niedziela, 28 kwietnia 2013

2.184

Sny o zębach.
Najpierw wypada mi lewa czwórka albo piątka i destabilizuje cały łuk. Później niepokojąco chwieją się jedynki i chociaż je przytrzymuję dłońmi, to się kiwają jak mleczaki Erny, nagle straciły całą przyczepność.
Reszta jest kwestią minut.
Pluję zębami jak pestkami czereśni.
Tfu.
Tfu.
I nie bawmy się we Freuda. Żadnych wykładni snu o zębach. Myślę, że jestem zmęczona – po prostu.
Tyle.
- Mama! – wrzeszczy Silny – A Din mnie wajnął drzwiami w mózg!
Din aka Nowy Człowiek, tak jakby go nie dzieliło od Silnego sześć lat (sześć! sześć! sześć!), tłucze się z młodszym bratem na puree. Silny nie pozostaje mu dłużny, najczęściej zresztą sam wywołuje temat.
Pac! Łup! Bum! – to mnie skutecznie ewakuuje ze snu o zębach.
Acz nie ze zmęczenia.
Teleportuje mnie wprost w śniadanie-pranie-łagodzenie konfliktów.
Życie! Życie!


Mówicie mi, że znani Wam, szczęśliwi uczniowie wyższych klas podstawówki pomykają po lekcjach do domu (z obowiązkowym kluczem na szyi, dyndającym na jakieś kól smyczy, jak mniemam), więc nielaty lecą po szkole na chatę, żeby się w spokoju oddać przyjemności Call of Duty albo grze w słoneczko (opcja dla tych, którzy nie mają szlabanu na wpuszczanie do mieszkania osób trzecich).
Mówicie mi, że to nie czyni spustoszenia w psychice, przeciwnie. My zostawaliśmy, w sensie – my, pokolenie i nic nam się nie stało, proszę, żyjemy, stoimy w korkach, w kolejkach do kas w supermarkecie.

W aktualnym numerze „Polityki” Anna Brzezińska pisze o „Terrorze piersi”, o karmieniu piersią na przestrzeni wieków. Tak mi się to tutaj spontanicznie skojarzyło.
W średniowieczu, jak pisze Anna Brzezińska, „Mieszczanie, gnieżdżący się w ciasnych, zatłoczonych domostwach, odsyłali malutkie dzieci na wieś, licząc, że z dala od hałaśliwego, pełnego chorób i podatnego na pożary miasta maleństwa mają większą szansę na przeżycie. Pod Londynem istniały całe okolice, gdzie wieśniaczki na wpół zawodowo zajmowały się wielkomiejskimi oseskami. (…) Wiele maluchów padało jak muchy, czy to z powodu zaniedbań karmicielek, czy niedostatku pokarmu (…), czy nieszczęśliwych wypadków lub chorób.”

Mam wrażenie, że w ostatnich latach nieco podkręciliśmy standardy opieki nad dziećmi w stosunku do tych, które obowiązywały w wiekach średnich.
Sześciotygodniowe niemowlę zapisuje się na kurs pływania. Pływanie dobrze robi na rozwój połączeń międzysynaptycznych.
Trzecie urodziny to sygnał, że czas na aikido. Albo na balet, jeżeli trzylatek jest dziewczynką.
Pięcioletni nielat powinien zacząć ćwiczyć grę na instrumencie. Jeżeli ma ciężkie ucho - podjąć treningi tenisa.
Dziewięciolatek natomiast już tak się narobił w życiu, że oto nadszedł moment na codzienny samotny relaks po szkole przy Diablo III (do powrotu rodziców).

Przeginam, ale się trochę zdziwiłam, że tak naturalnie akceptujecie w komentarzach fakt, że 10- i 12-latki po lekcjach praktykują algorytm klucz-szyja-obieranie ziemniaków-komputer-tivi. Ostatecznie to nadal dość małe dzieci. I nie chodzi mi tyle o „kontrolę” nad nimi (zgadzam się, tak zwane „upilnowanie” i uchronienie przed wszelkim złem jest fikcją), ile o opiekę. O robienie w ciągu dnia czegoś sensownego/twórczego/miłego. Bo wątpię, że samotne siedzenie dzień w dzień z telewizorem i komputerem w zamkniętym mieszkaniu jest przyjemne. Jako sporadyczna atrakcja – oczywiście. Jako sposób na 10 czy 12-życie – eee. Myślę, że fajnie jest na przykład czasem z kimś pogadać. Chociażby z kumplem i nie przez skype’a. A jak tu gadać z kumplem (albo z nim biegać za piłką), skoro nie można otwierać drzwi? (No, chyba że ten zakaz nie jest restrykcyjny i nie dotyczy urwania się z kolegami do galerii handlowej w najbliższej okolicy.)


Moja utopijna wizja szkoły zapewniającej opiekę w czasie, kiedy rodzice są w pracy, to wizja takiej szkoły, w której po lekcjach się organizuje ciekawe zajęcia, gdzie można w spokoju odrobić lekcje albo gonić z kolegami po boisku.
I nie łazić w tym czasie do galerii handlowej, nie ciąć w GTA.
Jak rozumiem, rząd nie ma na taką szkołę pieniędzy (a raczej samorząd, chociaż w sumie wszystko jedno).

To tak, jak w komentarzu Zakurzonej.
Ludzkie życie kręci włodarzy rzeczywistości najbardziej w fazie prenatalnej. Wtedy jest święte.
Później też trochę kręci, ale tylko ciut. Młode matki dostały roczne urlopy macierzyńskie, taki hojny dar, to je jeszcze skuteczniej wypchnie z rynku pracy. Z roku macierzyńskiego, z urlopami, zrobi się półtora albo dwadzieścia miesięcy, wtedy w sam raz będzie czas na drugie dziecko, a po pięciu latach poza zawodem nie będzie dokąd wracać, przecież to oczywiste.
Tutaj widać wyraźnie, że rządzący w zestawie z nowelizacją kodeksu pracy i w „pakiecie społecznym” sprzedają również redukcję bezrobocia. Kobiety zostaną w domu i ustąpią miejsc pracy mężczyznom.
Zastanawiam się, czy kolejnym krokiem nie powinno być wprowadzenie kwot na uczelniach. Uważam, że bez sensu jest wydawać publiczne pieniądze na kształcenie kobiet, których naturalną rolą i fizjologicznym przeznaczeniem jest pielęgnacja domowego ogniska. Do dorzucania brewion nie trzeba magistra. Wyższe studia dla kobiet tylko po złożeniu wieczystych ślubów dziewictwa!


Wracając natomiast do szkoły – ta obecna nie jest już taka jak ta, którą pamiętamy, z naszego dzieciństwa („my” – z podstawówek lat osiemdziesiątych i początku dziewięćdziesiątych). Trzeba mieć własnego nielata w nauczaniu początkowym, bo w teorii tego się nie da ogarnąć niestety, więc trzeba mieć własnego nielata w I - III, żeby się przestać dziwić, że z tego, że „my” sami odrabialiśmy lekcje wcale nie wynika, że teraz się też da. Dziwnym trafem się nie da.
Trzeba też mieć własne dziecko w IV klasie, żeby się trochę zachwiała pewność, że 9-latek z reformy w trymiga ten program obcyka.
Dalej się nie wypowiadam, dalej mój wzrok nie sięga.

 ***

Tymczasem - wiosna mi nie mija.
Uwielbiam.

Dzisiaj:
Herman von Treskow
geb. 25.3.1872
Gestorben für Deutschland
am 11.9.1939

Herman spoczywa niecałe 20 kilometrów od miejsca naszego stałego pobytu.
Fascynująca, pokręcona historia tych ziem.







32 komentarze:

  1. powiem jak jest u mnie (z zastrzezeniem, ze nie uwazam tego modelu za idealny).
    dzieci rozpoczynaja szkole w wieku 5 lat (te, ktore do konca sierpnia skonczyly 5 lat). i jest to kinderkarten, czyli polska zerowka.
    w zerowce mamy dwie opcje: pol dnia od 8:00 do 11:00 albo tzw. kinderplus do 3:00 (od 3 lat za te dodakowe 4 godziny sie placi, bo Arizona zbankrutowala i nie ma kasy).
    od pierwszej klasy nie ma opcji, szkola jest do 3:00. do konca szkoly sredniej jest to zawsze 7 godzin w roznych wersjach godzinowych (7:30-2:30, 8:30-3:30 itp).
    za wyjatkiem jednego dnia, u nas sa to poniedzialki, kiedy to nauczyciele sie doszkalaja, maja konferencje itp.d zieci sa w szkole do 3ciej. w poniedzialki maja tzw. early release o 1:30, wlasnie ze wzgledu na te nauczycielskie sprawy.
    przy szkole jest cos takiego jak after school care (polska swietlica). platna. kazdego dnia dziecko moze tam byc od 6 rano przed szkola do 6 wieczorem po szkole. dzieci bawia sie na boisku, graja w gry, jesli rodzic sobie zyczy, personel odrabia z nim lekcje.
    mozna tez dziecko zapisac na jakas klase, ktora jest drozsza, ale jest bardziej ciekawa niz swietlica. moj syn zaliczyl, mad science (robili doswiadczenia), animal friends ( z farmy przwozili im co tydzien zwierzaki i uczyli sie o kazdym kolejnym), pilke nozna. aktualnie chodzi na golf(a?). wiem, ze sa tez szachy, plastyka, podstawy jezyka i kultury chinskiej, lego robotics i kilka innych.
    jedne klasy sa drozsze, inne tansze, swietlica jest najtansza.

    OdpowiedzUsuń
  2. Komputer był kiedyś dostępny tylko dla taty, a 3 kanały telewizji nie oferowały specjalnego programu dla dzieci, poza jedną japońską bajką o 15:00. A sąsiadce można był przyjść i pobawić się. A później to i innym znajomym ze szkoły, ale woleliśmy domy i okoliczne łąki niż supermarkety. I naprawdę nie uważam, że nie spędziłam tamtej dekady twórczo/sensownie/miło. Ale to przeżycie osobiste, i nie poparte własnym doświadczeniem z potomkami, więc jak widać "pobite gary!".

    Zastanawia mnie, czy pomoc rodziców w zadaniach domowych dzieci, nie pozostawia nauczycieli w przekonaniu, że potomkowie sobie z istniejącymi zadaniami świetnie radzą, ergo może trzeba im znowu podkręcić śrubę?

    OdpowiedzUsuń
  3. nie mam dzieci szkolnych, a dopiero przedszkolne. Również mam obawy, kiedy nastąpi ten czas, gdy dziecko będzie miało samo do szkoły/ze szkoły przejść, albo wyjśc na dwór z koleżankami/kolegami. Wydaje i się, ze do conajmniej 15 roku życia będę się nad nimi trzęsła :)Wiem jednak, że trzeba będzie podjąć to wyzwanie - kiedyś. I wiem, a raczej wydaje mi się, że aby dziecko nie spędzało czasu przed tv trzeba mu zapewnić jeśli nie ciekawe zajęcia dodatkowe to na pewno obowiązki, np. domowe. a więc to obranie ziemniaków, sprzątnięcie, odrobienie lekcji - może być razem z kolegą, koleżanką, żeby było raźniej. Tłumaczyłabym sobie, ze to nauka życia i odpowiedzialności. A może dziecko jest typem samotnika i będzie szcześliwe mając te 3 godziny tylko dla siebie w domu? Jesli oczywiście nie ma w tym czasie w domu rodzeństwa, z którym się można tłuc :)
    Dla mnie problemem będzie przede wszystkim zdalne egzekwowanie nałożonych obowiązków, bo póki co kilkulatkę ma okropnie niesubordynowaną i jeśli tak jej zostanie...
    póki co jednak dla mnie to tylko teoria. Pzyjdzie czas - przyjdzie rada. Mam nadzieję :)
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  4. To ja powiem, jak jest w DE. Albo moze we wschodnich Niemczech, bo tu mieszkam i tu kobiety sa bardzo aktywne zawodowo. Bo nie ma sie co oszukiwac, ze ten temat dotyczy ojcow (nasz wraca o 19stej, wiec juz tylko pogotowie opiekuncze jest otwarte ;) Tak wiec u nas sa tzw. Ganztagsschulen. Czyli szkoly otwarte od 6:30 do 17:30. Zajec szkolnych jest w tym powiedzmy 5 godzin. Reszta to oferta zintegrowanej ze szkola swietlicy, ktorej nie nalezy mylic z polska swietlica szkolna, gdzie na scianie wisi telewizor plazmowy, na ktory ochoczo zlozyli sie rodzice (przyklad z bardzo dobrej krakowskiej podstawowki...niestety). Swietlica to instytucja pelna roznych ofert spedzania wolneg czasu. A wiec warsztaty ceramiczne, a wiec robienie na drutach, gotowanie, biblioteka i odrabianie zadan domowych, no i naturalnie outdoor i wszystko z tym zwiazane - gry i zabawy. Na obiad jest wolna godzina, zeby sie nikt nie musial spieszyc i zby troche to celebrowac. Oczywiscie problemy sa, jak wszedzie. Nie ma nadmiru kasy, wiec czesto obok wykwalifikowanej kadry sa wolontariusze z roku socjalnego, praktykanci etc, etc. Ale reasumujac daja rade. Dzieci sa zajete i rodzice moga pracowac. P.S. Tutaj tez jest rok macierzynskiego, ale chyba to nie rzutuje na wypad z rynku pracy. Przez dziecko wypasc mozna zawsze, nawet jak jest 20 tyg. urlopu, bo w koncu to dziecko i tak iwecznie chore, albo cos....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. poruszylas wazny watek: wolontariusze.
      w amerykanskim systemie rodzice, czasem dziadkowie bardzo duzo robia dla szkoly, czyli dla swoich dzieci, wnukow.
      organizuja wszelkiego rodzaju imprezy, party klasowe z okazji walentynek, Bozego Narodzenia, czy czego tam jeszcze. to nie jest nigdy problem nauczyciela. nauczyciel mowi tylko kiedy.
      rodzice organizuja tez kase dla szkoly, na stypendia doszkalajace dla nauczycieli, na sprzet itp. w naszej szkole np. KAZDE dziecko ma do dyspozycji swoj laptop. w zerowce dzieci czesc zajec maja na i-padach i kazde pracuje na swoim. w kazdej klasie jest tablica elektroniczna itd. to wszystko w wiekszosci za pieniadze zebrane przez rodzicow.
      co do zadan domowych tutaj nastawienie jest takie, ze dzieci powinny sie uczyc i nauczyc w szkole. to jest nastawienie rodzicow, niekoniecznie nauczycieli. jestem dopiero na etapie I klasy i przez te dwa lata Starszy nigdy nie mial wiecej zadania domowego niz na 20-30 minut pracy. zasada jest brak zadania domowego w piatek. w weekend dzieci (i rodzice) maja odpoczywac.
      inny jest sytem uczenia w szkole. dzieci sa testowane i w klasie dzieli sie je na podgrupy o podobnym poziomie umiejetnosci. sa to grupy po 4-5 osob. nauczyciel pracuje z kazda z tych grup osobno, gdy trzeba zrozumiec cos nowego z matematyki albo z jezyka. bardzo wazny jest ten podzial przy nauce czytania, bo w tym wieku jedne dzieci dopiero sylabizuja, ale sa tez takie, ktore czytaja tzw. chapter books. i tu znowu bardzo pomagaja rodzice wolontariusze, bo gdy nauczyciel pracuje z mala grupa, rodzic pomaga pozostalej czesci klasy. do tej pory byl to platny asystent nauczyciela, ale jak juz wspomnialam i u nas sa ciecia budzetowe, bo nie ma pieniedzy.
      prawdopodobnie powiem cos niepopularnego. mysle, ze wiele zalezy od postawy rodzicow. w Polsce jest bardziej roszczeniowa typu: mnie/mojemu dziecku sie nalezy, prosze mi/nam zapewnic to czy tamto. tu obserwuje ogromne zaangazowanie rodzicow, ktorzy rozumieja, ze jest kryzys, nie ma pieniedzy, z klas 16stoosobowych mamy nagle 25-30oosobowe, a poziomu nauczania nie chcemy obnizac. wiec kazdy (nawet ci pracujacy zawodowo) stara sie robic dla szkoly (czyli dla wlasnego dziecka) tyle ile moze.
      druga kwestia jest nastawienie szkoly. nie wiem jak to teraz wyglada w Polsce, ale ktos z Polski niedawno sie zdziwil, ze moge przyjsc do szkoly kiedy chce i brac udzial w zajeciach, pomagac albo tylko obserwowac. tutaj rodzic jest zachecany, do obecnosci i do czynnego udzialu w szkolnym zyciu dziecka.

      Usuń
    2. W DE jest rok rodzicielskiego. Rodzice decyduja kto zostanie z dzieckiem, w PL musi zostac matka.

      Usuń
    3. ingrid, to w Stanach rodzice nie pracują, że moga tyle czasu spędzać w szkole? ja sobie nie wyobrażam, żeby byc wolontariuszem gdziekolwiek, bo muszę zasuwać i zarabiać, żeby opłacić parę rzeczy.

      Usuń
    4. foksal: tutaj wielu rodzicow tyra jak woly od rana do nocy. wierz mi, w Ameryce ludzie pracuja bardzo ciezko. to jest ich dobra wola i kwestia mentalnosci, ze swoj wolny czas oddaja czesciowo szkole. moj syn jest w klasie z synem pediatry. ta kobieta tak ustawia sobie grafik dyzurow w szpitalu, zeby byc wolontariuszem na wycieczce czy party dziecka w szkole. poprostu kazdy robi to co i ile moze. czasem to jest przycinanie drzew w sobote dla tych, ktorzy pracuja w tygodniu. zwyczajnie mentalnosc jest taka: robie to dla siebie, dla swojego dziecka.

      Usuń
    5. W Niemczech wolontariat to glownie mlodzi ludzie po maturze, lub szkole sredniej ktorzy jeszcze nie wiedza, co chca w zyciu robic, a wydaje im sie, ze moze np. chca byc nauczycielami, wiec przez rok probuja, czy aby na pewno. Rodzice sie w szkole udzielaja na zasadzie dobrowolnosci w imprezach, pieka placki itd. Natomiast w umowie z przedszkolem mojego syna mam wpisane 10 godzin panszczyzny ...

      Usuń
    6. I tak, w Niemczech jest urlop rodzicielski. 14 miesiecy do podzialu miedzy oboje rodzicow. Albo 12 dla jednego rodzica. Tylko, ze w praktyce bardzo bardzo rzadko ojcowie biora wiecej niz 2 miesiace, o ile w ogole. Wsrod wszystkich moich znajomych jest tylko dwoch ojcow, ktorzy wzieli te dwa miesiace. Pozostali zero.

      Usuń
  5. Ja się w stu procentach zgadzam z Zimno: chciałbym szkoły, która zapewni opiekę dłużej i ciekawiej (coś tak jak pisze Ingrid), żebym nie musiała jeszcze popołudniami wozić dzieci na dodatkowy angielski czy zajęcia sportowe. Ale to w naszej rzeczywistości utopia, mówię o szkołach publicznych, bezpłatnych.
    Zgadzam się w kwestii opieki - szczęśliwie moje dzieci nie wracają i nie są same, ale gdyby tak musiałoby być, to na pewno kosztowałoby mnie to sporo nerwów. Aczkolwiek, jak widzę i rejestruję, w moim najbliższym otoczeniu takie przypadki są, nic się nie dzieje, dzieci sobie jakoś radzą. Ale nie chciałabym.
    Natomiast w kwestii odrabiania lekcji pozostanę przy swoim. Moi poszli do szkoły w wieku siedmiu lat (choć oboje są z końca rocznika), radzą sobie sami, chyba że za wspólne odrabianie lekcji uznamy, że Młody robi to w moim pokoju i czasem o coś zapyta. Zadania ma, na obecnym etapie, podobne do przedstawionych tutaj. Rok temu pewnie nie dałby sam rady. Córka, IV klasa, robi sama, przed większymi sprawdzianami przychodzi, żeby ją przepytać, czasem w czymś potrzebuje pomocy, ale nie odczuwam tego jako większego obciążenia. Nawet mam wyrzuty sumienia, jak czasem spojrzę w jej plecak - masakra, książki pozaginane, zeszyty zabazgrane, nie-do-pomyślenia-za-moich-czasów. Ale w głowie ma tyyyle, książek czyta kilkanaście na miesiąc (dobrowolnie), to czego ja się mam czepiać?

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziewczyny, czytam to wszystko i się dziwię. Nigdy nie komentuję, ale teraz muszę - może Wam to pomoże w ustawieniu sobie przyszłej szkoły?
    Mieszkam na zwykłym starym osiedlu (celowy wybór właśnie pod względem bliskiej, dobrej szkoły). Mam dwójkę dzieci w III klasie publicznej, polskiej szkoły. Jedno z tych dzieci poszło do szkoły jako 6latka (a jest z października) i radzi sobie dobrze, ma wspaniałe koleżanki i jest szkołą zachwycona. A nie jest typem naukowca, naprawdę. Generalnie nie odrabiam z nimi lekcji, choć są w klasie dwujęzycznej niby trudnej. Mądra pani nauczycielka zabroniła rodzicom pomocy dzieciom w lekcjach.
    Posłałam ich razem wiedząc, że szkoła działa na 2 zmiany i że ułatwi to organizację. Od drugiej klasy dzieci odmówiły chodzenia do świetlicy, jak większość kolegów i koleżanek z klasy. Wracają sami do domu i wychodzą sami do szkoły.
    Co robią dzieci, gdy nie ma nas w domu? (oboje pracujemy na cały etat)
    Robią lekcje.
    Robią sobie śniadanie (rano) albo kanapki (ok drugiej).
    Bawią się klockami, czytają, wygłupiają. Nie mają komputera, psp, tableta ani pozwolenia na telewizję.
    Od marca do października chodzą na place zabaw z kolegami, idą grupą na suchą bułkę i sok do sklepu osiedlowego, grają w piłkę na orliku przy szkole, dziewczyny uczą się wzajemnie robienia gwiazd na jednej ręce i wiszenia do góry głową na trzepaku.
    Nawiązują przyjaźnie, kłócą się i godzą, siedzą na huśtawkach i gadają. Czasem któreś przyjdzie ze swoim psem, i jest atrakcja :-)
    Fakt, my rodzice zainwestowaliśmy w poznanie się, nie jesteśmy przyjaciółmi, ale dzielimy się podstawowymi informacjami o dzieciach i mamy pojęcie o tym 'z kim dzieci się zadają'.
    Szkoła oferuje kilka kółek, niektóre dzieci idą same po południu jeszcze na jakiś sks.

    My po powrocie z pracy wieziemy ich gdzie uważamy za stosowne, aikido balet czy co kto chce.
    Niektórzy umawiają korepetytorów domowych w czasie kiedy dzieci są same w domu, żeby czas lepiej wykorzystać. I nie, nie zamykamy dzieci na klucz z zakazem wychodzenia - to jest jakiś zupełnie dziwny dla mnie pomysł!!!! Przecież to nie są przedszkolaki!
    Czytając Wasze wypowiedzi myślę sobie, że chyba mam wielkie szczęście ze szkołą i osiedlem.

    Ale też nie rozumiem tej chęci instytucjonalizacji życia dzieciom - oni są naprawdę szczęśliwi i dumni, że sobie sami radzą. W dobie komórek można przecież tak to zorganizować, żeby wiedzieć gdzie są i co robią. A jak będą chcieli pobawić się w sex, drugs & rock'n'roll to wyjdą na dużą przerwę w trakcie szkoły i żadna pani ze świetlicy im w tym nie przeszkodzi. :-)

    Ale ten wariant jest możliwy tylko wtedy, gdy się świadomie wybiera blisko leżącą szkołę, do której można dojść. Dzięki temu dzieci mają przyjaciół blisko, w weekend lecą na osiedlowe boisko, znają swoich rodziców i młodsze rodzeństwo. No i noszą sobie zeszyty do domu jak które jest chore. :-) Więc naprawdę polecam taki wybór.
    A jeśli chodzi o naszą chęć zapełnienia dzieciom każdej wolnej sekundy w sposób kreatywny oraz/lub intelektualny(tak, też to mam) to bardzo polecam artykuł o twórczej nudzie z wyborczej :-)
    http://wyborcza.pl/magazyn/1,132060,13816812,Nudne_jest_ciekawsze.html

    pozdrawiam!!!
    ds

    OdpowiedzUsuń
  7. ten temat ostatnio przewija się w naszych rozmowach z przyjaciółmi. i ostatnio doszliśmy do wniosku, ze np. rozmawianie na skypie (Duży uprawia regularnie) nie różni się zasadniczo od naszego siedzenia na trzepaku i nawijania.
    u nas jest trochę trudniej z zajęciami poszkolnymi, bo mieszkamy na wsi, a dzieci chodzą do szkoły do miasteczka 7 km dalej (świetlica do 15.30). głównym problemem jest komunikacja. jeżdżą tylko busy, a jak chcesz w kierunku miasteczka dojechać to musisz założyć ile czasu będzie bus jechał z dworca w Krakowie (czyli czysta ruletka :). ale i tak Duży z kolegami co piątek grają na orliku 5 godzin w piłkę (tu muszę pochwalić premiera - piłkarza, grają cały rok, nawet w mrozy i śniegi, bo zwyczajnie mają gdzie). dodatkowo jeździ z kumplami na rolkach i na rowerze, więc nie jest źle.
    oczywiście spędza nadmierną ilość czasu przy komputerze, regularnie oszukując narzucone limity. ale mam wrażenie, że to jedynie kwestia towarzystwa, jak tylko jest sygnał, żeby z innymi gdzieś pójść to od razu rzuca tablet czy komputer i biegnie jak na skrzydłach.
    z Małym jest gorzej, bo nie ma kolegów na podwórku, z którymi chce się bawić, więc wożę go w soboty (przy okazji zakupów) do kolegów z klasy i się bawią (a głównie piłkę kopią).
    dla mnie największym problemem są dodatkowe zajęcia - u nas niestety nie ma jak ich wozić na zajęcia, więc siłą rzeczy zajęcia musieli poczekać do wieku, w którym są w stanie sami na nie dojechać. po kilku latach dowożenia ich na różne sobotnie atrakcje spasowaliśmy, bo mieliśmy dość.
    efekt jest taki, że jak bardzo czegoś chcą, to sami sobie muszą to zorganizować, co myślę jest całkiem zdrowe. Mały teraz dorósł do szkoły muzycznej (do której namawiałam go od 3 lat - na szczęście jest w miasteczku) i planuje spróbować się dostać. żeby było śmieszniej zachęcił się dlatego, że na tablet ściągnął sobie program do grania na pianinie i zaczął ze słuchu grać melodie :).
    i tak się zastanawiam, kończąc ten przydługawy komentarz, że może musimy przywyknąć, że świat naszych dzieci wygląda diametralnie różnie od naszego prostego i zrozumiałego świata lat osiemdziesiątych. i może to nie jest takie złe - tylko zwyczajnie inne. ja sobie taką filozofię wymyśliłam i już nie bardzo mam wyrzuty sumienia, że nie daję rady im czegoś zapewnić. trudno, ja też nie miałam wszystkiego na tacy. a dodatkowo mam wrażenie, że to co sami sobie znajdują bardziej ich cieszy niż to na tacy, więc mam nadzieję, że nie odbieram im szans.

    OdpowiedzUsuń
  8. nie odzywałam się dotąd ale poczułam, że muszę, chociaż krótko, w punktach, bo pewnie uzasadnienia wszystkiego co napiszę już były, nie wiem, nie mam cierpliwości brnąć przez komentarze..
    1.mam córkę w klasie 4., pierwszy rocznik idący tzw "nową podstawą programową"
    2.owa 4. klasa mieści się w jednej z największych publicznych szkół podstawowych w Poznaniu, wypadającej bdb na sprawdzianach szóstoklasistów
    3.średnia mojej córki po pierwszym semestrze tej "strasznej", "przełomowej" 4. klasy to 5,19. a bynajmniej nie jest kujonem, cech geniuszu również w niej nie dostrzegam
    4.średnia całej klasy to 4,75
    5.w klasie na 27 uczniów jest pięcioro, którzy rozpoczęli naukę jako sześciolatkowie, w tym najlepszy w klasie Łukasz:)
    6.moja córka, podobnie jak jej koleżanki odrabia lekcje sama, wyjątkowo tata pomaga przed co trudniejszym sprawdzianem z matematyki
    7.po lekcjach, jako że nasz dom mieści się na na przedmieściach Poznania i nie ma jak wrócić sama, moja córka zostaje na świetlicy, ponieważ mimo iż teoretycznie jest ona dla uczniów klas 1-3, to nie ma żadnego problemu, żeby zapisać do niej czwarto- i piątoklasistów,a szkoła (przypominam publiczna) przeznaczyła dla nich dodatkowe pomieszczenie przy bibliotece
    8.żyję sobie w przeświadczeniu, opartym na obserwacji, że życie wielu rodzin wygląda podobnie do naszego,czyli-odnosząc to do kwestii edukacji potomków-dosyć bezproblemowo..
    czy aż tak bardzo się mylę..???

    OdpowiedzUsuń
  9. Witam,
    chciałabym się wypowiedzieć bardziej w kwestii rocznego urlopu rodzicielskiego, który wezmę ja, matka. Wypadnięcie z rynku pracy, w moim osobistym odczuciu i pojmowaniu, grozi bardzo dobrze wykształconym kobietom z wysoką pozycją zawodową, kobietom pnącym się po sczeblach jakiejś sensownej kariery. Czym grozi roczny urlop kobiecie wykładającej towar w supermarkecie? Czy po powrocie do pracy nie będzie nadal tego robiła? Ja pracuję w korporacji, codziennie robiłam to samo, koledzy i koleżanki, żeby zostać team leaderem pracowali na to przez 6, 7 lat, albo i dłużej. Z pierwszym dzieckiem nie było mnie w pracy około 1,5 roku, wróciłam na to samo miejsce, robiłam te same rzeczy,co przed ciążą, koledzy i koleżanki czynnie pracujący przez ten cały czas zresztą też. Czy naprawdę wszyscy robimy kariery i krótki dla nas okres nie-pracowania to katastrofa? Rząd daje możliwość kobietom powrót na częsciowy etat, z zachowaniem prawa do całości wynagrodzenia, czy to nie jest dobre rozwiązanie? Moja praca to tylko praca, nie żadna kariera, w tej czy innej korporacji dzisiaj, za rok czy za 5 lat będę robiła to samo. Praca Pani w urzędzie to też nie świetnie rokująca ścieżka rozwoju, jak praca w sklepie czy w piekarni. Zakończę krótkim cytatem z majowego wydania Wysokich Obcasów Extra z artykułu "Brzydkie słowo na F":" Teoretyczny, najbardziej akademicki feminizm jest oderwany od polskich realiów". Pozdrawiam,
    Jula

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ładnie podsumuję moim dzisiejszym snem: na pierwsze danie mignęła mi Zimno;) w drugim rzucie w domu nieżyjących już dziadków wynajęłam pokoje Arabowi i feministce.
      Jej pożyczyłam swój stanik (własnego nie miała a potrzebowała), który mi wkrótce zwróciła z wielkim oburzeniem, że co jej dałam, te wystające druty poraniły jej piersi! Nieśmiało pomyślałam, że ja jakoś mimo to go nosiłam i dałam radę wytrzymać.
      Natomiast Arab, przestraszony demonstracjami wokół domu, zasypał mnie listami, w których zapewniał, że teraz on już wszystko rozumie i wie. Oboje zeszli się następnie w gorącą i bezpruderyjną parę, choć się jednak na wszystkich innych płaszczyznach nie bardzo rozumieli.
      Ewidentnie widać, że coś ostatnio przedawkowałam;)) Może nawet kilka cosiów.
      Ten stanik mi dziś siadł w uniwersaliach. Godzić się na to, co dostępne, choć uwiera, zdobyć trudno osiągalną wersję komfortową czy odpuścić sobie posiadanie i nie mieć wcale?:) s.

      Usuń
    2. Błagam, napisz coś więcej, mam dosyć tych snów o zębach pozdrawiam pa, pa

      Usuń
  10. "oddać się grze w słoneczko", ahahahahahah
    (a tak serio, po co ta demagogia oparta na urban legend?)

    OdpowiedzUsuń
  11. jestem zdziwiona - mieszkam w Bydgoszczy, znane mi szkoły podstawowe (w mieście i poza nim) nie ograniczają wieku dzieci przebywających w świetlicy. czy to jest coś co szkoła ma w swoim własnym regulaminie? czy może wszystkie znane mi szkoły "nie stosują się" do zapisów ustawy? nie interesowałam się. w każdym razie wiem, że do świetlicy może przyjść również dziecko starsze - i nie wyobrażam sobie inaczej.
    joasia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w Warszawie świetlica przysługuje do trzeciej klasy.

      Usuń
    2. U nas też (Śląsk), ponadto należy obowiązkowo dostarczyć (w ciągu paru dni) zaświadczenie z zakładów pracy - świetlica przysługuje tylko dzieciom, których rodzice pracują. Matki, których mężowie pracują za granicą lub na czarno, najczęściej składają oświadczenie, że wychowują dzieci samotnie. W ubiegłym roku pojawiło się nawet kuriozalne ogłoszenie, że ze świetlicy nie mogą korzystać dzieci, których matki przebywają obecnie na urlopach wychowawczych lub macierzyńskich (z młodszym dzieckiem). Wiadomo, taka matka na macierzyńskim to się w domu tylko wyleguje i chciałaby jeszcze być na tyle wygodna, żeby odebrać starszaka nie punkt o 11.25, ale np. godzinę później (nie wszystkie dzieci siedzą w świetlicy do 17.00!). Jeszcze czego, figa z makiem.
      Wszystko to wynika z braku miejsca, w szkole są dwie nieduże świetlice.

      Usuń
  12. Cóż, czytam, że niektóre panie mają bardzo zdolne i samodzielne dzieci. Robią sobie kanapki, wychodzą i wracają do/z szkoły samodzielnie, robią zakupy w osiedlowym. Ja tam wolę mieć oko na mojego 9-latka.

    OdpowiedzUsuń
  13. Najpiękniejsze chwile dziecka dziesięcio, jedenasto, piętnastoletniego, to oczywiście twórczo spędzone chwile z mamą. Tak trzymaj, zimno, w sumie co to szkodzi. Piękna fikcja. :D

    OdpowiedzUsuń
  14. Roczny urlop macierzyński to kopniak z rynku pracy dla kobiet?
    Że, ę, co?

    To gadanie z gatunku, iż końcówki żeńskie zawodów w języku polskim to ośmieszanie kobiet, więc najlepiej nie używać. A tymczasem zmiany w głowie i kulturze muszą się dziać.

    W większości bardziej cywilizowanych krajów Europy niż Polska, np. w Niemczech urlop trwa przynajmniej rok i ten rok w większości przypadków bierze matka (choć może również ojciec, mogą także podzielić ten czas między sobą). Tam dla pracodawców to fakt i nikt z tym nie dyskutuje. Nie mam wrażenia, żeby z tego względu Niemki stały się nagle kurami domowymi, a faceci przejęli bestialsko rynek pracy. W Niemczech jest o wiele więcej aktywnych zawodowo kobiet i kobiet na wysokich stanowiskach niż w Polsce. Jeśli zostają one dłużej z dzieckiem w domu niż Polki do tej pory zostawały, długość urlopu wychowawczego musi mieć jednak średnie przełożenie na dyskryminację kobiet na rynku pracy.

    W Polsce pracodawcy już przed wprowadzeniem tej ustawy raczej wiedzieli, że to kobiety, a nie mężczyźni rodzą dzieci, więc nie sądzę, że będą one bardziej niż do tej pory przez nich dyskryminowane. Myślę nawet, że korzystniej dla zatrudnionego, jak i dla pracodawcy jest zatrudnienie na zastępstwo na rok niż na pół.

    Pierwsza sensowna, wreszcie socjalna ustawa, a zaczyna się biadolenie pseudofeministyczne.

    monika

    OdpowiedzUsuń
  15. Czy model 1-pokolenie wstecz, w którym większość rodziców spędzała w pracy 8 godzin, a nie 12, mając popołudnia i wieczory dla dzieci, a rzeczone chodziły do szkół osiedlowych (bo mało kto myślał o rankingach placówek), w wyniku czego mogły bezpiecznie pokonać drogę do domu i spędzić 3 godziny w domu lub z kolegami z klasy, naprawdę aż tak przypomina Ci Zimno czasy średniowiecza?

    Osobiście mam literackie skojarzenia bardziej związane z polską wsią XIX wieku i owszem, dostrzegam zmiany na plus. Ale uczono mnie zawsze, że wszelkie skrajności są szkodliwe. Za takowe uważam obecne próby wzięcia pełnej i nieskończonej odpowiedzialności za dobrostan dzieci przez rodziców, albo po prostu inaczej tę odpowiedzialność postrzegam. W moim odczuciu pozostawienie 12-latka na 3 godziny w domu, do powrotu mamy lub taty o 17, jest odpowiednim stopniem uczenia dziecka samodzielności. Uważam za równie szkodliwe puszczenie młodych samopas, co zapełnianie im całego czasu wolnego "kreatywnymi" zajęciami. Nuda też jest potrzebna, choćby po to, aby zobaczyć, co się lubi robić. W przeciwieństwie do niektórych rodziców, nie zakładam z góry, że będzie to gra w słoneczko i podobne rozrywki.
    Też spędzałam wiele czasu po szkole sama, też oglądałam głupawe programy w TV. Nie przeszkodziło mi to równolegle pochłaniać książek, a w perspektywie dalszej skończyć studiów. Popołudnia bez opiekuna nie odbiły się na mojej psychice. Byłam idealnym dzieckiem czy po prostu większość dzieci, z którymi rodzice rozmawiają, budują zaufanie i stopniowo rozszerzają zakres swobody wykazuje się dojrzałością większą, niż niejeden fatalista się spodziewa?

    OdpowiedzUsuń
  16. Argument "kiedyś się dało, więc teraz też się da" jest wg mnie dość powierzchowny, bo nie uwzględnia faktu, że "kiedyś" sytuacja okołoszkolna wyglądała jednak nieco inaczej.

    Myślę, że odbiór dziecka w sytuacji braku świetlicy, czy szkoły całodziennej można rozwiązać także dość socjalnie. Z innymi rodzicami, czy znajomymi można stworzyć coś na kształt wspólnoty i odbierać zgraję dzieci na zmianę i przechowywać do tej 17/18 u siebie. Prawdopodobnie w każdej klasie/ kręgu znajomych znajdzie się ktoś, kto pracuje inaczej niż 8-17, inny ma babcię/wujka/ciocię w pobliżu, ktoś inny mieszka niedaleko, a Józio ma starszego brata, który mógłby odebrać Józia i jego kilku kolegów. W ostateczności jest mnóstwo ogłoszeń studentów i rencistów, którzy dorabiają sobie kilka groszy odbieraniem dziecka ze szkoły i odrabianiem z nim lekcji.

    monika

    OdpowiedzUsuń
  17. U mnie, jak u Alpenlove, życie szkolne i po-szkolne nie jest problemem.
    I tez zadaje sobie pytanie - czy to kwestia przypadku, szczęścia, wyboru, nastawienia, systemu?

    Młody w 2 klasie jest na świetlicy do 16, ma tam rozne kolka i zajecia, wtorek ma cały wolny (bez dodatkowych kółek) i wtedy po prostu bawi sie z kolegami z przewaga kopania piłki ;) w dni "kolkowe" tez ma czas wolny. Sporo wychodza na dwor. Maja tez w szkole sale zabaw z kulkami, zjezdzalniami, miejscem do szaleństw, gdzie są, jak jest zimno. Szkoła jest zwykła, państwowa, na warszawskiej Pradze ;)
    Lekcje w 90% odrabia w szkole. W domu tez z nim nie siedzę, tylko spraawdzam.
    Na świetlice mozna chodzić do konca szkoły. Obok szkoly, kilka ulic dalej, jest świetlica pozaszkolna, gdzie chodzi sporo starszzych dzieci. Mozna tam byc do 18.30. Z tego co wiem, to program jest bardzo fajny i dopasowany do wieku dzieci.

    Mój syn dodatkowo po szkole chodzi do szkółki piłkarskiej, tez kilka ulic dalej. Wymieniamy sie z rodzicami zabieraniem chłopaków ze szkoły na treningi.

    Na osiedlu tez jesteśmy ze soba zaprzyjaznieni i podrzucamy sobie chłopaków, jak jest taka potrzeba. Czasem, na razie kilka razy, siedza sami w domu, ale maja pozamykane konsole i komputery ;) bo tak sie umowilismy. Komórki maja niepodlaczone do internetu. Grają w gry planszowe, w węża na komórce, kopia po domu szmacianke, potrafią tez czytać po kątach, nudzą sie, przewalaja sie, robią sobie kanapki z centymetrowa warstwa masła ;) Chłopcy maja od 8 do 10 lat, zazwyczaj zostają w trzech, na ok. 2 godziny od 15 do 17.
    Nie oglądają porno, nie wyzynaja potworów, są zwykłymi dziećmi, ograniczylismy im dostęp do sieci i juz.
    Ich jeki, ze sie nudzą, (w podtekscie - oddajcie nam konsole) zupełnie nas nie ruszają ;)

    Aha, mieszkam na zwykłym osiedlu, w zwykłej dzielnicy, Antek chodzi do zwykle szkoły. Nie tworzymy żadnych hipsterskich wspólnot, po prostu sobie pomagamy w jakis taki naturalny sposób.
    Nie łatamy tez soba dziur w systemie, bo gdybym chciała, to Antek mógłby byc pod opieka roznych placówek do wieczora.

    Jakoś to wszystko działa, nie ma dramatu, dzieci maja odpowiednia ilośc opieki instytucjonalnej, odpowiednia ilośc czasu wolnego bez nadzoru, odpowiednia ilośc czasu na naukę i jeszcze czas na pobycie z mama i tata :)

    I teraz pytanie: czy mój przykład to czysty przypadek? Wybryk? Wyjątek potwierdzający regułę? Wyspa na groźnym oceanie?

    Wydaje mi, sie Twój ideał czasu poszkolnego, Zimno wpisuje sie w perfekcyjne rodzicielstwo. W przekonanie, ze mozna samodzielnie, jednostkowo udźwignąć całkowita odpowiedzialność za swoje dziecko. Wyczuwam tez w tym dużo leku przed
    groźnym światem.

    Jean Lidloff, ta od "w głębi kontinuum" pisze, ze dla zdrowego rozwoju, oprócz bezwgldnej bliskosci jaka mamy dawać niemowlakowi, równie ważne jest dawanie samodzielności starszemu dziecku.
    I ze nasz świat stanął na głowie, bo niemowlaka odkladamy do lożeczka w osobnym pokoju, a 12-latka boimy sie puścić tramwajem i wszędzie go wozimy. Warte przeczytania i przemyślenia.



    OdpowiedzUsuń
  18. Aha, i jeszcze jestem przekonana, ze przebywanie BEZ nadzoru dorosłych jest bezwglednie konieczne dla dziecka :) nawet jak jest oglądanie powtorek seriali i nieustanne przekladanie kart pilksarskich z kolegami.

    Bycie z rodzicami i spędzanie z nimi twórczo/ciekawie/sensownie czasu jest TYLKO CZĘŚCIĄ życia dziecka. My nie damy dziecku tego, co da mu grupa rowiesnicza, która rozwija sie samodzielnie, swobodnie, bez kontroli dorosłych.
    Z punktu widzenia matki, zaakceptowanie tego faktu, moze byc bolesne, ale tez mocno uwalniajace :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Ja się z Tobą Mamo w Centrum jednak nie zgadzam. Pytanie, czy chodzi o lęk przed groźnym światem, czy o fakt, że świat nie jest bezpieczny i przyjazny. Opisujecie to, co myślicie, że robią Wasze dzieci. Nie to, co rzeczywiście robią. To prawda, że samodzielność i że przed wszystkim nie uchronimy itd. itp. Jednak rozsądek też by się w tym przygotowywaniu do życia przydał.
    Nie ma jakiejś magicznej granicy, która odgórnie oddzielałaby dzieci rodzin patologicznych od tych z rodzin "normalnych", tylko tym pierwszym serwując wypadki, molestowanie, narkotyki, alkoholizm i nastoletnie ciąże. Sprawdzał ktoś statystyki? Samych śmierci dzieci w grupie 5-14 lat w wypadkach niekomunikacyjnych mamy dwukrotnie więcej niż w UE. Każdy rodzic sam wybiera, w jakim zakresie chce lub jest w stanie zapewnić dzieciom opiekę. Niech to jednak robi świadomie - nie przemilczajmy i nie spłycajmy kwestii ich bezpieczeństwa. s.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to jest wlasnie lek przed światem. Plus założenie, ze dzieci kłamią, oszukują i jak sie z nich spuścić oko, to stocza sie w patologie.
      A dzieci nie staczaja sie w narkotyki, alkoholizm i nastololetnie ciążę, bo zostały po lekcjach same w domu. One to robią, bo przez lata sie z nimi nie rozmawia, nie uczy, jak sie ze światem "obchodzić", nie daje odpowiednich narzędzi, jak sobie z zagrożeniami radzić. Nie traktuje sie ich poważnie, nie rozmawia sie o emocjach, wartościach, wyborach, możliwościach. Udaje sie, ze, jak sie stworzy klosz, to niepezbieczny i nieprzyjazny świat ich nie dotknie. Otóż ich dotknie, ale beda wtedy bezradne.
      I tak widzę swoja role matki - dać im wystarczająco dużo narzędzi (wartosci), zeby, zgodnie ze swoim etapem rozwoju, umialy bez leku, byc w tym świecie, bez mojej nieustannej asysty. Zeby nie wyrósł mi nastolatek, który urwie sie spektakularnie ze smyczy ;)

      Usuń
    2. Dlaczego realne spojrzenie na fakty miałoby być lękiem przed światem? I gdzie pisałam o założeniach typu "dzieci kłamią a świat jest groźny"? Przeczytaj uważnie. Nie mam takich założeń, tylko po prostu dopuszczam do siebie zdroworozsądkową świadomość. Że dzieci mogą zarówno kłamać, jak i mówić prawdę. I że świat nie jest ani miejscem przyjaznym i bezpiecznym, ani niebezpieczną dżunglą. Działać według
      założeń a mieć świadomość to są dwie różne sprawy.
      Staram się wychowywać dzieci podobnie jak Ty, podobnymi metodami. Nie mam natomiast złudzeń, że odpowiednie rozmowy, kontakt, nauka, narzędzia, wartości i przykłady itd. są jakąś uniwersalną receptą i zadziałają. Bo częściej niż często przegrywają w zderzeniu z innymi, przeciwstawnymi bodźcami wpływającymi na dziecko. I jeszcze nie każde dziecko umie lub chce z tych dostarczonych narzędzi skorzystać. Stąd potem to
      słynne rozczarowanie rodzicielskie ujęte w zdaniu "Nie tak cię wychowywaliśmy... Nie tak cię uczyliśmy." O tym, jak i o kloszu, napisałam w komentarzu do najnowszej notki. Jeszcze się zastanawiam, skąd wnioski, że to te niewychowywane odpowiednio dzieci lub nadmiernie nadzorowane mają problemy lub urywają się spektakularnie ze smyczy - z moich obserwacji wynika, że dużo problemów u dzieci występuje niezależnie od systemu wychowawczego i ilości nadzoru nad dzieckiem. Także z innych przyczyn, takich jak osobowość, środowisko, okoliczności, przykład rówieśników, zachowania grupy itd. Pozdrawiam;) s.

      Usuń
  20. Czasem rodzice sami zapetlą się tak mocno, że oddychać trudno. Dzieci w odległej od domu szkole, zero kolegów w promieniu kilku km. Wmówienie dziecku rozwiniecia umysłowego ponad normę i mamy sfrustrowanego, nadętego nastolatka, zmeczonego szkołą, komputerem i młodszym rodzeństwem. Do tego piskliwa siostra bez kolezanek, popołudnia albo w środkach rodzinnego transportu, albo w kolejce do łazienki, czy łapaniu klawiatury komputera gdy rodzicielka traci czujność...Wszystko to w sosie własnej rodziny. Bo my obcych nie lubimy. Skąd ludziska wzorce takie czerpią. To jest przecież chore od początku do końca...

    OdpowiedzUsuń