czwartek, 7 lutego 2013

2.159

Kiedy siedziałyśmy z dwiema moimi warszawskimi kumami nad wspólnym trójkątem sernika [to ten fragment przedwczorajszej notki, w którym bruneta odmawia konsumpcji, powołując się na nerwozy w przełyku], więc kiedy kolektywnie nakłuwałyśmy wspólne ciacho [to brzmi!], doszłyśmy – ONE doszły - do wniosku, że matki się dzielą na ucieczkowe i dobiegające.
Abstrahując, rzecz jasna, od podziału na butelkowe i karmiące piersią ;)))

Ucieczkowe żyją pełnią życia, kiedy tylko opchną dziecko/dzieci dziadkom na dwa tygodnie zimowego wyjazdu do Bergen [albo do Kielc].

Dobiegające celują w najbliższy pociąg z miasta A do miasta B, byle zdążyć na wieczorne mycie mlecznych zębów.

Ucieczkowe MUSZĄ pojechać z kumpelami do spa na cały weekend. Muszą – inaczej pękną. I to poważnie, bez lipy.

Dobiegające jadą poza dom na sobotę i niedzielę i biorą ze sobą dzieci, bo bym się zanudziła przez dwa dni, ileż można wysiadywać w saunie albo się moczyć solo w basenie?

A absolutnie fenomenalną konkluzją z tej wyliczanki jest myśl, że z podziału na ucieczkowe i dobiegające nic w istocie nie wynika. Żadne łatwe klasyfikacje na matki „kochające” i na „wyrodne”, w ogóle, żadna macierzyńska typologia nie ma się do tego nijak. Jesteśmy różne, ale wszystkie dziko zakochane w swoich dzieciach. I chcące dla nich najlepiej (ale dla siebie też).


W ogóle, od czasu dyskusji o związkach partnerskich i wielokierunkowych przemyśleń na temat tego, ile jest pożytku z różnorodności zaczynam pełną piersią (i pogrubioną czcionką) doceniać macierzyńskie różnice.




-------------------------------------------


A wracając na ziemię, to takie miałam wczoraj przydarzenie …
Pla pla, poplotkujmy sobie jak kumpele nad sernikiem.

Silny nadal nie znosi przedszkola.
Rano otwiera oczy do połowy i z pół-snu pyta:
- Mama, a dzie ja ide?
Lulu lulu.
- A jak myślisz? – szepcę [najsłodszym, najbardziej aksamitnym z głosików].
Silny przysypia, cuci się.
- Aje nie idem ja do pedszkoja?
Nie no, skąd. Będziesz na mnie czekał cały dzień w poczekalni Dworca Głównego.

Żeby więc osłodzić i zminimalizować stres i przyspieszyć proces wychodzenia chwytam się niepedagogicznych środków typu obietnica parówki po drodze, obietnica „bączusia” [z różanym nadzieniem], obietnica cukierków w papierowym ruloniku. Silny kupuje moją metodę albo jej nie kupuje, nie ma prawidła, wczoraj kupił, więc nabyłam cukierki, które – nienaruszone – zakisiliśmy rano w przedszkolnej szafce. Miały czekać na delikwenta do końca dnia, niemoralna premia za przetrwanie w przybytku.

Po południu Silny się rzucił do szafki, sprawnymi palcami wygrzebał słodki upominek, zważył rulonik w dłoniach i powąchał zawartość przez papierek. Zaciągnął się wręcz.
- Mm!
Zakładaliśmy spodnie i buty i prawy rękaw kurtki i lewy, długie minuty rytuału wychodzenia z przedszkola, a Silny nieustannie (i niewerbalnie) się zachwycał rozkoszą posiadania kompletnego opakowania cukierków. Żonglował nim, smyrał po kolorowych literach nadruku i przerzucał z ręki do ręki.

- … się z Silnym podzielić … - dobiegło zza moich pleców. – TATA, JA SIĘ CHCE Z SILNYM PODZIELIĆ! – jęknął młody mężczyzna z grupy maluchów. – PODZIELIĆ SIĘ CUKIEJKIEM!!!
Bez wątpienia, młody człowiek nabrał chrapki na zawartość rulonu. Potężnej, nieprzezwyciężonej chęci.

Wypowiedzi młodzieńca szły w crescendo, każda kolejna się coraz bardziej zbliżała w tonacji do krzyku, a ich wymowa była jednoznaczna – CHCĘ DOSTAĆ CUKIERKA Z PACZKI SILNEGO! NATYCHMIAST!
- Podziel się, mały – szepnęłam na ucho Silnemu.
Podziel się, kolega ma ochotę, tobie nie ubędzie, a jemu będzie przyjemnie, podziel się, tobie też byłoby miło, gdyby się kolega z tobą podzielił.
- Nie!
No dalej, podziel się, jeden cukierek to przecież niewiele, kolega ma wielką ochotę, zobacz jak krzyczy, chyba nie chcesz, żeby tu nam płakał o cukierka, no dalej, podziel się, sprawisz mi przyjemność, tobie też będzie miło, kiedy ci kolega podziękuje ... (
… ZA TEGO WHRRR! CUKIERKA!!!)
- NIE!

Silny zaplótł dłonie na piersiach (kamuflując przy okazji opakowanie słodyczy w zagięciach swetra) i przybrał nieprzejednany wyraz twarzy.
- Mama, aje to jest Kacpej – rzekł. – On mi skoczył na pjecy. MU NIE DAM!

Zdarzenie ze skokiem na plecy – dość dramatyczne i niewątpliwie dla Silnego bolesne – miało miejsce w październiku.
Cóż, nie wybaczamy zbyt szybko …

Ale nie miałam już siły dalej nalegać na „podzielenie się”.

A kiedyś przecież poszłabym w zaparte – dzielisz się i tyle.
Teraz natomiast myślę, że w porównywalnych okolicznościach i ja nie miałabym ochoty „się dzielić” [chociaż oczywiście w świecie dorosłych pewnie bym się ostatecznie „podzieliła”, łyknąwszy wcześniej niezaleczony resentyment].

Jestem coraz mniej mądra, mniej przekonana o „jednej racji” w wychowaniu dzieci.

Spojrzałam na ojca Kacpra wymownie nad głowami naszych niewielkich synów.
Nic się nie da zrobić, mówił mój wzrok i bezradne wzruszenie rąk.
Nic to, niewerbalnie odpowiadał wzrok Kacprowego rodziciela, nic to nic to.

Nie mamy wpływu na spontaniczne reakcje naszych dzieci.
Możemy siłą przeprowadzić własną wersję. Możemy przyjąć, że dzieci mają prawo do własnego punktu widzenia.


-------------------------------------------


A z moim świeżo nabytym parciem na szkło nie może się obyć na koniec bez linka.

Efekt pełnej energii rozmowy z Karoliną Stępniewską wisi od dzisiaj na e-dziecku.

 klik




20 komentarzy:

  1. czytałam już :o) i tę opcję medialną Ciebie lubię najbardziej! książkę dziś zamówiłam w mojej księgarni .... dobrze, że jestem cierpliwa ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => Poranna: rozmowa dla e-dziecka była najbardziej merytoryczna i najbardziej na temat tego, co napisałam w książce (a nie wokół tego, jak mnie zaklasyfikowano po brzmieniu nicka).
      i ja też najbardziej lubię tę opcję.

      Usuń
  2. Ja byłam i jestem ucieczkowo-dobiegającą. Karmienie też wyszło mi dwubiegunowo. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. => zorka: Wielki Atlas Matek czeka na redakcję
      typologia matek wręcz czeka na swojego Linneusza :)

      Usuń
    2. W skrócie WAM. Nomen omen. :)

      Usuń
    3. => zorka: dobre!
      ukonstytuujmy zespół redakcyjny!

      Usuń
  3. Chcę Pani podziękować, za to co Pani napisała na tylu stronach a co od kilku lat toczy się w mojej głowie. W tym roku skończę 30 lat, też mam trójkę dzieci. Najmlodsza właśnie skończyła sześć miesięcy. Myślę że dużą przyczyną naszych rozterek jest fakt, iż w cywilizowanym świcie macierzyństwo odbywa się w zamkniętych czterech ścianach. Samotność jest uczuciem na które żadna z nas nie jest gotowa, to zaskakuje. W nie cywilizowanych rejonach świata matki sa razem otoczone innymi kobietami. Nie chodzi o to że tamto jest dobre bo nie da się kopiować nierealnych rzeczy ale chyba przyczyną naszych frustracji w tym okresie kiedy dzieci są małe jest właśnie samotność. Życzę Pani dużo sił w wychowaniu dzieci i wzrastaniu jako kobieta i matka. powodzenia.

    OdpowiedzUsuń
  4. chyba jestem czyms pomiedzy. uwielbiam chwile kiedy ich nie ma (przedszkole, szkola, wyjazdy tylko z tata). ale jestem w domu dla nich (i dla siebie), bo moge pomagac w klasie; kiedy sa chorzy, albo zwyczajnie chca zostac w domu ze mna, to nie mamy stresu.

    nigdy nie wymuszalam dzielenia sie. kiedy nie chcieli, to zawsze sie zastanawialam, czy ja tak chetnie i wszystkim sie dziele, z obcymi lub poznanymi chwile temu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nareszcie jakiś sensowny wywiad :) Dobra robota!

    OdpowiedzUsuń
  6. Na dodatek granice między ucieczkowością a dobieganiem są płynne i się przesuwają. Byłam bardzo ucieczkowa przez pierwsze lata z dziećmi, korzystałam z każdych paru godzin, które babcia mogła poświęcić wnuczkom - z drugiej strony miałam wewnętrzne i niesterowalne rozumem parcie, żeby szybko wracać, bo na pewno jestem potrzebna. A teraz, po paru latach jakby odpuszcza jedno i drugie. Wyjeżdżam, wracam, albo nie wyjeżdżam, siedzę z dziewczynkami w domu i nie czuję, żebym miała pęknąć, ale też nie czuję, że muszę te mleczne zęby osobiście szorować dzień po dniu.

    OdpowiedzUsuń
  7. trudno doprowadzać własne dziecko do ryku aby zrobić dobrze ... czyjemuś w dodatku skaczącemu naszemu na plecy!!!prawda?
    ja uważam, że w wielu sprawach należy pozwolić na własne zdanie)) własny wybór, ustępujemy w drobnych bitwach, wygrywamy batalie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Och, iluż dorosłych zachowuje się nieparlamentarnie. Ważne, żeby wybrzmiała rodzicielska próba/prośba, reszta jest nieprzewidywalna. Wszak w życiu są rzeczy niepodzielne.
    Hm, jaką jestem matką? Chyba jeszcze inną:)
    Wreszcie spokojna rozmowa (na łamach prasy), taka jak lubię. Piszesz ważne dla mnie rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
  9. strasznie podoba mi sie Twoja tolerancja i właśnie to że "firmujesz" swoją twarzą tolerancje na inność i wśród matek i związków i zdania własnego nielatów sprawia że o takich kobietach powinno byc jeszcze głośniej! miej śmiało parcie na szkło bo w słusznej sprawie występujesz i mądrze prawisz Małgorzato :)

    OdpowiedzUsuń
  10. :-) poszanowanie prawa do dysponowania własnością jest niepodważalne - nie chciał oddać SWOICH!!! cukierków, :-)) ja też nie zmuszam do dzielenia się; namawiam, zachęcam - nigdy nie zmuszam...
    moja córka też do dzisiaj codziennie pyta czy aby na pewno idzie do "pjedśkolka"... A idzie bo na tablicy w kuchni wisi rozkład jazdy (na te okoliczność wyrysowany misternie przez matkę i córkę), z którego jasno wynika, że dzisiaj piątek (imieniny słoniątek - śliczne nam wyszły) i rano jest przedszkole (równie udany rysunek słoneczka i gruszki, grupa:słoneczka, szafka: gruszka)... Zrobiłyśmy tablicę w pierwszym tygodniu września i DZIAŁA!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  11. a dla mnie najgorszą rzeczą nabytą wraz z macierzyństwem są wyrzuty sumienia. Jak jestem bez nich, że nie jestem z nimi. jak jestem z nimi, że nie pisze doktoratu. jak jestem z Dzieckiem Pierwszym, że nie jestem z Drugim i Trzecim. I tak dalej. więc ja- dobiegająca z marzeniem o byciu uciekającą :)

    OdpowiedzUsuń
  12. wiesz co, zimno? Jestem z siebie dumna, że kiedyś, lata temu, kiedy jeszcze nie byłaś Małgorzatą, na Ciebie trafiłam i zostałam dzień po dniu. Mam dobry gust! N'est-ce pas?
    Stara caline

    OdpowiedzUsuń
  13. Chociaż dzieci mam dorosłe i jestem babcią ( jednej wnuczki na razie) uwielbiam Cię czytać.

    Pamiętam ( z czasów, jak dzieci były małe), że najgorsze były dla mnie właśnie wyrzuty sumienia,
    że np. poszłam do pracy, a chore dziecko zostawiłam w domu ( nieważne, że pod dobrą opieką),
    albo wyjeżdżałam na różne delegacje. Takie rozdarcie.
    Wydawało mi się też, że one chorują mi na złość akurat wtedy, gdy moja obecność w pracy była niezbędna
    ( co , jak widzę z perspektywy czasu też mi się wydawało).

    Pozdrawiam :)

    .

    OdpowiedzUsuń
  14. "A Twój mąż? Jest ojcem zaangażowanym? Tak, mój mąż odbiera dzieci i zawozi" . Jednym słowem driver.
    Nat.

    OdpowiedzUsuń
  15. Cukierkowe perypetie Silnego (i jego mamy) idealnie wpisaly mi sie w genialna, doskonala i madra polecona przez Ciebie ksiazke "Dziecko z bliska". Nawiasem mowiac jestem Ci ogromnie wdzieczna za wskazanie tej lektury :-)

    OdpowiedzUsuń