Nie zdałabym, obawiam się, testu na
feministkę, bo na pytanie, czy macierzyństwo jest potrzebą ludzką
odpowiedziałabym, że owszem.
Jest głęboko ludzką potrzebą, chociaż przecież
nie każda ją ma, a z tych, które ją mają – nie wszystkie w równym stopniu.
I jeżeli nawet potrzeba ta nie jest ujęta literalnie
w piramidzie Maslowa, to tym gorzej dla piramidy, nie natomiast dla
macierzyństwa. Osobiście upychałabym je przy potrzebie afiliacji, ale – jak to
typowa konserwa i matkopolka – w odniesieniu do macierzyństwa stawiam również
na instynkt i hormony. Nie jesteśmy, uha uha, z samej polityki, filozofii, kultury,
estetyki i z jedynie słusznych osądów.
Fizjologia, wydzieliny, krew, śluz i pot –
od tych konkretów raczej trudno uciec.
Równościowo pomijam estrogen.
Ale, nie zbaczając: nie mam niestety
wglądu w potrzeby fauny i flory, nie mam też ochoty, żeby prowadzić czcze
dywagacje o krzyżowaniu albo wykluczaniu się znaczeń pojęć „instynkt” i
„potrzeba” i jeszcze gdzie w tym wszystkim się mieści kultura, wychowanie albo
ustrój. To wszystko mi jednak nie przeszkadza się fundamentalnie nie zgodzić z
prof. Magdaleną Środą.
Po pierwsze - wszystkie kobiety na
barykady?
Wszystkie kobiety na kongresy kobiet?
Idźmy, jedźmy, działajmy, niech cierpi na tym relacja z dzieckiem, z partnerem,
niech cierpi na tym życie zawodowe, wszystkie kobiety do polityki, bo nic się
samo nie zrobi?
A ja miałam wrażenie, że demokracja
bezpośrednia - wyjąwszy wybory – się wyczerpała przed naszą erą na południu
Europy z praktyczno-organizacyjnych powodów. Demokracja przedstawicielska
natomiast się w idealistycznym założeniu sprowadza do tego, że wąska grupa osób
reprezentuje interesy szerszej grupy.
Ergo - nie wszystkie musimy działać w
Kongresie Kobiet. Nie wszystkie mamy obowiązek nałożony przez feminizm, neoliberalne państwo i
historię, żeby ganiać na zebrania, narady, konferencje, konwentykle i
nasiadówki. Warto natomiast, żeby Kongres Kobiet (ze szczęśliwym wyjątkiem
Agnieszki Graff) uważniej posłuchał, co dokładnie mają do powiedzenia matki (te
wściekłe i te tylko trochę niezadowolone) i zaczął reprezentować ich interesy,
a nie przekonywał je, że gnuśnieją w domu wychowując ludzi na ludzi.
Po drugie – więź między matką a dzieckiem
się narodziła w XVIII wieku? Bo wcześniej wszystkie kobiety oddawały dzieci do
mamek?
Cóż. Jak wiadomo ludzie dzielą się na
kobiety, mężczyzn i mamki.
Zadziwiające, że w świecie prof. Środy do służebnej
kategorii ludzi zawsze trafiają te z chromosomami XX. To nie jest inkluzywna narracja.
Ale i tak kluczowa jest konstatacja, że do
XVIII wieku „wszystkie kobiety oddawały dzieci”. Na pytanie o
strukturę społeczną w Polsce do XVIII wieku włącznie doktor google nie daje
szybkich odpowiedzi liczbowych, więc nie posłużę się grafem, a jedynie ogólną
wiedzą historyczną, że do XVIII wieku magnateria i szlachta nie stanowiły w
Najjaśniejszej (ale i w całej Europie) przewagi liczbowej. Więc o ile kobiety oddawały
dzieci do mamek, to udział procentowy oddających w ogólnej liczbie matek wynosił
dziesięć. Albo piętnaście. Trend jak się patrzy. A na co dowód?
Dowód na to, że nie mamy racji?
Jeżeli macierzyństwo jest dla nas ważnym
doświadczeniem i to doświadczeniem ludzkim - nie mamy racji.
Jeżeli bliskość i relacja mają dla nas wagę
- nie mamy racji.
Karmicielki piersią i butelkowe - nie mamy
racji.
Wózkowe, podwórkowe, szkolno-przedszkolne,
z placów zabaw, ekologiczne, z in vitro, z adopcji - nie mamy racji.
Po trzykroć, po wielokroć się mylimy.
Nie mamy racji.
Czas związać krawat i ruszyć na redutę.
.
.
.
… po moim trupie …
mam wrażenie że prof. Środa coraz bardziej odchodzi od rzeczywistości, żyjąc w swoim świecie seksmisji w której są same kobiety, ale nie ma dzieci
OdpowiedzUsuńZgadzam się.
UsuńMacierzyństwo jest nudne? Zdecydowanie nie jest. Macierzyństwo eliminuje z życia społecznego? Niestety, tak. W większym lub mniejszym stopniu, ale tak. I to trzeba zmieniać. Eliminować eliminację a nie macierzyństwo.
OdpowiedzUsuńPani profesor mówię NIE. Autorce bloga mówię TAK.
To mówię ja - matka trojga dorosłych dzieci, którą cieszyło macierzyństwo, choć bywało trudne, dla której wykonywany zawód był pasją, która musiała dokonać wyboru: macierzyństwo lub zawód, która dziś słono płaci zawodowo za swój wybór, ale nie zmieniłaby podjętej lata temu decyzji.
Zimno, taki trup jak Twój to się ściele gęsto, ale internet jest medium wystarczająco wskrzeszającym.
OdpowiedzUsuńFeminizm prof. Środy jest wykluczający, nierównościowy - takie jest moje zdanie.
Z coraz większą przykrością, zwarcam uwagę na słowa Pani Środy, tym bardziej, że niegdyś nie zwykle ceniłam.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że prof. Środa ma po prostu aktualnie zupełnie inne potrzeby, niż osoby z pokolenia niżej, w związku z tym głośno je komunikuje jako reprezentatywne dla całej "pci", zamiast skupiać się na zróżnicowaniu pewnej ideologicznej grupy interesu w myśl zasady "moje jest najmojsze". W tym aspekcie na pewno zgadzam się z komentarzem, że jej feminizm jest wykluczający. Jeśli do większości jej wykluczających wypowiedzi dopisuję sobie w myślach "kobiety [które mogą sobie na to pozwolić]", jakoś łatwiej mi je przyłożyć do rzeczywistości, w której, owszem, jest pewna grupa kobiet, która na pewne działania aktywistyczne może sobie pozwolić.
OdpowiedzUsuńZ własnej obserwacji jednak stawiam na mozolną pracę oddolną. Góra sobie poradzi.
z jednej strony hormony, uczucia, krew pot emocje karmienie piersią....a z drugiej zawód matka!! czyli kasa za bycie matką,
OdpowiedzUsuńto tak jak zawód ksiądz!!
zgadzam się z tym, że nas za dużo, zasmrodziliśmy planetę.. a z drugiej strony....
eko-terrorystka we mnie dobija się coraz mocniej.
kiedyś odmówiono mi udziału w feministycznej imprezie wyjazdowej, gdyż miałam za małe dziecko, a w regulaminie stoi, że "powyżej 6 lat". Miałam wtedy 3-latka. Na moją sugestię, że to czysta dyskryminacja i należy szybciutko zmienić regulamin, gdyż to on jest dla nas, a nie na odwrót, podniosło się larum. Że wydziwiam, że przesadzam, że przecież mogę go zostawić. (były wakacje, no i nie chciałam "go" zostawiać ;-)
OdpowiedzUsuńŻeby było śmieszniej miałam na owej imprezie poprowadzić zajęcia z macierzyństwa ;-)
Feminizm MA problem z matkami.
Po moim i nie tylko moim trupie. Dziękuję za komentarz po nocy, że się chciało :-). Rzecz ważna i wciąż niedosłyszana. Dobrze że jest Agnieszka Graff i nazywa to co czuję ja i mi podobne po imieniu, bo do prof. Środy coraz mi to dalej. Ale nie dam sobie wmówić że nie mam racji. To nie macierzyństwo wyklucza z życia społecznego, to życie społeczne wyklucza macierzyństwo, poczynając od fizjologii (i nie pomijając estrogenu niestety).
OdpowiedzUsuńDziękuję raz jeszcze za komentarz.
Dziękuję Zimno
OdpowiedzUsuńZgadzam się z każdym słowem. Słyszę krzyki, że kobiety chcą kariery i rozwoju, nie chcą siedzieć w pieluchach, żądają równości. Czyli co? Ja, chcąc mojej rodziny, moich wciąż pieluchowanych dzieci, ciepła domowego ogniska, ja kobietą nie jestem?
OdpowiedzUsuńTo w nosie mam taki feminizm i w nosie mam te, które go głoszą, bo one nie o moją równość i wolność walczą.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńZgadzam się ze Środą, że każdy człowiek (mężczyzna/kobieta) powinien być w ramach swoich możliwości aktywnym, także politycznie. Nie chodzi tu o to, by każdy latał ze sztandarem na pikiecie, ale by chociażby poszedł na wybory, miał własne zdanie, wiedział, chciał, robił rewolucję na swoim podwórku, nawet tym domowym. Zaangażowanie społeczne jest warunkiem zmian, zmian społeczeństwa, tego społeczeństwa, które póki co, wyklucza powracające po urlopach mamy z rynku.
OdpowiedzUsuńNie lubię natomiast feminizmu Środy, ani feminizmu, który niekiedy uprawiany jest na tym blogu, który opiera się na wyniesieniu na piedestał własnego jedynie słusznego sposobu myślenia o roli kobiety w społeczeństwie i wykluczeniu tym samym innych kobiet, w tym matek, ich sposobu myślenia i uprawiania macierzyństwa.
Dla mnie feminizm to wsparcie kobiety przez drugą kobietę, właśnie dlatego, że jest kobietą i że dokładnie z tego jednego powodu ma na tym cholernym świecie trudniej.
...
Nie chcę być aktywna politycznie zawodowo i w ogóle, chcę zostać w domu i prać pieluchy (przepraszam teraz są jednorazowe- to może chociaż wyrzucać), ale nie mogę, bo moje jedyne dziecko wyrosło a więcej mieć nie mogę (Pan doktor kazał liczyć na cud) i co? MAM OGROMNA LUDZKĄ POTRZEBĘ BYCIA JESZCZE MAMĄ, ale zamiast tego wymierzam sprawiedliwość w imieniu Rzeczpospolitej i zarabiam na kredyt. Pani Profesor, którą zawsze ceniłam mnie zawiodła, bo nie wyraża racji kobiet tylko kobieto-cyborgów, bez uczuć i bez serca. Kobiety naszą siła jest empatia, której Pani Profesor zabrakło wobec tych którzy cierpią nie mając dzieci.
OdpowiedzUsuńDziesieści lat temu moja mama zostawiła oseska pod opieką urlopowanego ojca a następnie niani i poszła robic karierę, następnie manewr powtórzono jeszcze 2 razy i ja byłam tym razem ostatnim kiedy kariera mamy nabrała prawdziwego rozpędu- widywałam ja czasem raz na 3 dni. Mama bardzo mnie kocha - to wiem na pewno, jednak były momenty w których wolałabym żeby była bliżej. Teraz sama jestem matką i ku rozpaczy mojej mamy "tkwię w domu"- lubię każdą chwilę spędzoną z moją córką, lubię ten czas kiedy mogę spokojnie pomysleć o sensie i bezsensie, chciałabym żeby znikł streotypowy podział na "czarne i białe", chciałabym móc uczestniczyć w życiu społecznym pomijając getta dla matek z dziećmi, pokoje dla matek z dziećmi, kąciki dla matek z dziećmi- chciałabym znów byc po prostu człowiekiem- człowiekiem z drugim człowiekiem
OdpowiedzUsuńA mnie prof. Środa przeraża, gada bzdury. Nie znam kobiety, która identyfikowałaby się z jej punktem widzenia. Na mnie robi wrażenie sfrustrowanej i pełnej uprzedzeń do: 1) Kościoła (pluje na niego przy każdej możliwej okazji), 2) mężczyzn, 3) kobiet-matek, a buzię ma pełną frazesów o tolerancji. Mam dość tego pikietowania, mówienia kobietom, co powinny. Kim są te baby w tęczowych czapkach, co wiedzą o szczęśliwej rodzinie, kochających mężach i radości dziecka tulącego mamę? Wychowuję właśnie swoje pierwsze dziecko, robię to najlepiej jak umiem, jest dla mnie ważniejsze niż kariera (ze znanych mi osób na palcach jednej ręki umiem policzyć takie kobiety, reszta po prostu zarabia na życie albo kredyt i chętnie poświeciłaby ten czas dzieciom). JUŻ MI SIĘ NIE CHCE interesować polityką, mieć wyrzutów sumienia, że zmieniam pieluchy zamiast czytać rozwojowych książek i walczenia z całym światem o cośtam. Poprawiać świat można także na mniejszą skalę: tworząc szczęśliwą rodzinę, pomagając innym, wychowywać dobrych obywateli. A nie szarpać się, biegać na manify i opluwać każdego, kto myśli inaczej niż my.
OdpowiedzUsuń