czwartek, 29 maja 2014

2.245 [O wsparciu]


Agnieszka Graff zaczyna swoją „Matkę feministkę” od opowieści o tym, jak postrzegany był jej macierzyński zwrot wśród koleżanek-feministek. „«Graff została konserwatystką, odbiło jej od macierzyństwa» - taka plotka chodziła po mieście”, pisze Graff już w pierwszym zdaniu książki. Później pada jeszcze trochę gorzkich słów (za mało! za mało!) pod adresem branży feministycznej i Kongresu Kobiet.

Cóż, nie chce mi się po raz nie wiem który pisać tego samego zdania i zbiera mi się na wiecie-co, kiedy kolejny raz powtarzam, że polskie topowe feministki mają nieustający, wręcz przewlekły problem z macierzyństwem, ten problem się utrwala, a teraz, dzisiaj, w - nomen omen - środę dotyka mnie tym osobliwiej, że przecież nie minął nawet miesiąc od kongresowych „Wściekłych matek”. I co? I nic, zero, nul.
Nadal pogarda i lekceważenie i promowanie przestrzeni publicznej jako jedynej wartościowej. I kwitowanie codziennego, domowego doświadczenia milionów kobiet prychnięciem, że to ultrakonserwatywne, wsteczne i generalnie, że otóż tryumfuje backlash, bo backlash jest takim ładnym feministycznym słowem (więcej o backlashu, całkiem sensownie, u Susan Faludi).

Wczorajsze „macierzyństwo jest nudne” Magdaleny Środy na – jakże by inaczej - dyskusji wokół książki Graff mnie rozniosło. Bo oczywiście - co kto woli. Ale dlaczego sobą nawzajem gardzić, czemu to służy? Tak jakby godną prawdziwej feministki była tylko jedna, obowiązująca, kobieca historia. Chociaż chodzi tu pewnie raczej o dwie historie – tę o dobrej, postępowej feministce, która działa, walczy i zarabia pieniądze i tę o złej, gnuśnej, konserwatywnej matce, która bezproduktywnie „siedzi” w domu.
.
.
.
.
A kiedy już strawiłam nudę macierzyństwa, i osiemnastowieczne mamki, i nawet przymus barykady (na którą w końcu się też sama nieudolnie wspinam) i pierwszą linię feministycznego ognia, pomyślałam uczciwie, że przecież i ja mam ten problem.
Upchałam go już dość głęboko i przepracowałam to i owo.
Nie z poprawności politycznej, ale dla poprawności relacji z grupą bliskich mi kobiet.
Acz gdybym miała robić rachunek sumienia, to na pytanie, czy nigdy nie pomyślałaś o kumie, która wybrała życie domowe, że gnuśnieje to, cóż, odpowiedź byłaby twierdząca.
Pomyślałam. Raz i drugi.
Pomyślałam – jak to, TY JESTEŚ ZMĘCZONA? To JA JESTEM zmęczona i nie mogę odespać, kiedy dzieci idą do szkoły/przedszkola, bo gnam do roboty.
Pomyślałam – dlaczego marnujesz talent? Fajne studia? Dlaczego NIC nie robisz? Nic, bo przecież pranie, gotowanie, odrabianie lekcji, prasowanie spódnic – to wszystko i ja ogarniam po powrocie, wieczorem.
Pomyślałam – jak można się ograniczyć do pralki, piaskownicy i kuchni?
Pewnie, że tak pomyślałam raz i drugi.
To była moja własna, wewnętrzna opowieść o złej kobiecie domowej i dobrej – pracującej zawodowo.
Ale to zła droga.

Zabawne, że im dalej w macierzyństwo, tym bardziej doceniam wartość prywatności. Siłę płynącą z więzi. Zabawne, bo w opowieściach o macierzyństwie potrzeba prywatności i bliskości gaśnie w czasie. „Wybrałam długi macierzyński, ale później ziuuu, na pełen etat do biura”. Tak jakby dylematy macierzyńskie wokół tego, jak i co połączyć, i jak skoordynować prywatne z zawodowym, i jeszcze jak się w tym wszystkim nie zgubić ustawały, jak za dotknięciem różyczki, kiedy dziecko skończy trzy, sześć, dziewięć lat.
Może ustają. A może nie ustają, ale o tym nie mówimy na głos, bo przecież nie wypada (no i raczej nie można …) pójść na macierzyński, kiedy pierworodna/pierworodny idzie do szkoły …

Mam szczęście mieć wokół siebie sporo mądrych kobiet.
Te starsze, na pytanie o relację z dziećmi mówią - rób to teraz, bo później nie nadrobisz.
Wierzę im.
Poza tym, nie potrzeba wysokiego IQ, żeby ogarnąć, że za dziesięć lat moja macierzyńska przydatność z przyczyn naturalnych ustanie.
No dobra, nie ustanie, ale się zmniejszy. Wymownie.
Więc teraz jest ten czas.

Zatem – jakie mam prawo ferowania wyroków co do gnuśności albo życiowej pasywności tych, które nie mają imperatywu się szarpać z pracą zawodową, tylko stawiają na więź, dzieci, partnera i dom?
Zerowe.
To jest po prostu wybór. Tyle. Kropka.
To wybór, a nie historia o złym, konserwatywnym babonie i o backlashu, o więzach tradycjonalizmu, którymi się rzeczona dała omotać.


Jasne, pomijam w tym idealistycznym wywodzie te, które w istocie nie dokonują wyboru, tylko je niesie ich własny los, karma nadana przez środowisko, przez wychowanie, przez brak innych wzorców.
No i przez brak dostępu do środków antykoncepcyjnych również.


Tak czy inaczej - byłoby naprawdę cudnie, gdyby feminizm się skupił raczej na uświadamianiu kobietom możliwości wyboru, a na strukturach państwa próbował wymóc wspieranie każdego z nich. I tego, w którym kobieta stawia na dom, i tego, że się chce jednocześnie realizować poza domem.

Etykietowanie konserwatystki vs. postępowe niewiele wnosi, a tylko psuje krew.

Bo oczywiście my, ludzie, my, baby, mamy problem z szacunkiem dla kobiecej odmienności.
MOJE dzieci są najmądrzejsze. I mają same szóstki.
MOJE ciasta najwyżej rosną. MOJE pierogi są z najbielszej mąki. MOJE podłogi najlepiej wyczyszczone, przecieram dwa razy dziennie średniowilgotnym mopem (żeby było jasne, to nie o mnie ;))) )
No i MOJA działalność jest najbardziej zachwycająca. Mam najlepsze wyniki w firmie. A MOJE wpisy na blogu są tak błyskotliwe, że o-ja-pier-do-lę.

Genialnie to ujęła Marta Frej, nie mam licencji, za to nadzieję, że nie wniesie roszczeń.




Brakuje nam kobiecego przepływu międzypokoleniowej i wewnątrzpokoleniowej życzliwości.
Przepływu kobiecego doświadczenia. Opowieści. Wspierających historii.
Okazywania sobie macierzyńskiego (i kobiecego) poparcia zamiast gadki „mnie to dopiero było trudno, nie było pampersów i po wszystko się stało w ogonkach, więc co ty tu marudzisz”.






-----------------------------------------------


[Miałam tu jeszcze napisać o tym, że – cóż za zbieg okoliczności! - Kongres Kobiet firmuje świeżo wydaną przez Czarną Owcę „Jedyną płeć” Katrine Kielos, książkę o tym właśnie, jak istotnie przekłamuje historię nieuwzględnianie w modelach ekonomicznych nieodpłatnej pracy kobiet, w tym pracy opiekuńczej, i o tym również, że banialuki o wolnym, samoregulującym się rynku nie mają wiele wspólnego z funkcjonowaniem rzeczonego, jest tam też o koncepcji „człowieka ekonomicznego”, który z samych założeń nie może być kobietą, wydaje mi się to wszystko dość ściśle związane z problemem, o którym u góry. Nie napiszę jednak, bo późno.
A to feministycznie naprawdę istotna lektura]



25 komentarzy:

  1. Deprecjacja wyboru, o którym piszesz zakorzeniona jest już w samym języku, którego używa się w stosunku do matek siedzących w domu - no właśnie: "SIEDZIEĆ w domu z dzieckiem", "URLOP macierzyński", "URLOP wychowawczy" - to tkwi jeszcze głębiej, niż piszesz - w słowie, w języku, nie tylko w mentalności ludzkiej czy społecznej świadomości (a raczej nieświadomości) A teraz ręka do góry, drogie Panie - która "siedząc" w domu na "urlopie" macierzyńskim/wychowawczym siedziała/odpoczywała? No właśnie...
    Ps. I piszę Ci to z pracy, w której siedzę od 16.00, ze świadomością, że jutro o 6.30 obudzi mnie córka...
    Marta

    OdpowiedzUsuń
  2. "To jest po prostu wybór. Tyle. Kropka." Mhm, tak jasne. " Jasne, pomijam w tym idealistycznym wywodzie te, które w istocie nie dokonują wyboru, tylko je niesie ich własny los, karma nadana przez środowisko, przez wychowanie, przez brak innych wzorców.
    No i przez brak dostępu do środków antykoncepcyjnych również." Ależ tak, oczywiście.
    Tylko zabrakło mi jednej grupki, niewielkiej, takiej tyciusieńkiej - tych, których NIE STAĆ na to, żeby nie pracować zawodowo. Wybór pomiędzy "biegnij Lola biegnij" a "żryj gruz, bo na nic innego nie masz pieniędzy".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, kwestia NIE STAĆ to kwestia kluczowa. Pozbawia wyboru.

      Usuń
  3. A teraz wyobraźcie sobie, że nie ma chętnej babci do pomocy w-razie-wilka, a jest babcia/babcie/dziadek/dziadkowie, które tej pomocy sami potrzebują. Co wtedy?
    Albo że małżonek, z racji konstrukcji rynku pracy, zarabia pięciokrotnie więcej, za to pracuje na akordzie/ma być w pełni dyspozycyjny albo za granicą, bo w kraju szans nie miał. Co wtedy?
    Czy naprawdę należy deprecjonować "wybór"?
    Jednym odbija od macierzyństwa, innym od rynku pracy. I sory, nie mam superkonkluzji.

    OdpowiedzUsuń
  4. jako matka, która właśnie zakończyła rodzicielski i jest na urlopie wypoczynkowym - każda moja komórka krzyczy by nie wracać do pracy, nie chcę, pracy która po pierwszym dziecku okazała się totalnie bez znaczenia [nie dla mnie, raczej w sensie "bez znaczenia dla ludzkości"] nie widzę sensu w jej wykonywaniu... długa historia
    teraz stoję jeszcze przed poszukiwaniem pracy - nawet nie chodzi o to, że wrócę i od razu mnie zwolnią, na to są przepisy, jak choćby zmniejszenie etatu, tylko szanowna firma przeniosła siedzibę o 50 km i teraz zamiast kilku km, mam ponad 50 - co oznacza dłuższe dojazdy, za małe dziecko mam na nieobecność w domu od 6 rano do 18, a zmniejszenie etatu spowodowałoby zmniejszenie pensji, no cóż bak na dojazdy sam się nie zaleje
    "posiedziałabym" w domu, posiedziałabym, ale znów wybór nie jest mój, święty związek kredytowy z bankiem powoduje że "nie chcem, ale muszem"
    i gdzie tu wybór?
    wsparcie międzypokoleniowe - mam to szczęście, że w domu [mama, babcia] bardzo je odczułam, pierwsza ciąża leżąca - 4 miesiące z wyjściami jedynie do wc, mama codziennie przynosiła mi obiady, po powrocie do pracy, zajęła mi się dzieckiem, teraz niestety nie mogę na to liczyć, babcia zniedołężniała, mama musi się teraz nią zajmować, nie ma siły i możliwości zająć się jeszcze maluchem, który zaczyna chodzić
    mając silne oparcie w najbliższej rodzinie, byłam w szoku licytacją dalszej rodziny "kto miał gorzej" - ciąża zagrożona, a teściowa żwawo opowiada, jak ona "pracowała na akord w ciąży i nikt wtedy nie chodził na zwolnienia lekarskie", to co?, mam zacząć opowiadać o prababci, która na Syberii 7 córek miała?
    jeden plus z tego "wsparcia" że obiecałam sobie, że ja tak potencjalnym synowym mówić nie będę...

    OdpowiedzUsuń
  5. Jako matka, która ciesząc się późnym macierzyństwem, jako priorytet postawiła sobie bycie z dziećmi, a dążąc do tego, by umysł nie spapciał mi jednak do końca - postawiłam na trzecie wyjście: freelancerkę.

    Pracuję w domu, łapię każde zlecenie, piszę, piszę, piszę.

    I dobrze byłoby, gdyby nie rzecz taka jedna: DUP! pracujesz w domu? ale co to znaczy? kiedy na etat? dziczejesz bez ludzi!

    Kufa, jestem introwertyczką, przyjaciół moich wiernych nie w pracy poznałam, bo w tej nie buduję trwałych więzi, spotykam przypadkowych ludzi, z którymi nic mnie prócz zajęcia, nie łączy. Dziękuję bardzo.

    A jednak - niemożliwe. Jestem traktowana jak pasożyt na garnuszku męża. Co zaś przykre i dla mnie najbardziej bolesne - to od swych koleżanek z pracy mój mąż zyskuje najwięcej wiedzy na temat tego, jak bardzo pasożytniczą jednostkę holuje. Ze smutkiem od czasu do czasu muszę zwalczyć męża galopady w kierunku rozliczania mnie z jakichś zaległych obowiązków: nie prasujesz? co z tego, że piszesz? inne też pracują, a prasują!

    INNE. Wrrrrr... nie lubię ich. To kobiety są moimi najsurowszymi sędziami. By było zabawniej - kobiety sfrustrowane, nieszczęśliwe, niedoceniane przez swych mężów, otoczenie...

    Ja dążę ku pełnemu Spełnieniu. Za cenę zarwanych nocy, bo tak pracuje się w domu, za cenę potyczek z mym wpływowym mężem (który - bywa - podpada pod feministę. Ale to BYWA).

    Więcej zniosę.

    Tylko czemu muszę znosić?

    OdpowiedzUsuń
  6. w US maja podobne dylematy...
    https://shine.yahoo.com/parenting/mommy-wars-robert-cornegy-breastfeeding-station-emma-thompson-angelina-jolie-mila-kunis-gwyneth-paltrow-182903796.html

    OdpowiedzUsuń
  7. spojrz prosze na to:
    https://shine.yahoo.com/parenting/mommy-wars-robert-cornegy-breastfeeding-station-emma-thompson-angelina-jolie-mila-kunis-gwyneth-paltrow-182903796.html

    OdpowiedzUsuń
  8. Mnie sie wydaje, ze tego typu reakcje - wzajemne osadzanie i ocenianie, zazwyczaj niekorzystne - bierze sie z poczucia winy czy zazdrosci... nie zawsze swiadomych zreszta. Mieszkajac poza Polska mam wrazenie, ze oba te uczucia sa dosc widoczne i rozpowszechnione u nas jako nacji nie tylko w stosunku do innych kobiet ale w ogole w stosunku do INNYCH ludzi - tych, ktorzy nie zachowuja sie tak jak my. Wynika to pewnie z wychowania i z wplywu pewnych instytucji...
    A szkoda. Bo mozna zyc inaczej, pozytywniej i akceptujaco :). Moja dewiza jest "Zyj i daj zyc innym".
    Przestanmy sie oceniac i gnebic - siebie i innych.
    A jako kobiety, wspierajmy sie nawzajem. Wtedy zycie naprawde jest lepsze i fajniejsze :).
    Usciski, Gosia

    OdpowiedzUsuń
  9. Ciekawa jest jeszcze sytuacja, kiedy matka"siedzi" w domu i pracuje (freelancer). Ileż to ja się nasłucham, jak mi dobrze ;). Teoretycznie nie muszę się nagimnastykować i brać urlopu, kiedy szkoła czy przedszkole znowu zamknięte, albo dzieci chore, ale praktycznie, czego kumy nie widzą, pracuję wieczorami, nocami, w weekendy, święta, w chorobie i zdrowiu, żeby nadgonić "wolne" dni i oddać zlecenie w terminie. Nie miałam macierzyńskiego, wychowawczego. Pracowałam w 9 miesiącu ciąży i z niemowlętami przy piersi. Pozwalam sobie na dwa tygodnie urlopu w roku, nie przyjmuję wtedy żadnych zleceń.
    Ta praca to mój wybór. Kumom-zazdrośniczkom radzę: załóż firmę, wtedy chętnie wymienimy się doświadczeniem.
    Pozdrawiam
    Renata

    OdpowiedzUsuń
  10. Taka Niezaradna - i nawet w Twoich słowach odzwierciedla się to zakorzenione głęboko myślenie, że jak kobieta nie pracuje _zawodowo_ to się uwstecznia: piszesz "żeby mi umysł nie spapciał, postawiłam na freelancerkę". Czyli że jak "siedzę" w domu i nie robię nic "zawodowo", nie "zarabiam", to automatycznie, niezależnie od tego co robię (dla swojej przyjemności) - umysłowo flaczeję, tracę umiejętności myślenia? Nieważne, że np. dużo czytam, spotykam się (w ramach hobby - internetowo i w realu) z mnóstwem fantastycznych, twórczych, mądrych kobiet, dbam o siebie, o poziom życia swojego i rodziny - to się nie liczy, bo nie jest ekonomicznie policzalne. Czyli mam kaszkę mannę zamiast mózgu, o ile moich zajęć codziennych nie da się przeliczyć na pieniądze, wpływające na konto?
    Wiem, że tak nie myślisz, ale właśnie o to chodzi - jak bardzo takie podejście jest zakorzenione nawet w języku, w powiedzeniach, w głębokim sposobie myślenia... Nie chcesz tego powiedzieć, ale i tak mówisz: gdybym nie zarabiała, to mózg by mi się uwstecznił. Co jest oczywistą bzdurą, ale jak każda bzdura powtarzana odpowiednio długo, staje się przyjętą prawdą...
    A ja właśnie nie pracuję zawodowo, nie zarabiam, siedzę w domu, i jest mi tu absolutnie i całkowicie dobrze. Tak chcę. Mój wybór, tak, bo miałam luksus możliwości wyboru, tzn. nie mam przymusu szukania pracy. Jestem za to wdzięczna, i za moje życie, które lubię.
    I za to, że naprawdę, nie wiem jakim cudem, ale nie mam w otoczeniu kobiet, które by mnie za to szykanowały. Jakaś taka tolerancja się pleni, czy jak ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko zależy od przypadku :).

      Ja Ci mogę powiedzieć o sobie: mam grono inspirujących znajomych, prowokujących do tego, żeby wyżej, lotniej. Spotykamy się co miesiąc-dwa i gadamy o literaturze, takiej z wyższej półki raczej. No i ja - matka dzieci szybko po sobie rodzących się - przestałam ogarniać. Postawiłam sobie tezę: bo ja nie mam czasu, bo oni mało śpią, bo padnięta jestem - to, śmo, owo... Na spotkania, mimo okazji do oderwania się od rzeczywistości, regularnie szłam nieprzygotowana, mało w czym zorientowana... Ogarniałam Wysokie Obcasy w kiblu i the end.

      Czy papciałam? Jasne, że tak. Czy miałam poczucie, że sieczka, papka, flaczenie umysłowe? Tak! Taki mam charakter - jestem gnuśna. Praca mnie wzięła w karby. Musiałam się otrząsnąć z pajęczyn, zdyscyplinować, wejść w jakiś rytm.

      Inna sprawa, że niezręcznie mi było jakoś bez kasy i nie stać nas na to. Może gdyby było stać - trzasnęłabym w czorty to całe pisanie dla kasy, robiłabym to tylko dla przyjemności? Ja naprawdę gnuśna jestem.

      Ale to ja. Mój przypadek.

      Są inspirujące kobiety, co tworzą Dom.

      Ja do nich nie należę, mój żywioł to klepać (kiedyś bazgrać ;)), poza tym - gnuśność. Stąd moje wyrażenie ;).

      Usuń
  11. Troszkę w innym tonie napiszę, ale co mi tam :-) Cieszę się, że istnieje kongres kobiet, znam wiele fajnym babeczek, które w nim uczestniczą. Jednak to jest organizacja i jak w każdej najgłośniej słychać najaktywniejsze i najskrajniej nastawione osobowości. I głupotą jest bezrefleksyjne przyjmowanie ich dyskursu. Czasami kompletnie nie zgadzam sie z ich poglądami - jak z wyżej opisaną Prof. Środy, deprecjonuje pozycję kobiet i szkodzi. Jednak samo istnienie kongresu moim zdaniem dodaje troszkę kolorytu dla skrajnie konserwatywnych poglądów, które są w Polsce jeszcze bardziej głośne.

    OdpowiedzUsuń
  12. O tym właśnie, o wsparciu, tak z grubsza, pisałam we wczorajszym komentarzu, cóż za zbieg.
    I także o tym, że tego wsparcia i akceptacji wyboru innych kobiet tu nie zawsze czułam, fajnie, że sama to przyznajesz.

    Mam wrażenie, że feminizm powstał przede wszystkim z niezgody na życie "tych które w istocie nie dokonują wyboru, tylko je niesie ich własny los". Szkoda, że są wymieniane jedynie ze względu ich niewymienienie.
    To właśnie taki lewicowy absurd, ideologicznie blisko zwykłych ludzi, a praktycznie jednak tak daleko. Dlatego twierdzę, że lewego skrzydła, tak więc i prawdziwego feminizmu Polska się jeszcze niestety nie doczekała. To, co słyszę i widzę, to prawicowy neoliberalizm.

    Ale cieszę się, że dużo tu dziś o wsparciu i akceptacji.

    OdpowiedzUsuń
  13. Podlinkowuje: http://pismozadra.pl/felietony/magdalena-piekara/742-panny-szlachetne

    OdpowiedzUsuń
  14. trochę lżej w tym samym temacie http://rawkab.pl/2014/06/01/graff-czy-sroda/
    I cieszę się, że jest Kongres Kobiet i uważam, że dobrze, że czasem idą w skrajności, niechże się to wahadlo opinii społecznej wywinie wreszcie w kobiecą stronę.

    OdpowiedzUsuń
  15. Z linku Kaczki powyżej:

    "Jestem dobrze sytuowaną intelektualistką z wielkiego miasta i nie jestem empatyczna, mówię o sobie i zapominam o tym, że rzeczywistość innych nie jest równie różowa jak moja.(...)
    Dlatego słowa Graff i Środy odbieram nie jako dużą niezręczność, ale też jako pewne „odklejenie się” od feminizmu praktycznego, który rozumiem jako poczucie łączności z innymi kobietami."

    W punkt!

    OdpowiedzUsuń
  16. A teraz będzie durny komentarz nie na temat, z cyklu "będę wpadać".

    Jak się ciebie dobrze czyta!:)

    OdpowiedzUsuń
  17. nie pracuję zawodowo- pracuję zarobkowo i bardzo to lubię, bo będąc ciągle w domu mam między płatnymi zajęciami spokojną chwilę na wstawienie zupy, wywieszenie prania na sznurze, poczytania książki, posłuchania ciszy domowej (co dla mnie samej, matki 3 dzieci jest gwarancją pomyślnego przetrwania ich skomasowanego ataku po szkole). masz rację, nie wiodę życia gorszego lub lepszego tylko dlatego, że jest jak jest. o wartości tego życia stanowi wyłącznie moja własna satysfakcja :) lecz oto nadszedł czas gdy staję się, jak to ujęłaś, matka mniej produktywną i co ja robię teraz? ano poszukuję nowej drogi dla siebie, nowych wyzwań, nowej wiedzy ale niekoniecznie nowego porządku dnia. feministkom nie po drodze z macierzyństwem, bo ono zbyt uwłaczająco działa na wolność człowieka, a one chcą być wolne przede wszystkim. często zastanawia mnie więc pytam, czy to aby nie jest ucieczka przed samym sobą ten feminizm?

    poruszyłaś ważną kwestię babskiej zajadłości i chęci przewyższenia przeciwniczek, które nazywamy "przyjaciółkami". może dlatego nie mam żadnej typowej "psiapsióły" tylko wybieram osoby mi przychylne bez względu na płeć? kiedy stałam się matką pomagały mi dwie zupełnie obce kobiety, które stały się mi bardzo bliskie. teraz chętnie "oddaję" tę pomoc innym potrzebującym ale to jak ona zostaje przyjęta zależy już tylko od nich.

    OdpowiedzUsuń
  18. zimno, w samo sedno! Kobieta kobiecie bywa wilkiem.

    OdpowiedzUsuń
  19. ... I to jest osobny, bardzo wazny temat w rozmowach o macierzyństwie, feminizmie i wszystkich kobiecych sprawach.

    OdpowiedzUsuń
  20. Droga Zimno, byłam dziś na kolejnym spotkaniu z Agnieszką Graff :-) Twój blog i książka były wymieniane jako kobiece herstory, ważny feministyczny głos i wogóle :-)

    OdpowiedzUsuń
  21. A ja poprosiłam parę fundacji o pomoc w związku z dyskryminacja ze względu na macierzyństwo. Żadna nie odpisała. ..

    OdpowiedzUsuń
  22. Czasami jest to wybór a czasami konieczność. Wybór to ma mężczyzna.
    Mam pytanie czy wszystkie matki są samotne w zajmowaniu się dziećmi? Zimno czy Twój życiowy parner prasuje czasme Twoją sukienkę do pracy? A może gotuje obiad dzieciom? Czytając odnoszę wrażenie, że to takie "samoten macierzyństwo", "mam dzieci i dom an głowie". Może czas wychowywać mężczyzna na partnerów a nie "paniczów". Oczywiście nieco generalizuję, ale czytając o macierzyństwie nie widzę żadnego oparcia w mężczyznach a tylko ciągłe utyskiwanie, jakie to kobiety są osamotnione. Może czas zacząć wymagać.

    OdpowiedzUsuń