Maryjan Stary ma po tysiąckroć rację pisząc mi tu w komentarzach,
że w szerszej perspektywie umiejętność strugania pyrek wygrywa z czytaniem
i z innymi takimi, prowokacyjnie tu przeze mnie podrzucanymi pomysłami, żeby
wkurzyć czytelników.
Stara babka, jeżeli sprawnie struże pyry, to jeszcze się do czegoś
nada w obejściu.
A jak nie struże albo kraje za grube obierki, wtedy się babkę siup, do
świetlicy.
Powinnam mieć to na uwadze, istotnie, moją potencjalną użyteczność
w wieku poprodukcyjnym, zamiast się tu mądrować bez sensu i epatować nie
wiszeniem na trzepaku w osiemdziesiątym trzecim (co prawda napisałam, że to był
kompleks, ale kto mnie tam wie, co miałam, kiedy to pisałam, we łbie).
Nie jest łatwo prowadzić blogaska tak, żeby wszyscy byli
zadowoleni.
Żeby sobie zasłużyć na łaskawszy feedback od czytelników.
To kłuje w oczy, tamto uwiera. Zero przepływu.
Tymczasem drążę temat opieki nad większym dzieckiem nie po to
wcale, żeby od Was wyżebrać lajki na fejsie.
Albo sprowokować.
Ten temat mnie nęka.
Czy mam, czy nie mam sobie nic do zarzucenia.
Jakiś czas temu byłam na dość kameralnej imprezie na której, tak
się trafiło, większość uczestników była mniej więcej w moim wieku - nie znałam
ich wcześniej – ale miała dzieci znacznie starsze od moich, późne gimnazjum, wczesne
liceum. Żeby nie gadać o polityce, rozmawialiśmy o młodzieży. O godzinach
spędzanych przez nastolatki przed komputerem (na niewiadomoczym). O dziwnym fenomenie, który się nazywa fejsbuk (strata
czasu, głupota i generalnie, niewiadomopocoto).
To była manifestacja totalnego odklejenia się świata rodziców od świata dzieci,
przy czym rodzice sami złożyli broń i nie weszli nawet na obcy teren (cóż, dioda
na konsoli prawdopodobnie mrugała morderczo).
Wyszłam stamtąd dość zatrwożona, przyznaję. Ja, kontrolerka, ja, przynudzaczka,
ja, autorka kazań o niebezpieczeństwach czających się w sieci.
Wiem, wiem, mam małe dzieci, gimnazjaliści dadzą mi jeszcze
popalić i na pewno pozwolą wciskać kursor w ich statusy na fejsie. Jeszcze parę lat i życie mi zweryfikuje kwestię mieć albo nie mieć Diablo III.
Wiem.
Powiecie poza tym, że to dość dalekie od tematu świetlic?
Cóż, chyba niekoniecznie.
Mityczna „świelica” jest tu u mnie wszędzie niżej synonimem opieki
roztaczanej przez dorosłych nad dziećmi. Niekoniecznie kontroli, bardziej
kurateli. Trudno mi się zgodzić z tezą, że odcięcie się od nadzoru nad
dzieckiem jest uwalniające. Uwalniające po 17 roku życia – ok. A wcześniej? Hm.
Ale to oczywiście kwestia, jak pisałam w 2.186, indywidualnego
doświadczenia i nie ma się co tu o to zabijać.
Za to w bonusie opowiem Wam kilka szkolnych dykteryjek.
Napisała do mnie dziewczyna, która się zajmuje udzielaniem
korepetycji.
Spójrzcie, jak ona widzi sposób zagospodarowania czasu po szkole
przez czwarto-, piąto- i szóstoklasistów.
Oddaję głos Julii. Bez redakcji, bez moich wtrętów.
"Pytasz, co robią 4,5,6-klasiści po szkole.
Mogę opowiedzieć Ci o "moich" dzieciach, bo akurat ten rok
szkolny mam zdominowany przez IV klasę. Uczę dzieci niemieckiego i angielskiego
oraz pomagam im w odrabianiu lekcji z innych przedmiotów (przyroda, matematyka,
j.polski, etc.).
RODZINA
A
Mama i tato pracują na wysokich stanowiskach, przy czym tato w innym mieście,
na dojazdy do pracy traci 2 godziny dziennie. Moja uczennica ma 11 lat i jest w
4. klasie, ma tez młodszą siostrę – trzylatka jest do 16 w przedszkolu, po czym
mama ją odbiera z drugiego końca miasta i wraca z nią do pracy. Do domu wracają około 18-18:30,
tato wraca około 19-20.
Mój szkrab kończy lekcje najpóźniej o 14, do domu przywozi ją autobus szkolny
o 15. Wtedy pojawiam się ja i mam z nią godzinę na języki, zadania domowe,
naukę. Gdy wychodzę, ona zostaje sama do powrotu rodziców. (Dziadkowie
mieszkają daleko.) Dopóki rodzice nie wrócą, ma więc czas na tv, zabawę,
pozostałe lekcje i naukę.
Domyślasz się zapewne, że motywacja wewnętrzna 11-latki do samodzielnego
odrabiania zadań domowych pod nieobecność rodziców jest znikoma, wręcz żadna. I
ja się absolutnie nie dziwię - to jeszcze dziecko! Ogląda bajki, czyta komiksy
- jak ma się zmobilizować do nauki enzymów, wytwarzanych przez ślinianki? Do
wykucia na pamięć roli trzustki, funkcjonowania układu rozrodczego i dat z
historii?
Gdy rodzice są w domu, zaczyna się odrabianie pozostałych lekcji i nauka.
Idzie to opornie - jest późno, rodzice są zmęczeni po całym dniu pracy, a moja
uczennica ma odejmować ułamki, wyciągać całości i uczyć się na sprawdzian z
religii (!). Atmosfera jest napięta, dziecko jest przemęczone i przeciążone.
Teraz, gdy do końca roku i wystawienia ocen,
zostało raptem kilka tygodni, mama zwalnia się z pracy około 11, by o 12 być w
domu i czas do mojego przyjazdu wykorzystać na naukę z córką. Gdy jestem na
miejscu, ona wraca do pracy. Nieustannie mówi, że w końcu ją zwolnią - nie jest
tak dyspozycyjna, jak na zajmowanym stanowisku być powinna. Jestem w tym domu 5
godzin w tygodniu. Moja uczennica trafia do łóżka około 23.
RODZINA
B
Tato pracuje do 18-19, mama jest w domu na urlopie wychowawczym – mój 11-latek
ma bowiem rocznego brata.
Początkowo moim zadaniem miało być ograniczenie niechęci chłopca do angielskiego
i pomoc w niemieckim. Udało się - w ciągu kilku miesięcy nadrobiłam z nim
zaległości z ostatnich trzech lat, jeśli chodzi o angielski, i dogoniłam poziom
z niemieckiego do poziomu kolegów z jego klasy 4. Z czasem okazało się, że
jeszcze matematyka wymaga dodatkowej pracy. Tak z dwóch godzin zrobiły się
cztery. I wciąż to za mało - 4.klasa jest tak przeciążona materiałem, że nie
jesteśmy w stanie wszystkiego "ogarnąć" - a pamiętaj, ze mama mojego
chłopca jest cały dzień w domu i jeszcze ja przyjeżdżam na 4godziny w tygodniu!
Plus tej sytuacji jest taki, ze chłopiec nie jest w domu sama to oczywiste.
Minus jest taki, że nie jest możliwe, by skończyć lekcje i naukę, zadania
domowe i uzupełnianie ćwiczeń wcześniej niż przed 22:30-23.
Tak wygląda czwarta klasa. Ostatnie zadanie domowe z historii: napisz
wypracowanie na temat dziejów swojej rodziny w czasach wojny i holocaustu...
RODZINA
C
Tato pracuje za granicą, mama na miejscu, całymi dniami, więc moja
czwartoklasistka mieszka u dziadków. Z mamą widuje się w weekendy. Pomagam jej
w nauce niemieckiego i angielskiego.
Ten szkrab wraca do domu około 14:30-15, je obiad i dziadkowie gonią ją do
lekcji. Dwa razy w tygodniu pojawiam się tam, by ćwiczyć języki obce. Pani z
angielskiego ma takie tempo, że zapewne skończy podręcznik jeszcze przed
wakacjami. Pani z niemieckiego na 4 tygodnie lekcji przez 5 jest na zwolnieniu.
Gdy raz na jakiś czas pojawi się w pracy, idzie z dziećmi na dwór. Od września
mój maluch zapisał 6 stron w zeszycie do niemieckiego.
Gdy ja po godzinie zegarowej wychodzę, ona je drugie danie i siada ponownie
do lekcji. Około 19-20 kończy i ma godzinę wolnego na tv, gry komputerowe,
zabawę. Mimo twardego stylu wychowawczego dziadków, nawet ona jest przemęczona
i zniechęcona do nauki i szkoły. Gdy uczyłam ją w ubiegłym roku, sytuacja była zupełnie
inna, wiadomo - nauczanie początkowe. Teraz jest końcówka 4.klasy i moja dzielna
dziewczynka ledwo daje radę powstrzymać niechęć do nauki. Jej niezwykła inteligencja nie pomaga mi w wyjaśnianiu jej i odpowiadaniu
na jego pytania typu - pani Julio, a po co ja mam uczyć się tego na pamięć..?
Moja kreatywność osiąga wyżyny, gdy tłumaczę jak, po co i dlaczego. Przecież
masz rację, dziecko, od tego są encyklopedie, atlasy i książki, by nie trzeba
było uczyć się gatunków żyjących w jeziorach na pamięć...
RODZINA
D
Mama samotnie wychowuje jedynaka, to jedyny 10-latek u mnie w tym roku. Kończy
lekcje około 13:30-14:30, mama wraca około 17:30-18:30. Dziadkowie mieszkają na
dwóch rożnych krańcach Polski.
Uczę się z nim angielskiego przez godzinę raz w tygodniu. Zanim przyjdę,
szkrab siedzi sam w domu z zakazem otwierania drzwi komukolwiek. Ogląda tv, gra
na komputerze, buduje z Lego. Przecież to 3-klasista, zafascynowany klockami i
dinozaurami, samodzielne odrabianie lekcji jest poza jego zasięgiem. Gdy ja wychodzę, mama zazwyczaj jest już w domu i sprząta/prasuje/gotuje
i odrabia z synem resztę lekcji, piszą wypracowania i uczą na pamięć przyrody
lub wierszy. Ćwiczą piękne pisanie w zeszycie (odgórny nakaz) i czytają na
głos. Dziecko jest w łóżku około 22:30-23:00 . Mama kładzie się około 1-2 w
nocy, wstaje o 5-5:30. Jest przerażona, od kiedy uświadomiłam jej, jak może wyglądać
od września życie jej syna i jej samej z okazji rozpoczęcia czwartej klasy.
Zimno, ja nie jestem matką, nie dźwigam na swoich barkach ciężaru logistyki
dnia codziennego z nielatami, ale powiem Ci, ze jestem nie mniej sfrustrowana
niż sfrustrowane mamy. Lada moment zdmuchnę 30 świeczek na torcie, a wciąż
szlag mnie trafia, gdy myślę o polskich szkołach, o podstawach programowych, o świetlicach i ich braku/niedostępności, o nauczycielach,
którzy uosabiają negatywną selekcję do zawodu, itp. itd.
Gdy moje dzieciaki wracają do domu, po kilku godzinach bezruchu w ławkach,
z taką ilością prac domowych, jak gdyby nie były w placówce edukacyjnej cały
dzień, tylko w poczekalni na dworcu, to szlag mnie trafia podwójny. Gdy jestem
zmuszona tłumaczyć dzieciom najbardziej podstawowe z podstaw - czy to
stosowanie rodzajnika określonego i nieokreślonego w niemieckim, czy to sposób
pożyczania i wyciągania całości z ułamków - to szlag mnie trafia ponownie.
Gdy patrzę na rodziców moich dzieci, którzy nie wiedzą, jak sobie poradzić
i jak ogarnąć tę czwartą klasę, a ze strony szkoły nijak nie mogą spodziewać
się wsparcia - to chce mi się wyć."
Sama bym tego nie wymyśliła.
Wysoce pozytywnego obrazu dziecięcych popołudni.
Krzepiąca wizja.