moje kolezanki jezdza do jeszcze mniej popularnych miejscowosci, to tam dopiero jest cisza, spokoj, sielanka :-).

    OdpowiedzUsuń
  9. i wiemy już za co dziękować losowi lub jego zrządzeniom, że przez ostatnie 10 lat wywoziliśmy własną trójkę nielatów nad zagraniczny Adriatyk i sadzaliśmy z kamieniem w ręku na żwirowej plaży w jednych z najmniejszych wioskach chorwackich - Zimno, naprawdę omal z mężem nie biliśmy dziękczynnych pokłonów 5x dziennie sobie nawzajem spędzając w Łebie tydzień - oczy wyobraźni napełniała nam zgroza od tego czego mogliśmy doświadczać a czego .sprytnie uniknęliśmy. Teraz mamy o Łebie bardzo dobre zdanie, bo czysta miejscowość, plaża zachodnia szeroka, niezaludniona nadmiernie, także czysta, pole namiotowe wybraliśmy z dala od śmierdzącego fryturą i oscypkami z naszego rodzimego miasta (sic!!!)centrum, skrzętnie omijalismy te wszystkie atrakcje raz towarzysząc młodzieży do lokalnego wesołego miasteczka (gdzie byli uprzejmi za jednym wieczorem przejeździć większość swojej kasy :D) i pozostajemy z dobrymi i nawet wartymi wspomnień chwilami obiecując Bałtykowi, że za kolejne 10 lat znowu go odwiedzimy - juz pewnie bez dzieci :) pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Po jednorazowej parogodzinnej wycieczce do Miedzyzdrojow chyba z 3-4 lata temu, mam ZABRONIONE przez malzonka wspominanie nazwy M. - on sam nazywa to miejsce Hell on Earth/Pieklo na Ziemi ;) i za skarby tam wiecej nie pojedzie...
    Polecamy zas Wiselke, niedaleko od Miedzyzdrojow, idzie sie na plaze pieknym lasem z pagorkami, plaza czysta + piekna, sama Wiselka mala i spokojna, owszem pare budek jest ale malutko naprawde... Jedna naprawde dobra restauracja, oprocz tego eleganckie SPA jakby ktos mial ochote na masaz :), mozna tam i nocowac, ale dosc drogo. My wybralismy domki z bali, bylo ok, w kazdym razie CICHO i SPOKOJNIE, przy lesie :) Aha. jest tam jeszcze jeziorko, mozna wypozyczyc sprzet rowerowy itd. Polecam.

    OdpowiedzUsuń
  11. następną razą przyjedz do Ustki... trochę jest lepiej alee też omijam latem. smutne to.Polecam Orzechowo i Poddąbie.
    Moje ukochane Zakopane też jestem zmuszona odpuszczać w sezonie tam to dopiero horrrror

    OdpowiedzUsuń
  12. Pracowałem jako kucharz w restauracji w Jastarni. Dla własnego komfortu psychicznego, nie jedzcie w restauracjach nadmorskich - tam nie ma czasu ani kasy na higienę i bhp, już nie mówiąc o pandze sprzedawanej jako sola.

    OdpowiedzUsuń